Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Opaliński i Jesień z Bluesem

Z Jackiem Kaczyńskim, basistą zespołu J.J.J. Blues, o Jerzym Opalińskim, legendarnym białostockim bluesmanie, rozmawia Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Opaliński przez ponad dekadę tworzył i animował środowisko bluesowe w Białymstoku. Był najbardziej utalentowanym muzykiem wśród szewców i najlepszym szewcem wśród muzyków. Dziś wieczorem jego utwory zabrzmią na Jesieni z Bluesem.
Jerzy Opaliński przez ponad dekadę tworzył i animował środowisko bluesowe w Białymstoku. Był najbardziej utalentowanym muzykiem wśród szewców i najlepszym szewcem wśród muzyków. Dziś wieczorem jego utwory zabrzmią na Jesieni z Bluesem.
Był najbardziej utalentowanym muzykiem wśród szewców i najlepszym szewcem wśród muzyków. Dziś wieczorem jego utwory zabrzmią na Jesieni z Bluesem.

Kiedy pierwszy raz spotkałeś się z Jerzym Opalińskim?

Jacek Kaczyński: - Nie uwierzysz. Miałem wtedy chyba 18 lat. Interesował mnie tylko jazz, dlatego zapisałem się do szkoły muzycznej. Sławek Bielawiec, pianista, uczył mnie podstaw, rozpisywał mi pochody basowe nutami. Grałem na kontrabasie i na gitarze basowej. Wtedy najlepszym zespołem jazzowym w Białymstoku był Antykwariat. Jego basista Zbyszek Richter odchodził do wojska i potrzebowali basisty. Jerzy Nowicki i właśnie Bielawiec zaprosili mnie na próbę. Pamiętam, jak powiedziałem ojcu, że to jest najważniejszy dzień mojego życia, idę na próbę do Antykwariatu i pewnie zostanę przyjęty. Ale kiedy przyszedłem na miejsce, okazało się, że oprócz mnie jest Jurek Opaliński i jest jakiś konkurs (śmiech).

Bo wtedy nikt nie znał jeszcze pojęcia casting.

- Chyba tak. Kiedy mnie zapraszali, nie mówili o konkursie, mieliśmy się spotkać na próbie. Ja zagrałem z nimi dwa numery, Opal dwa i werdykt był taki - mogę przychodzić na próby i uczyć się, a Jurek zostaje przyjęty na czas, kiedy Zbyszka nie będzie. Kiedy wyszedłem stamtąd powiedziałem sobie: jeszcze każdy z was po kolei przyjdzie do mnie i będzie prosił, żebym zagrał. I tak spotkałem Jurka Opalińskiego po raz pierwszy.

A potem? Opaliński miał swój zespół 5000 złotych. Podobał Ci się?

- Nie bardzo się orientowałem, co gra, ale wiedziałem, że muzykuje, nawet wyciągnął mnie na jam session po Jesieni z Bluesem zorganizowanej w hali Jagiellonii. Żyłem w świecie jazzu.

Co jeszcze pamiętasz?

- Opala pamiętam z lat 80., wtedy jeszcze komuna rządziła. Wszystkie kapele z Białegostoku zostały zapakowane w dwa autobusy i wywiezione do Hajnówki na jakiś koncert. Nie wiem, jaka to była okazja, ale to było jedno z najprzyjemniejszych moich przeżyć. Grałem w New Jazz Trio, a obok nas dwa autobusy kapel rockowych i bluesowych. Dom kultury był pełen ludzi, euforia, bo wtedy wszyscy chodzili na koncerty. Na koniec wychodzimy my - ja z kontrabasem, Nowicki za perkusją i saksofon. Zaczął się jeden wielki gwizd, tupanie, po prostu masakra. Chciałem uciekać, ale Nowicki powiedział: przyjechałeś, jesteś muzykiem, to graj. Kiedy zaczęliśmy, zagłuszali nas gwizdami, krzyczeli "wyp…ć". W końcu przestałem słyszeć tych ludzi i zacząłem grać. A graliśmy długie suity, w końcu usłyszałem, że się uspokoiło. Kiedy podniosłem głowę, nagle zaczęły się brawa i cała sala wstała. Schodzimy ze sceny, a tam klęczy Opal, a z nim te wszystkie kapele. Klęczeli przed nami - to było jedno z dwóch najpiękniejszych przeżyć w życiu.

I wreszcie - spotkanie trzecie.

- Jak zaczęła się wolność w latach 90. i na nic nie było pieniędzy, to wiadomo było, że najpierw zabraknie ich na kulturę. Nie było w ogóle koncertów. Doszedłem do takiego stopnia desperacji, że chciałem zostać policjantem. Przeszedłem wszystkie testy i miałem pracować w wydziale operacyjno-rozpoznawczym, ale tam też zabrakło pieniędzy i obcięli nabór. Pewnego dnia przechodziłem obok mieszkania Jarka Tioskowa i postanowiłem go odwiedzić. Kasa Chorych nie grała już ładnych parę lat. On leżał i nic nie robił. Kiedy powiedział, że nie ma pieniędzy, wymyśliłem jakiś koncert i reaktywowała się Kasa Chorych. Nie wiem, jak Opal się o tym dowiedział, ale przyszedł na pierwszą próbę w ACK. Wtedy już zajął się handlem i chyba zarabiał jakieś kolosalne pieniądze. Chodził elegancko ubrany. Wówczas każdemu z biura pracy dawali 10 milionów, czyli dzisiejsze tysiąc złotych. On też poszedł po pieniądze i za nie się ubrał. I zaczął handlować z Rosjanami. I właśnie na tej pierwszej próbie pojawił się z siatką trunków zupełnie dla nas niedostępnych, pachnący, w garniturze. W międzyczasie ktoś zaproponował kameralny koncert, elektryczna Kasa Chorych by się nie zmieściła, i zaczęliśmy próbować z Opalem. I nagle on do utworów, które znał Tioskow przemycił jeden swój utwór, potem drugi, trzeci. Stwierdziłem, że są świetne i zaczęliśmy je aranżować na poważnie. Potem szybko nagraliśmy kasetę "Zjednoczone stany lękowe", pojawiły się propozycje koncertów. Pamiętam nasz koncert w Radiu Białystok. Trwał półtorej godziny z przerwą. Mówię na przerwie: Jurek, za 10 minut skończy się nam repertuar. Ale on powiedział, że poradzimy. I po przerwie my z Tioskowem siedzieliśmy cicho, a Opal przegrywał jeden chorus, śpiewał i my potem dołączaliśmy.

I to jest ta potęga bluesa, że muzycy zawsze się jakoś dogadają?

- Tak, jeżeli jest się dobrym muzykiem.

Powstała kaseta, a Opaliński napisał wszystkie teksty. Co Cię w nich urzekło?

- Przede wszystkim prawda. Pisał prawdziwe, niewymuszone teksty. To były teksty gościa, który siedzi w jakimś miejscu i obserwuje. Widzi coś i pisze. Był przecież szewcem, przez dwa lata miał swój zakładzik w piwnicy bloku na Dziesięcinach.

I przychodzili do niego różni ludzie?

- Być może i Leon Próchniewski (bohater jednego z bluesów). To wymyślona postać, ale jakże prawdziwa. A słowa "heroino moich snów" - to przecież chodzi o Polskę. Ciechowski zaśpiewał o Polsce-kochance, ale ja uważam, że Opal wymyślił to wcześniej.

Radio Białystok Wam pomagało, a jednak zespół się rozpadł.

- Nie tylko piosenki były na antenie. Przez 10 lat w samo południe Radio Białystok emitowało hejnał w naszym wykonaniu.

To dlaczego się to skończyło?

- Jurek nagrał piosenkę "Blues emigranta", a tam były słowa "czuję bluesa, chcę wyjechać do USA" i puenta, że "gdy poczuję bluesa, wrócę do was z USA". Ten numer trafił do rozgłośni polonijnych w Stanach Zjednoczonych. Przez miesiące na tamtejszych listach przebojów okupował pierwsze miejsce.

To było takie trafienie w polską nostalgię. Miało być "ile miesięcy, tyle tysięcy" , a tu miesięcy na obczyźnie przybywało, dolarów - nie. I jak żyć?

- Dokładnie tak chyba było. Przebój funkcjonował i oczywiście do Opala przyszły zaproszenia, żeby tam pojechał. Wszystko mu sfinansowali. Pamiętam, kiedy siedzieliśmy u mnie w domu i gdy zapytałem go, czy wróci ze Stanów zobaczyłem w jego oczach uśmiech i wiedziałem, że połkną go te Stany. Na początku grał z Amerykanami, zapraszał ludzi, płacił im i grali, a potem to się rozmyło.

Mieliście nawet własne teledyski. Kto za tym stał?

- Jurek był kreatywnym człowiekiem, on tym wszystkim kręcił. Wymyślał scenariusze, szedł tam, gdzie należało pójść, poznawał tych ludzi, których trzeba i miał ogromny dar przekonywania. Sam byłem świadkiem, kiedy podczas wizyty w redakcji Gazety Współczesnej zgłosiła się firma, która prosiła o pomoc w organizacji jakiegoś zjazdu biznesmenów. Kiedy przedstawili swoje pomysły, Opal zapytał, czy może się wtrącić. Roztoczył przed nimi taką wizję. Nie bankiet w Cristalu, tylko hotel w Białowieży, transport śmigłowcami do Białegostoku, imprezy rozrywkowe. Ci faceci otworzyli oczy ze zdumienia i łyknęłi to. Poszli z tymi propozycjami do swoich szefów i dopiero oni sprowadzili ich na ziemię. Taki był Opal, potrafił przekonywać. Albo umiał przekonać naczelnego Współczesnej, żeby dla radia nagrać reklamę, która mniej więcej tak brzmiała. Otwierają się drzwi, słychać opuszczanie deski, szelest gazety, później dźwięk spuszczanej wody. I tekst: Współczesna pomoże ci w każdej sytuacji. I ta reklama chodziła przez tydzień. Opal miał taki dar forsowania swoich wizji.

A jakim muzykiem był Opaliński?

- Bardzo dobrym muzykiem-naturszczykiem. Nie miał kłopotów z tempem, teraz się mówi na to groove. To rzadko spotykana cecha. Nie był sprawny technicznie, ale wolę kogoś mniej świadomego muzycznie, muzykalnego, czy wykształconego muzyka, który jest niemuzykalny.

Może dlatego udało Ci się przez te wszystkie lata zapamiętać jego piosenki? Bo bluesa nie da się wymyślić, prawda?

- Słusznie, bluesa wymyślić się nie da. A Opal miał w dodatku rewelacyjny kontakt z ludźmi. Po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim. Mówił do nich jak kumpel. Przy Opalu czułem się na scenie bardzo bezpiecznie. Wiedziałem, że cokolwiek się nie wydarzy, on sobie z tym poradzi. W dowcipny, inteligentny sposób zatuszuje każdy błąd. Kiedyś po koncercie mieszkaliśmy na zamku w Golubiu-Dobrzyniu. Rano schodzę na śniadanie, a tam siedzi Opal, wokół niego z 30 osób i on coś opowiada. I wszyscy go słuchają. On miał wiele fantastycznych powiedzonek, które wypowiadał z kamienną twarzą. Podobnie w jego tekstach piosenek - zadawał proste pytania i udzielał prostych odpowiedzi. Pewnego razu moja żona zapytała Opala, czy mógłby nie płacić pieniędzy mnie i Tioskowowi, tylko po trasie dawać jej i żonie Jarka. A on po chwili ciszy: Słuchaj Halina, zrobimy tak - jak ty będziesz u mnie grała na basie, to będę ci płacił, dobra? Taki był Opal. Nudzić się z nim nie było można.

Jerzy Opal Opaliński

zmarł nagle w USA w 2007 roku. Jacek Kaczyński, współtwórca zespołu J.J.J. Blues postanowił przypomnieć postać znanego w latach 80. i 90. białostockiego bluesmana.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny