Wątpliwości wcześniej nie miał świadek, który przed wypadkiem w Jeżewie wiózł kierowcę na wycieczkę. W śledztwie zeznał, że był to Zbigniew A. i że miał atak choroby a z ust toczyła mu się piana. Wczoraj w sądzie nie był już tak kategoryczny.
- Nie pamiętam, jak nazywał się pasażer, który pojechał ze mną w trasę. Gdy kierowałem, on siedział z boku. W okolicach obwodnicy Berlina nagle zasłabł... czy zasnął - mówił wczoraj świadek. Nie pamiętał nawet, kiedy doszło do tego zdarzenia. Dlatego sąd odczytał mu wcześniejsze zeznania.
A to jedna z ważniejszych spraw do ustalenia przez sąd w tym procesie. Bo Zbigniew A. to kierowca autokaru, którym w 2005 roku jechali białostoccy maturzyści do Częstochowy. Pod Jeżewem autokar zderzył się z ciężarową lawetą i stanął w płomieniach. Zginęło trzynaście osób: dziesięciu maturzystów i trzech kierowców. Wśród nich był Zbigniew A.
Biegli z zakresu medycyny sądowej nie wykluczają, że w chwili kierowca miał nagły atak padaczki. Według prokuratora nie powinien on w ogóle siadać za kierownicą, jeśli od lat cierpiał na epilepsję (a wczorajsze zeznania mogły to potwierdzić). Nie przyznał się jednak do swojej choroby, a właściciele firm przewozowych, w których pracował, nie wysyłali go na badania kontrolne.
I m. in. oni zasiadają teraz na ławie oskarżonych. Przed sądem odpowiadają też pracownicy firm, specjaliści BHP, a także lekarka, która wystawiła Zbigniewowi A. zaświadczenie, że może pracować jako kierowca. Proces właścicieli firmy Kosmos, która wiozła maturzystów, jeszcze się nie rozpoczął.