Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy umiera miasto...

Joanna Dargiewicz
Gdyby nie generał Milewski, Lipsk nad Biebrzą nigdy nie dostałby żadnego odznaczenia. Dzięki niemu dzisiaj może się pochwalić Krzyżem Grunwaldu.
Gdyby nie generał Milewski, Lipsk nad Biebrzą nigdy nie dostałby żadnego odznaczenia. Dzięki niemu dzisiaj może się pochwalić Krzyżem Grunwaldu. Fot. Wojciech Oksztol
Jeszcze dwadzieścia lat temu do Lipska nad Biebrzą przyjeżdżali ludzie z całej Polski: Łodzi, Katowic, Warszawy, Gdańska.

Tu zakładali rodziny, budowali domy i snuli plany o świetlanej przyszłości. Bo przecież mieli pracę w nowoczesnych zakładach. Pracę, o jakiej wielu mogło tylko pomarzyć. Dzisiaj ci sami ludzie i ich dzieci przeklinają Lipsk.

Lipsk wszystko zawdzięcza generałowi Milicji Obywatelskiej i ministrowi Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Mirosławowi Milewskiemu. Temu, który był związany z obławą augustowską, członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC PZPR, zamieszanym w zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki, bliskim współpracownikiem gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Ale gen. Milewski miał też drugą twarz. Dla Lipska nad Biebrzą był jak dobry wujek, Mikołaj, czy nawet książę z bajki.

Ziemia obiecana

Dzisiaj brzmi to co najmniej śmiesznie, ale w Lipsku wszystko zaczęło się od pomnika, który miał upamiętniać hitlerowską egzekucję.

Był rok 1972. Powstał Społeczny Komitet Poległych za Polskę. Zawiązał się tylko po to, żeby wybudować właśnie ten pomnik. Ale władze powiatowe, które miały siedzibę w Dąbrowie Białostockiej, nie bardzo się na to zgadzały. Wtedy mieszkańcy Lipska przypomnieli sobie o generale z rodzinnej miejscowości i pojechali prosić go o wsparcie. Odnotowała to nawet prasa regionalna: "Starzy chłopi zebrali się i pojechali. Ówczesny wiceminister przyjął ich po swojsku i serdecznie. Wiadomo "lipszczanie".

Milewski szybko znalazł pieniądze i wystarał się o pozwolenie na budowę pomnika. Kilka miesięcy później, całe miasto fetowało jego odsłonięcie. I tak oto gen. Milewski rozpoczął wielkie budowanie rodzinnego miasteczka, a właściwie rozbudowę wioseczki.

Społeczny Komitet Poległych szybko przekształcił się w Towarzystwo Przyjaciół Lipska, którego filie powstały w całej Polsce. Do TPL zapisał się gen. Milewski i wiele innych wpływowych w tamtym czasie lipszczan.

Lipsk z “wsi kościelnej", jak go wtedy określano, z dwiema do połowy wybrukowanymi uliczkami, zaczął się przekształcać w prężne miasteczko. Powstał zakład Unitra, który produkował podzespoły do telewizorów, Spółdzielnia Usług Rolniczych, która produkowała kopaczki do ziemniaków. Te dwa przedsiębiorstwa w sumie zatrudniały tysiąc osób. Wybudowano ośrodek zdrowia, przedszkole, szkolę, remizę strażacką, stację benzynową, basen kąpielowy. Milewski zadbał też o rozrywkę. Nakazał budowę kinoteatru z prawdziwego zdarzenia. We wszystkim pomagali żołnierze z Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych i Brygady Wojsk Ochrony Pogranicza. W podzięce, na ich cześć nazwę ulicy Zabłotnej zmieniono na ulicę Saperów.

Towarzysz Mirek sprowadzał do Lipska artystów, urządzał plenery, wykopaliska. Chciał udowodnić, że jego Lipsk jest najlepszy, a do tego - starożytny.

Lipsk stał się ziemią obiecaną. Przyjeżdżali do niego ludzie z całej okolicy, ale i z Łodzi, Wrocławia, Warszawy, Gdańska... Tu natychmiast dostawali dobrze płatną pracę. Ale nie tylko. Kiedy w całym kraju był deficyt mieszkań, w Lipsku na przydział własnego M czekało się maksymalnie pięć lat, a jak ktoś miał dużo szczęścia, to tylko kilka miesięcy.

Imię zostało

Jednym z najważniejszych dni w Lipsku w latach 70. było otwarcie szkoły. Szkoły, o jakiej to niewielkie miasteczko na końcu świata do tej pory mogło tylko śnić. Bo takie "tysiąclatki" powstawały tylko w dużych miastach. Przestronne pracownie, szerokie korytarze, sala gimnastyczna. Na otwarcie tejże szkoły zjechali się najwięksi dygnitarze, z gen. Milewskim i ministrem oświaty Jerzym Kuberskim na czele. To wydarzenie bardzo dobrze pamięta Tadeusz Kasjanowicz, ówczesny dyrektor szkoły, a później pierwszy sekretarz komitetu PZPR.

- To był rok 1976. W Lipsku mieliśmy ogólnopolską inaugurację roku szkolnego - opowiada Kasjanowicz. - Wtedy była taka tradycja, że dla takiej nowej szkoły, w której było centralne otwarcie, każde kuratorium z Polski, czyli z 49 województw, musiało sobie wybrać jedną klasę i ufundować do niej wyposażenie. Ten sprzęt do dzisiaj służy naszym dzieciom - podkreśla.

Ale szkoła stała się też centrum chwały Milewskiego i jego rodziny. W jednej z sal powstała Izba Pamięci Narodowej, w której sporą część ekspozycji poświęcono właśnie ich zasługom. Sama szkoła dostała zaś imię Anastazji Milewskiej, matki generała.

- Wiele razy dyskutowaliśmy o tym, czy nie powinniśmy zmienić patronki - przyznaje Ryszard Czarnecki, dyrektor Zespołu Szkół w Lipsku. - Ale to nie ma najmniejszego sensu. Anastazja Milewska była bardzo dobrą nauczycielką, która w czasach okupacji prowadziła tajne komplety, pomagała ludziom... W 1943 roku została aresztowana i rozstrzelana przez Niemców. Czy pomimo tego wszystkiego rozliczać ją za błędy syna, którego nawet nie dano jej wychować? - zastanawia się dyrektor.

Angielski w Izbie Pamięci

Dzisiaj generała nikt już praktycznie nie chce wspominać. Dla wielu to nawet temat wstydliwy. Lipszczanie pozbywają się niemal wszystkiego, co potwierdza zasługi "wielkiego budowniczego". Po Izbie Pamięci nie ma śladu. Dzisiaj dzieci uczą się w niej angielskiego i rosyjskiego. Złośliwi twierdzą, że dyrektor Czarnecki za wszelką cenę chciał ją zlikwidować i dopiął swego.

- To nieprawda, że zrobiłem to specjalnie. W 2001 roku mieliśmy reformę oświaty. Trafiło do nas stu dodatkowych uczniów. Musieliśmy dla nich znaleźć miejsce - tłumaczy Czarnecki. - Poza tym, w tej izbie faktycznie było sporo propagandowych haseł i przedmiotów, które wypaczały prawdziwą historię naszego kraju - przyznaje.

Tadeusz Kasjanowicz ma trochę żalu do dyrektora o tę izbę.

- Może trzeba było ją trochę poprawić. Może nawet ten kącik o Milewskim zlikwidować. Ale od razu tak wyrzucać wszystkie eksponaty? Ja tego nie mogę zrozumieć - dziwi się były sekretarz.

Eksponaty z Izby Pamięci najpierw trafiły do miejscowego muzeum, potem do Pracowni Architektury Żywej. Dzisiaj próżno szukać pamiątek po Milewskim. Wymieszały się z innymi zapomnianymi, zakurzonymi eksponatami.

Kino i teatr umarły

Tak, jak umarła Izba, tak też powoli umiera Lipsk. Unitra i Spółdzielnia Urządzeń Rolniczych nie przetrwały transformacji i upadły zaraz po wprowadzeniu gospodarki wolnorynkowej. Z dnia na dzień tysiąc osób poszło na bruk. Bezrobocie wzrosło do prawie 70 procent!

- W 1992 roku wróciłem ze Stanów Zjednoczonych do Polski. Poszedłem zobaczyć, jak wygląda Unitra. To był widok przerażający. Na ogromnej hali nie było dosłownie niczego. Na środku leżały tylko dwa połamane krzesła. Tyle zostało z tego wspaniałego zakładu, który kilka lat wcześniej, kiedy się jeszcze starałem o pracę w nim, zrobił na mnie takie ogromne wrażenie - Czarnecki nie kryje wzruszenia.

Dzisiaj budynki po tych wspaniałych przedsiębiorstwach niszczeją. Mieści się w nich kilka niedużych firm rodzinnych. Ale one zajmują niedużą część niegdyś tętniących życiem pomieszczeń.

Kinoteatr, który kiedyś dostarczał rozrywki mieszkańcom Lipska też praktycznie umarł. Miejsce, gdzie kiedyś była kasa zostało zagracone jakimiś świecidełkami i innymi mniej lub bardziej potrzebnymi przedmiotami. Ale kasa nie jest już do niczego potrzebna. Ostatni seans, i to bezpłatny, wyświetlono tu ponad rok temu.

- Jaki to był film? - zastanawia się głośno pracownica kinoteatru. - Nieee... Ja już tego nie pamiętam. Ale na pewno nie żadna nowość. To musiało być coś starego, bo przecież nowych filmów nie dostajemy od wielu lat.

Teatr też umarł. Rok temu jakieś przedstawienia dawała jeszcze grupa Wakart. Ale skończyła jej się dotacja państwowa i się rozwiązała. Teraz w kinoteatrze organizowane są tylko okolicznościowe spotkania.

Nikt tego nie ogarnia

Dzisiaj mieszkańcy Lipska, szczególnie ci młodzi uważają, że stworzenie takie sztucznego miasteczka było kompletną pomyłką.

- To był chory pomysł! - nie ma wątpliwości Wojtek (nie chce podać nazwiska, bo Lipsk to małe miasteczko). - Lipsk to samotna wyspa, z której wszędzie daleko. Co za dureń wymyślił, żeby w szczerym polu budować takie duże fabryki, żeby tutaj ludzi z drugiego końca Polski ściągać? Moi rodzice przyjechali tu ze Śląska. Przyjechali, bo dostali pracę w Unitrze. Obiecywano im góry, mury. Skończyło się tak, że mieszkają na końcu świata i prowadzą jakąś przedziwną spółkę, która nie przynosi im ani satysfakcji, ani godnych zarobków.

Marcin, kolega Wojtka ma identyczne zdanie.

- Można było przewidzieć, że tak to się skończy. Nic, co jest sztucznie stworzone, nie przetrwa w naturze. Lipsk jest tylko tego potwierdzeniem - uważa chłopak. - Tylko kto dzisiaj weźmie odpowiedzialność za krzywdę tych setek rodzin? Po tej transformacji, kiedy ludzie stracili robotę, tu zaczęła się robić tragedia. Dorośli zaczęli pić, dzieci wałęsać po ulicach. Teraz już nikt tego nie ogarnia.

Danuta Kiljańczyk, kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie potwierdza, że sytuacja w Lipsku nie wygląda najlepiej.

- Teoretycznie, bezrobocie jest u nas na poziomie coś ponad 20 procent. Ale to tylko teoria, bo większość młodych zamiast rejestrować się pośredniaku wyjechała zagranicę. Ja im się wcale nie dziwię. Bo co tutaj robić, jak roboty żadnej dla nikogo nie ma - mówi kobieta.

Ciężką sytuację potwierdzają też liczby. W gminie Lipsk mieszka nieco ponad sześć tysięcy mieszkańców. Ponad 1100 korzysta, a właściwie żyje z tego, co da im pomoc społeczna.

- A wiadomo, jak jest bieda, to i wszelkie patologie się nasilają. Łatwo to my tutaj nie mamy - wyznaje Kiljańczyk, kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Lipsku.

Największa bieda i najwięcej patologii jest oczywiście w blokach należących do spółdzielni mieszkaniowej. To właśnie tutaj dostawali to wymarzone M robotnicy Unitry i Spółdzielni Maszyn Rolniczych. O ich ubóstwie świadczą kolejne liczby. Lipski MOPS każdego miesiąca dopłaca do czynszu dla 231 rodzin.

- Aż 180 z nich mieszka właśnie w spółdzielni. Straszniejsze to o tyle, że ta bieda utrzymuje się od 1991 roku, kiedy oba zakłady padły na dobre - mówi kierowniczka MOPS-u.

Bogdan Wysocki, wiceburmistrz Lipska dodaje, że połowa dzieci w szkole korzysta z darmowych obiadów. - Tylko ci mają pieniądze, którzy wyjeżdżają za granicę. A tych jest coraz więcej.

Nikt nie przewidział

Dzisiejszy Lipsk nie bardzo się nawet podoba Tadeuszowi Kasjanowiczowi.

- Wiele rzeczy, które się tu dzieją, a właściwie to nie dzieją, mi dokucza. Denerwuje mnie, że te budynki, w których kiedyś ludzie zarabiali duże pieniądze niszczeją, że w terenie zamyka się szkoły, żeby trochę zaoszczędzić, że praktycznie na wszystko brakuje - mówi były działacz PZPR.

Ale Kasjanowicz nie żałuje, że 30 lat temu był jednym z najgorętszych orędowników budowania tego sztucznego miasteczka.

- Dzisiaj, z perspektywy czasu, można być mądrym. Ale w latach siedemdziesiątych nikomu z nas nawet do głowy nie przyszło, że to wszystko padnie, że zmieni się ustrój, że skończy się komunizm, że zamiast gospodarki kontrolowanej, będziemy mieli wolny rynek. Przecież dzisiaj też nie wiemy, jak świat będzie wyglądał za kilka, kilkanaście lat. Ci młodzi, którzy teraz tak nas krytykują, za co nie mam zupełnie pretensji, też nie wiedzą, czy to, co dzisiaj robią, będzie miało rację bytu w przyszłości - mówi Kasjanowicz. - Chociaż tak sobie myślę, że gdybym jeszcze raz znalazł się w tamtych czasach i miał nawet tą widzę, którą mam dzisiaj, postępowałbym podobnie. Robiłbym wszystko, żeby Lipsk się rozwijał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny