Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komendant na zagrodzie

Helena Wysocka
Komendant straży granicznej w Płaskiej stosuje mobbing, a placówkę traktuje jak własny folwark.

W końcu minionego roku zarządził alarm graniczny, aby zwołać funkcjonariuszy na alkoholową libację - twierdzą zainteresowani. Kapitan Mirosław Malewicki nie chce na ten temat rozmawiać.

Miarka się przebrała - mówią mundurowi. O incydentach powiadomili dyrekcję białostockiego oddziału straży. Tymczasem na placówce w Płaskiej zaczęło się polowanie na czarownice. Komendant za wszelką cenę próbuje ustalić, kto na niego doniósł.

Strażnica w Płaskiej (powiat augustowski) funkcjonuje od sześciu lat. Pracuje tam blisko pięćdziesięciu funkcjonariuszy, którzy strzegą niewiele ponad 33 km polsko-litewskiej i polsko-białoruskiej granicy. Placówką od początku dowodzi kpt. Mirosław Malewicki, który - jak twierdzą nasi rozmówcy - ma zwyczaj swoim podwładnym przypominać:

Byłem, jestem i będę

Dlaczego tak uważa? We wsi mówią, że Malewicki czuje się mocno, bo trzymał sztamę z Józefem Klimowiczem, do niedawna komendantem głównym Straży Granicznej. Na jego prośbę, przez kilka tygodni kapitan jeździł po całej gminie i szukał letniskowej działki. I, co najważniejsze, znalazł. Są też tacy, którzy twierdzą, że Malewickiemu pewności siebie dodaje znajomość z biskupem Sławojem Leszkiem Głodziem.

- Atmosfera w pracy jest fatalna - opowiadają pogranicznicy z Płaskiej. - Ciągle tylko krzyki, wyzwiska i wieczne pretensje. Komendanta nie interesują nasze spostrzeżenia czy efekty pracy. Z góry wie, kto jest dobry, a kto zły. Potrafi w obecności całej zmiany zmieszać żołnierza z błotem i powiedzieć: jak się nie podoba, to wypier ... . Nie znosi sprzeciwu, a nawet tego, że ktoś ma własne zdanie.

Ludzie mówią, że Malewicki strażnicę traktuje, jak prywatny folwark, a większość funkcjonariuszy, jak swoich wasali. Opowiadają np., że do niedawna miał myśliwskiego psa. Kiedy wypuszczał czworonoga z kojca, gdzie przebywał razem ze służbowymi psami (sprzeczne z przepisami), funkcjonariuszom kazał go pilnować. Każda ucieczka psa do lasu kończyła się wyzwiskami i awanturą. Było ich wiele, bo - jak na tę rasę przystało - zwierzę miało duszę włóczykija.

- Czy to wypada, aby żołnierz chodził za psem, nawet jeśli to oczko w głowie komendanta?! - oburzają się ludzie.

To nie koniec pretensji. Niewiele ponad rok temu, Malewicki miał zarządzić na strażnicy alarm, bo zginęła mu karta bankomatowa i pieniądze. Ktoś pobrał z konta parę tysięcy złotych. Komendant postawił swoim podwładnym ultimatum: oddadzą łupy albo sprawą zajmie się prokurator.

Dzień później wyszło na jaw, że kartę ukradł chłopak ze wsi - kolega dorastającego syna Malewickiego.

O tym funkcjonariusze dowiedzieli się przypadkiem. Uważają, że szef powinien ich przeprosić za niesłuszne oskarżenia. Komendant miał na ten temat inne zdanie. Uznał, że sprawy nie było i fakt ustalenia złodzieja pominął milczeniem.

Co wolno wojewodzie...

Nie wszystkim jest tak źle. Malewicki ma swoich zaufanych ludzi, których premiuje i nagradza. Tym wolno dużo, może nawet za dużo.

- Tuszuje ich różne wybryki - twierdzą nasi rozmówcy.

Kiedy tuż po otwarciu placówki, jeden z zaufanych komendanta oddał w dyżurce niekontrolowany strzał, sprawa nie ujrzała światła dziennego, choć powinna. Pocisk rykoszetem odbił się od podłogi i wbił w kanał wentylacyjny. Tkwi tam jeszcze dzisiaj. Skąd funkcjonariusz wziął nowy nabój, jak go rozliczył? O tym na strażnicy rozmawiać nie wolno.

- To jest przestępstwo - twierdzą oponenci komendanta. - Informowaliśmy o zdarzeniu biuro spraw wewnętrznych Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, ale nikt nie zareagował. Szczerze mówią, nie zdziwiliśmy się, bo do szuflady trafia większość naszych sygnałów.

Inny faworyt komendanta rozbił nowiutkiego mercedesa. Strażnica dostała parę samochodów do przetestowania. Jeden z oficerów wybrał się służbowym autem do pobliskich Frącek. W drodze powrotnej zderzył się z krową.

- Jechał, jak wariat - mówią we wsi. - Miał na liczniku grubo ponad setkę. Zabił krowę i rozwalił auto.

Koszty naprawy samochodu wyniosły ponad 40 tysięcy zł. Pokryła je firma ubezpieczeniowa. Podobno winą za to zdarzenie policjanci obarczyli krowę. Dlaczego rolnik nie zapłacił kary.

- Wojsko się bało, że jak zacznie ciągać chłopa po sądach, to ten wyśpiewa całą prawdę. Jaką prawdę? No, gdzie kto był, co robił i po co ten oficer jeździł do Frącek. To mała wieś, tutaj nic się nie ukryje

- kontynuuje mieszkanka Płaskiej.

Komendant ustawia warty

Parę lat temu pojawiło się podejrzenie, że w rejonie Płaskiej przez granicę "przeciekło" pół tysiąca nielegalnych emigrantów. Większość z nich została zatrzymana w głębi kraju. Sprawą zajęły się organy ścigania. O udział w zorganizowanej grupie przestępczej podejrzewany był pogranicznik z Płaskiej. Trafił do białostockiego aresztu, gdzie kilka dni później znaleziono jego ciało. Pogranicznik miał popełnić samobójstwo.

- Sprawa ucichła - przypominają mundurowi. - Dlaczego nikt nie sprawdzał, jak i kto ustawia warty?

Robi to komendant strażnicy. Bez jego pozwolenia pogranicznik nie ma prawa opuścić stanowiska. Rozmówcy przyznają, że jest to zgodne z prawem.

- Pozostaje tylko pytanie, czy tak powinno być, skoro do tej pory nie zatrzymaliśmy żadnych "czarnuchów" - zastanawiają się głośno. - To co, wszędzie przechodzą, a u nas nie?

W ubiegłym roku komendant Malewicki dostał krzyż zasługi.

Pensjonat pod lasem

W Płaskiej mówią, że strażnica zamieniła się w pensjonat. W czterech pokojach gościnnych niemal bez przerwy ktoś bawi. I to bynajmniej nie są zwykli, z innych strażnic, goście.

- Założenia były takie, że dwa pokoje będą do dyspozycji wysokich rangą oficerów, a dwa pozostałe do dyspozycji szeregowych funkcjonariuszy z innych placówek, którzy zechcą przyjechać do nas na wypoczynek - wyjaśniają mundurowi. - Niestety, założenia nie przystają do rzeczywistości. U nas wszystko zajmują "szychy".

I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie dochodziło do różnych incydentów, które dobrego imienia placówce nie przynoszą.

Niedawno na przykład, w strażnicy upił się kierowca oficera z komendy głównej. Mężczyzna był wyjątkowo agresywny. Ktoś zaciągnął warszawiaka na górę, do pokoju gościnnego, ale niewiele to pomogło. Kierowca uznał, że skoro zamknięte drzwi, to wyjdzie oknem. Wszedł na dach i ... spadł na trawnik.

Ale to nie koniec historii. Kierowca trafił do augustowskiego szpitala, gdzie zwymyślał personel. Interweniowała policja.

Anna Wołoszyn, rzecznik prasowy Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej w Białymstoku mówi, że był to cywil i na tzw. próbie. Przypuszczalnie, po powrocie do stolicy, stracił posadę.

- Dla nas ważne jest to, że akcja była na strażnicy - ripostują moi rozmówcy. - Po wsi rozniosło się, że jakiś wojak znowu narozrabiał. Mamy teraz tłumaczyć, że to nieprawda?

Libacja na rozkaz

Incydent, który przelał czarę goryczy, wydarzył się w końcu minionego roku. Kilku funkcjonariuszy z Płaskiej otrzymało wówczas awanse. Z tej okazji zorganizowali przyjęcie w wiejskiej świetlicy. Z zaproszenia skorzystało zaledwie parę osób - głównie faworytów komendanta. Kpt. Male-wicki uznał, że frekwencja jest niewystarczająca i polecił kierownikowi zmiany ogłosić alarm graniczny. Robi się to w wyjątkowych sytuacjach. Kiedy np. jest podejrzenie, że granicę przekroczyła grupa ludzi. Alarm zobowiązuje niemal wszystkich do stawiennictwa w strażnicy. I tak było tym razem. Funkcjonariusze stawili się niemal w komplecie. Na strażnicy dowiedzieli się, że wcale nie chodzi o kontrabandę, ale o ... udział w alkoholowej imprezie.

Tylko nieliczni przyjęli zaproszenie. Większość zdenerwowała się, trzasnęła drzwiami i pojechała do domu. Na początku tego roku zirytowani mundurowi powiadomili o zdarzeniu kierownictwo POSG. Do pisma dołączyli kilka oświadczeń. Oddzielną skargę do komendanta białostockiego oddziału złożyły związki zawodowe. Działacze zarzucili Malewickiemu stosowanie mobbingu.

- Dłużej nie możemy tego tolerować - tłumaczą. - Nie ma nic gorszego niż sfrustrowany żołnierz na granicy, który zamiast myśleć o pracy kombinuje, jak nie podpaść szefowi.

Biuro sprawdza zarzuty

Sprawą imprezy alkoholowej zajęło się biuro spraw wewnętrznych POSG. Anna Wołoszyn informuje, że czynności wyjaśniające w tej sprawie zakończą się w najbliższych dniach. Ustalenia mają być znane w najbliższych dniach. O libacji wiedzą też służby w komendzie głównej. Jak się dowiedzieliśmy, tam też ustalane są fakty.

- Jeśli zarzuty potwierdzą się, komendant zostanie ukarany - zapowiada Wołoszyn.

Nieoficjalnie wiemy, że białostocki oddział zainteresował się też skargą związkowców. Funkcjonariusze z Płaskiej mają wypełniać anonimowe ankiety, w których wypowiedzą się m.in. na temat panującej na strażnicy atmosfery.

Kpt. Mirosław Malewicki, na temat stawianych mu zarzutów, rozmawiać nie chce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny