Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karolina i Ryszard Kaczorowscy. Zwyczajne życie nadzwyczajnego małżeństwa. (zdjęcia)

Janka Werpachowska
Szczęśliwi dziadkowie  z wnukami
Szczęśliwi dziadkowie z wnukami Zdjęcie udostępnił prof. Adam Dobroński
Praca zawodowa i społeczna, prowadzenie domu i wychowanie dzieci - jakimś cudem udawało się nam to wszystko połączyć - wspomina Karolina Kaczorowska. W ubiegły piątek gościła w Białymstoku w związku z nadaniem Zespołowi Szkół Ogólnokształcących nr 9 imienia Ryszarda Kaczorowskiego.

[galeria_glowna]
Ludzie mówią, że nawet największy ból w końcu mija, że można się przyzwyczaić. Ale ja tak nie uważam. Kiedy się zostaje samej po pięćdziesięciu ośmiu latach wspólnego życia, to jest naprawdę wielka boleść - wzdycha Karolina Kaczorowska.

I zaraz dodaje, że właściwie to trzeba mówić o sześćdziesięciu wspólnych latach, bo podczas dwuletniego okresu narzeczeństwa Ryszard Kaczorowski zawsze był bardzo blisko swojej przyszłej żony.

Z Kresów Wschodnich do Londynu

Dla młodego harcerza z Białegostoku, który w mieście okupowanym przez Armię Czerwoną aktywnie działał w konspiracji, tworząc tu między innymi Szare Szeregi, zesłanie na Kołymę było w zasadzie aktem łaski. Bo Ryszard Kaczorowski za swoją działalność został skazany w lutym 1941 roku na karę śmierci. Najwyższy sąd Białoruskiej Republiki Radzieckiej potrzebował zaledwie dwóch dni na wydanie tego wyroku. Na szczęście władza nie była tak szybka w jego wyegzekwowaniu. Ryszard Kaczorowski spędził sto dni w celi śmierci więzienia w Mińsku. Tutaj zastał go wyrok, zmieniający karę śmierci na dziesięcioletnią zsyłkę do łagru na Kołymie.

W tym nieszczęściu zsyłka okazała się szczęściem, bo podobnie jak wielu polskich sybiraków, Ryszard Kaczorowski trafił do armii Andersa, z którą przeszedł cały szlak bojowy. Między innymi walczył o Monte Cassino. Po wojnie osiadł w Londynie.

Karolina miała dziewięć lat, kiedy rozpoczęła się wojna. Mieszkała na Kresach Wschodnich - w Stanisławowie na dzisiejszej Ukrainie. Chociaż była dzieckiem, ją też dotknęły sowieckie represje. Tak wtedy było: ojca skazano na wywózkę do łagru, więc cała rodzina była podejrzana. Wszyscy znaleźli się na Syberii.

- Oczywiście też skorzystaliśmy z możliwości opuszczenia tej nieludzkiej ziemi z armią generała Andersa - wspomina Karolina Kaczorowska. - Mężczyźni i dorastający chłopcy trafiali od razu do wojska. A kobiety z dziećmi były ewakuowane najpierw do Persji (dzisiejszy Iran), skąd później, drogą morską, podróżowaliśmy do Afryki. Ja znalazłam się w Ugandzie, z ogromną grupą polskich dzieci.
Kiedy skończyła się wojna, młodziutka Karolina znalazła się z rodzicami w Londynie.

- Najpierw myśleliśmy, że wszyscy razem wrócimy do Polski. Cały czas przecież bardzo tęskniliśmy za krajem - wspomina. - Niestety, do takiej Polski, opanowanej przez Sowietów, wracać nie mogliśmy. Nie wyobrażaliśmy sobie życia w tym systemie, po tym wszystkim, co przeżyliśmy na Syberii.

Trzeba było układać sobie życie w Wielkiej Brytanii. Dlatego w 1950 roku dwudziestoletnia Karolina przyjechała do Londynu, aby zapisać się na studia. Zatrzymała się w Domu Polskim. I tutaj wypatrzył ją Ryszard Kaczorowski.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Opowiadał później, że pierwszy raz zobaczył ją, kiedy schodziła po schodach do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę.

- Mąż mówił, że kiedy mnie ujrzał, powiedział sobie w duchu: to będzie moja żona - śmieje się Karolina Kaczorowska. - Mnie wtedy nic takiego do głowy by nie przyszło. Był o jedenaście lat ode mnie starszy. Ja wychowywałam się w Afryce wśród dwóch tysięcy dzieci i młodzieży. Nasi wychowawcy i instruktorzy byli niewiele od nas starsi. Dlatego odczuwałam dystans nie do pokonania, dzielący mnie i takiego lekko już szpakowatego pana po trzydziestce.

Jednak to Ryszard Kaczorowski miał rację. Karolina zaczęła studia na uniwersytecie w Londynie. W szkole polskiej w Afryce złapała bakcyla harcerstwa, więc i podczas studiów kontynuowała działalność w tej organizacji. Nie było możliwości, aby nie spotykać się z druhem Ryszardem.

- On pracował jako księgowy, ja studiowałam, ale cały swój wolny czas oboje poświęcaliśmy na działalność w harcerstwie. To nas bardzo do siebie zbliżyło.

Ale przyznaje też Karolina Kaczorowska, że przyszły mąż urzekł ją i tym, że był bardzo przystojny i elegancki.

- Od dziecka byłam czuła na tym punkcie. Tak zostałam wychowana, że zwracałam uwagę na to, jak człowiek wygląda, czy jest czysty, zadbany, szarmancki. A Ryszard właśnie taki był. Krawat, garnitur, śnieżnobiała koszula, a przy tym bardzo szarmancki w stosunku do kobiet.

W 1952 roku, 19 lipca, Karolina i Ryszard wzięli ślub w niewielkim kościele katolickim w Londynie. I można powiedzieć, że od tego czasu byli parą papużek nierozłączek.

- Oczywiście męża często nie było w domu - wspomina wdowa po Ryszardzie Kaczorowskim. - Pracował, działał w harcerstwie, później znalazł się w składzie rządu emigracyjnego. Ale wiedziałam, że zawsze wieczorem wróci do domu. Te wspólne wieczory i ranki dawały poczucie bezpieczeństwa. Byłam pewna, że zawsze mogę na męża liczyć. Że nie jestem sama. Dlatego, kiedy zginął pod Smoleńskiem, poczułam się tak rozpaczliwie samotna, opuszczona. Tak trudno było w to uwierzyć, że wieczorem już nie zjawi się w domu, jak zwykle. Z tym nie można się pogodzić. Tego bólu nie da się uciszyć.

Polska zawsze była najbliższa

Karolina Kaczorowska przez wiele lat pracowała jako nauczycielka w szkołach specjalnych, dla dzieci i młodzieży o różnym stopniu niedorozwoju umysłowego. Bardzo lubiła tę pracę, dawała jej dużo satysfakcji.

Ryszard Kaczorowski pracował jako księgowy. I on, i żona swój prywatny czas, po pracy poświęcali na działalność w harcerstwie. Karolina angażowała się też w pomoc organizacjom polonijnym.

- A poza tym prowadziliśmy normalny dom - wspomina Karolina Kaczorowska. - Urodziły nam się dwie córki. Jeśli chodzi o ich wychowanie, to nie podlegało dyskusji, że zrobimy z mężem wszystko, aby dziewczynki miały świadomość, że są Polkami. I żeby były z tego dumne. To się udało. Wiele lat później Maria Kaczyńska nie mogła wyjść z podziwu, że nasze córki mówią taką piękną polszczyzną.

Patriotyzm, pielęgnowanie polskich obyczajów związanych na przykład ze świętami, śledzenie na bieżąco tego, co dzieje się w polskiej kulturze - nad tym czuwali rodzice.

- Mieszkała z nami również moja mama, przez wiele lat przed śmiercią przykuta do łóżka - opowiada pani Karolina. - Jej wpływ na nasze córki też był bardzo ważny.

Mimo żelaznej kurtyny, która z upływem lat była zresztą coraz mniej szczelna, do Ryszarda Kaczorowskiego docierały nieoficjalne delegacje harcerzy z Polski.

- To były dla nas bardzo ważne wizyty. Widzieliśmy, że nie wszyscy w kraju biorą za dobrą monetę to, co przekazywała oficjalna propaganda. Ta młodzież, która nas odwiedzała, była przepojona miłością do kraju, tradycji. "Bóg, Honor, Ojczyzna" to nie były dla tych harcerzy puste słowa. Zawiązywały się przyjaźnie, korespondowaliśmy ze sobą. Dlatego już w wolnej Polsce, kiedy przyjechaliśmy tu po raz pierwszy, okazało się, że wszyscy znają Ryszarda Kaczorowskiego.

Karolina i Ryszard Kaczorowscy - Prezydent i Pierwsza Dama

W środowisku Polonii brytyjskiej przez wiele lat Ryszard Kaczorowski odgrywał ważną rolę. Oprócz tego, że był komendantem Związku Harcerstwa Polskiego na uchodźstwie, bardzo poważanym przez harcerzy i skautów na całym świecie, znalazł się również w składzie rządu RP na emigracji. Został ministrem do spraw krajowych.

- Był bardzo zajętym człowiekiem. Nieraz całymi tygodniami widywałam męża tylko późnym wieczorem i rano - wspomina Karolina Kaczorowska. - Ale nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, żeby narzekać, żeby zmuszać go, aby zrezygnował z części obowiązków i więcej czasu poświęcał mnie i dzieciom. Ja byłam silna, też zresztą bardzo aktywna. Czasem zastanawiam się: jak to się udawało, godzić te wszystkie obowiązki? I myślę, że tak owocowało wychowanie w obozie dla dzieci sybiraków w Afryce. Anders zrobił wspaniałą rzecz - przysłał do pracy z dziećmi cudownych wychowawców i instruktorów, młodych, energicznych. To oni wpoili w nas przeświadczenie, że nie ma rzeczy niemożliwych, że wszystko musi nam się udać, że ze wszystkim się uporamy.

Nawet kiedy bywało biednie, kiedy na wszystko brakowało czasu, państwo Kaczorowscy mieli taką swoją osobistą tradycję: każda rocznica ślubu oznaczała wspólne wyjście do restauracji na wykwintną kolację, po której szło się do teatru.

- Tak samo było w 37. rocznicę naszego ślubu, czyli 19 lipca 1989 roku. Ale nie do końca - śmieje się Karolina Kaczorowska. - Byliśmy już w teatrze, kiedy męża wywołano z sali. Przyjechali panowie z otoczenia prezydenta Kazimierza Sabbata. Powiedzieli: "Prezydent Sabbat nie żyje". I zwrócili się do mojego męża: "Panie prezydencie, trzeba jechać na zaprzysiężenie". Mąż zaprotestował, myślał, że to przejęzyczenie. Ale okazało się, że nie. W środku nocy odbyła się uroczystość zaprzysiężenia.

Życie Karoliny jako Pierwszej Damy na uchodźstwie niewiele się zmieniło. Tyle, że rzadziej widywała męża.

- On jeździł z oficjalnymi wizytami, ale przeważnie sam. Przecież nie byłam urzędniczką, która może sobie wziąć urlop, kiedy chce. Byłam nauczycielką.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny