Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Poleszczuk: Ludzie widzą skrajności i zatracają świadomość, że to są tylko skrajności

Tomasz Maleta
Prof. Jan Poleszczuk: W dyskursie kto, komu i do czego jest   zobowiązany,  rachunki nie są wcale oczywiste.
Prof. Jan Poleszczuk: W dyskursie kto, komu i do czego jest zobowiązany, rachunki nie są wcale oczywiste. Andrzej Zgiet
Sam nadal mam przed oczami martwe dziecko leżące na plaży, ale też islamistę, który maczetą zarąbał żołnierza w Londynie. Te dwa obrazy walczą o to, który zwycięży w moim aktualnym nastroju - przyznaje prof. Jan Poleszczuk, socjolog z Uniwersytetu w Białymstoku.

Kurier Poranny: Na przedwyborczej debacie „Porannego” jeden z kandydatów do parlamentu jako główny problem Podlaskiego zarysował widmo islamizacji zagrażającej regionowi.

Jan Poleszczuk:
Tak postawione pytanie jest jednym z tych księżycowych, na które nie warto szukać odpowiedzi. Jako socjologa interesuje mnie bardziej to, że niezmiernie szybko i z wielką mocą podniosła się temperatura dyskursu publicznego.

Ale tak chyba dzieje się zawsze, gdy media nagłaśniają jakiś temat. Podobnie było z kryzysem ukraińskim. Ten z uchodźcami na dodatek zbiegł się z kampanią wyborczą w Polsce.

Tak, tylko w tym przypadku nagle ujawniła się bardzo szeroka polaryzacja opinii publicznej. Z jednej strony wystąpili rzecznicy agresji moralistycznej: mamy się otworzyć na świat, w imię uniwersalistycznej solidarności, ratunku bliźniego w potrzebie. Ich narracja motywowana była paradoksalnie ideałami szeroko rozumianej lewicowej integracji europejskiej. Z drugiej strony objawiła się bardzo silna tendencja do czegoś, co w naukach społecznych nazywa się paniką moralną: oto nadchodzi kataklizm pod tytułem najazd obcych, którzy przyniosą ze sobą terroryzm oraz wszystkie inne plagi egipskie. Tak silnie ujawnione emocje z obu stron musiały uderzyć w coś bardzo ważnego. Myślę, że to nie jest przypadek, że ludzie nagle poczuli się w obowiązku do zajęcia tak skrajnych stanowisk: albo zamykamy granicę, albo otwieramy ją kompletnie. Tymczasem jeśli odrzucimy te dwie skrajne optyki, to wtedy pojawia się pytanie o warunki przyjęcia przybyszów, na jak długo, w jakiej skali. Można by zatem porozmawiać racjonalnie mierząc środki i siły, ale takiej debaty nie było.

Dlaczego?

Proces imigracji na Stary Kontynent trwa od lat. 8,6 proc. ludności Europy to mniejszości żyjące w rozproszeniu w społecznościach. To prawda, że tworzą też enklawy, nie brakuje problemów.

Ale przecież imigracja nie jest czymś nowym, od zawsze wpisana jest nie tylko w Stary Kontynent, ale i Europejską Wspólnotę Gospodarczą, poprzedniczkę UE. W latach 70. mieliśmy emigrację do Niemiec Turków i Jugosłowian, w latach 60 Arabów z Północnej Afryki do Francji, nie wspominając o przyjeździe migrantów z całego świata do Londynu. Jedynie wschodnie część kontynentu wzięta w ryzy totalitaryzmu nie doświadczyła tych procesów.

Tak, ale teraz Europejczycy, w większości już przecież zjednoczeni, zostali zaskoczeni tym, że nagle w bardzo krótkim czasie tak dużo ludzi, z taką gwałtownością ruszyło na Stary Kontynent. Do tego stopnia, że zazwyczaj chłodni i racjonalni Niemcy popełnili parę błędów. Później mieli problemy z ich korektą czy wręcz z wycofaniem z niefortunnych słów.

Skoro Europejczycy są obeznani ze zjawiskiem migracji, to na zdrowy rozum powinni przyjąć je ze zrozumieniem. A widzimy przecież zupełnie odmienne postawy.
Ten proces pokazał zderzenie dwóch bardzo istotnych dla Europy systemów wartości. Pierwszy oparty jest na ideałach praw człowieka, które to mają mieć charakter przyrodzony, powszechny, naturalny, niezbywalny. Przybywają przecież do nas nie Marsjanie, ale ludzie, którzy są w potrzebie, mniej lub bardziej uzasadnionej. Czy jednak w gamie praw człowieka nie mieści się taka kategoria jak prawo do dobrego życia? W takim razie uchodźcy podpadaliby pod kategorię migrantów ekonomicznych. Bo oni chcą ewidentnie zrealizować to fundamentalne prawo człowieka: chcą lepiej żyć, mieć lepsze perspektywy rozwojowe, lepsze szanse dla swoich dzieci. Z tego punktu widzenia jest całkiem naturalne, że podążają tam, gdzie te nadzieje mogą najlepiej spełnić. Do Niemiec, Anglii, Francji, Skandynawii. Tam, gdzie są już ich enklawy, gdzie życie z mniejszościami jest jakoś regulowane mimo wszystkim problemów. Nie walą drzwiami i oknami do Polski, bo wiadomo, że szanse na dobre życie nie są u nas aż tak kolorowe.

To skąd właśnie u nas ten strach przed nimi?.

Na awersie praw ekonomicznych mamy prawa obywatelskie. Nabywa się je poprzez przynależność do szeroko rozumianej wspólnoty budowanej na różnych zasadach: etnicznych, religijnych, obywatelstwa państwowego, za którym stoi jakaś tradycja, system znaków i identyfikacji. Oczywiście, przyjezdni mogą nauczyć się elementów historii i zdać egzamin na to, by się znaturalizować w naszym państwie. Podejrzewam jednak, że nigdy do końca nie przejmą się Wiktorią grunwaldzką i nie odczują tego, czym był rok 1920, kiedy bronimy niepodległość odzyskaną po 123 latach niewoli. To są kulturowe symbole wykształcane od szkoły poprzez literaturę i nie tylko. Tego się nie przyswoi z książek, a to jest elementem tożsamości. W takim razie możemy powiedzieć, że zderzyły się dwie ważne i fundamentalne zasady: solidarności ludzkiej i w opozycji do niej - obrony własnej tożsamości historycznej i kulturowej.

W pewnym sensie możemy chyba użyć geologicznego porównania: gdy dwie płyty kontynentalne napierają na siebie, napięcie znajduje ujście w postaci wstrząsów skorupy ziemskiej. W kontekście ruchów migracyjnych też zostały uruchomione pokłady emocji. Możemy wręcz mówić o ich erupcji.

No właśnie. Jedni stawiali na strach i zagrożenie, a drudzy z kolei argumentowali, że jesteśmy zobligowani do pomocy. Wręcz zawstydzali innych, że w tych uciekinierach nie widzą ludzi w potrzebie, ale tych, których będziemy utrzymać i którzy uszczuplą nam poziom życia. Co ciekawe, duży odsetek osób przeciwny przyjmowaniu imigrantów jest w młodszych grupach wiekowych. A przecież logika podpowiada, że to starsi, jako ci przysłowiowi konserwatywni strażnicy tradycji, powinni mieć większe opory przed obcymi. Z kolei młodzi powinni raczej być wolni od tych ograniczeń, bo są otwarci na świat, wielu z nich korzysta z dobrodziejstwa otwartych granic. A jednak boją się.

Dlaczego?

Widzą w telewizji, kto do nich przyjdzie. Przyjadą młodzi ludzie. Jacy młodzi ludzie? Ano młodzi mężczyźni, którzy będą stanowili naturalną konkurencją dla średnich szczebli naszego społeczeństwa. Raczej w miastach niż na wsi, bo nikt z tych uchodźców nie osiedli się na żadnej wiosce. Bo niby co tam miałby robić. Krótko mówiąc: przestraszyła się młodzież, dobrze wykształcona, z miast. I dlatego dominuje na marszach przeciwko uchodźcom, także w Białymstoku.

To trochę przeczy prawidłowości tak bardzo podnoszonej przez białostockich socjologów dwa lata temu, że białostoczanie nie mają żadnych obaw przed imigrantami w kontekście potencjalnej konkurencji ekonomicznej. Jeśli już wyrażali jakieś obawy, to bardziej były one pokłosiem strachu przed orientacją seksualną przybyszów. Wspominam o tym, bo w oparciu o ten raport powstał miejski program tolerancji i przeciwdziałania ksenofobii.

I nie powinni się bać, bo strumień tej masowej migracji ominie Podlaskie. Będzie kierowany w kierunku dużych miast, silnie zindustrializowanych. Z tego punktu widzenia Podlaskie jest bezpieczne. Tym bardziej że przecież stąd, z północno-wschodniej Polski, wyjeżdżają ludzie w poszukiwaniu szans na zrealizowanie fundamentalnego prawa człowieka, czyli prawa do lepszego życia.

Kryzys z imigrantami pokazał coś jeszcze: jak bardzo wpatrzeni jesteśmy w telewizor. Każdy widzi to, co chce zobaczyć. Jedni bojowników ścinających głowy chrześcijanom, inni matki z płaczącymi dziećmi na rękach. I jedno i drugie jest prawdą w sensie faktograficznym. Ale niewielu odbiorców pokusi się o refleksję: jak bardzo jest to typowe, na ile istotne i czy stanowi dla nas zagrożenie. Ludzie widzą skrajności i zatracają świadomość, że to są tylko skrajności.

Zresztą sam nadal mam przed oczami martwe dziecko leżące na plaży, ale też islamistę, który maczetą zarąbał żołnierza w Londynie. Te dwa obrazy walczą o to, który zwycięży w moim aktualnym nastroju. I w zależności od tego albo myślę o prawach człowieka, albo o prawach naszej kultury, wspólnoty. Albo chcę przybyszom udzielać pomocy, bo czuję się zobligowany jako osoba przeżywająca stan litości w solidarności. Albo czuję się zagrożony i mówię: dobrze, ale w gronie uchodźców trzeba najpierw sprawdzić, czy nie ma tam terrorystów.

To media mają nie pokazywać takich scen?

Nie twierdzę, że cenzura nas uleczy. Zaczynamy jednak postrzegać świat przez wyjątek, patologię, ekstremum. Nie da się ukryć, że cechą współczesnych mediów elektronicznych jest pokazywanie skrajności jako elementu dominującego, powszechnego. Ostatnio zapytałem studentów, jaki jest odsetek muzułmanów we Francji. W odpowiedzi usłyszałem, że 20-30 proc. Percepcja zagrożenia serwowanego przed media spowodowała, że nagle się zwiększyła, urosła do niebotycznych rozmiarów. Tymczasem we Francji jest 4,7 proc. ludności pochodzenia arabskiego.

Obrazy o silnym ładunku emocjonalnym pokazują, jaki jest później mechanizm kreowania opinii społecznej i skutki tej kreacji. Przede wszystkim dominuje niski stopień zaufania do państwa. Od razu pojawia się poczucia bezradności. Skoro Niemcy sobie nie dają rady, to tym bardziej Polska sobie też nie poradzi.

Dziwi się Pan temu niskiemu zaufaniu, skoro na taśmach z warszawskiej restauracji Polacy słyszą od ministra odpowiedzialnego za sprawy wewnętrzne, że państwo działa tylko teoretycznie.

Nie, ale niech politycy nie dziwią się, że emocje w sprawie migrantów wzbierają ku górze. Politycy już dawno stracili funkcję opiniotwórczą, ludzie przestali im ufać. Mam też inną obserwację. Otóż wydaje mi się, że obie strony szeroko rozumianego konfliktu politycznego w Polsce pomyślały, że można na tym coś ugrać. Jedni sugerowali, że tamci to są fałszywi chrześcijanie. Drudzy, że rządzący sprzedają czy zdradzają naszą ojczyznę. To przez pewien czas grało, ale szybko adwersarze polityczni się zorientowali, że na dłuższą metę nikt na tym nie zyskuje. Emocje się co prawda podniosły, ale różnica w przepływie elektorów między prawą a lewą stroną nie jest znacząca. Bo wszyscy się boją. I w zasadzie wyciszono tę kwestię.

Ale chyba nie do końca, bo temat odżył z pasożytami i zarazą w tle. Jednak bez względu kto wygra 25 października, i tak nie ucieknie od problemu.

I sobie poradzi. Przyjmie 20-30 tys. uchodźców. Oni przyjadą i pojadą dalej. Paradoksalnie okaże się, że nie ma żadnego problemu.

Ale sprawa uchodźców pokazała też, że mimo wspólnego rynku, NATO, układu Schengen nadal mamy podział na Europę Zachodnią i tą środkowo-wschodnią.

To pękniecie jest naprawdę trwałe i stanowi istotny problem. Polska po drugiej wojnie światowej, z całym swoim bagażem, uzyskała jeśli chodzi o standardy europejskie, niespotykaną jednorodność kulturową, narodową. To samo jest w Czechach, na Słowacji. Myśmy w pasie wschodnim w XX wieku przeżyli piekło konfliktów etnicznych, wojen, czystek. Skalę tego zjawiska możemy ogarnąć, jeśli sobie uświadomi, że antysemityzm, nacjonalizm niemiecki był podyktowany politycznie, rozgrywał się w warstwach inteligenckich, walki o miejsce w kulturze, biznesie. A na wschodzie Europy mieliśmy miliony ludzi w społeczeństwach zróżnicowanych etnicznie, społecznie, religijnie, kulturowo. Czy w takim razie wrażliwość na ryzyko, że zafundujemy sobie problemy, z którymi nie będziemy sobie w stanie poradzić, nie jest dla nas wartością, może troszeczkę bardziej cenną, od oczekiwanego przez Zachód gestu w uniwersalistycznej idei solidarności?

Zaraz, zaraz, ale uciekając od sowieckiej dominacji ustrojowej roztoczono przed nami perspektywę wejścia w świat dobrze zorganizowany i zharmonizowany wokół takich wartości jak tolerancja, konsensus, rozstrzyganie sporów. I teraz po 25 latach wizja ta była utopią? Czyżby historia wtedy się nie wypełniła? Czyżby została tylko przytłumia najpierw przez komunizm, później liberalne ćwierćwiecze i teraz się odradzała?.

Bo nagle okazało się, że ta Europa jest różnorodna jeśli chodzi o konflikty interesów. Jak pojedziemy do Bułgarii i porozmawiamy z inteligencją bułgarską, to się przekonamy się czym dla niej są Turcy. A dla nas? Pokonaliśmy ich pod Wiedniem, to kto się będzie tam bał Turków.

Nic dziwnego, w końcu Bułgarzy przez wieki byli pod dominacją turecką.

Podobnie jak my, choćby pod rosyjską. Nasze doświadczenia z Rosjanami są przecież zupełnie odmienne od Węgrów, którzy byli elementem cesarstwa austriackiego. Nie wiem, jaki jest mechanizm odradzania zaszłości, ale mam wrażenie, że przywódcom europejskim, także Niemcom, brakuje wyobraźni. Oczywiście w swoim czasie rozszerzyli Unię na kraje Europy Wschodniej, zresztą było to motywowane rozmaitymi interesami. Niemniej do swojego klubu zaprosili ludzi, którzy mają troszeczkę inną wrażliwość na kwestie walki o tożsamość kulturową, poczucie zagrożenia ze strony innych. Z drugiej strony skoro nam się powtarza, że z Polski wyjechało 2 miliony ludzi na Zachód, to w tych bilansach jest to niezwykły plus dla krajów starej Unii jeśli chodzi o zasilenie jej rynku pracy. I teraz od Niemców słyszymy narrację: w imię wartości europejskich musicie się podzielić z emigrantami z Afryki, Bliskiego Wschodu. To ja bym odpowiedział: dobrze, ale oddajcie nam naszych migrantów.

I myśli Pan, żeby wrócili, skoro nowo zaprzysiężony prezydent w Londynie mówi, że obecnie nie zachęcałby Polaków do powrotu do kraju.

To jest zupełnie inna sprawa. Zwłaszcza, że w pasie wschodnim mamy nadal odpływ ludzi, którzy szukają szans na zaspokojenia prawa do lepszego życia. Niemniej w tym dyskursie kto, komu i ile jest winien i do czego powinien być zobowiązany rachunki nie są wcale oczywiste. Od Unii otrzymaliśmy ogromne wsparcie w postaci funduszy, dzięki którym możemy troszeczkę wyjść z infrastrukturalnego zacofania, ale z drugiej strony otwarcie naszego obszaru na Wspólnotę wiązało się nie tylko z jej ekspansją gospodarczą, ale absorpcją potencjału demograficznego.

A może erupcja emocji przy migrantach jest jedynie pokłosiem paniki decydentów, którzy - nie do końca ogarniając wyobraźnią ewentualną skalę zjawiska - swoimi wypowiedziami dodatkowo podsycili nadzieje ewentualnych przybyszów na życie w raju.

Tak, zwłaszcza politycy niemieccy trochę nie powstrzymali nerwów na wodzy. Z drugiej strony naiwnością byłoby sądzić, że bez tych wypowiedzi, ludzie żyjący w państwach wokół UE nie wiedzą, że w zachodniej Europie mają najlepsze widoki na lepsze życie. Tym bardziej, że koszty wędrówek nie są tak wielkie jak to było w przypadkach klasycznych migracji w poprzednich wiekach, gdy w zasadzie był to wyjazd w jedną stronę.

No właśnie. Wydawało się, że tamta epoka na zawsze ukształtowała obraz migranta, jako osoby przybywającej do ziemi obiecanej dosłownie w jednym ubraniu. Tymczasem teraz musimy zderzyć się z nowym widokiem: przybysza ze smartfonem w ręku

Ten symbol jest znamienny, bo każe się zastanowić nad tym, kto ucieka z Afryki i Bliskiego Wschodu. Przypomnijmy sobie, że w latach 50 i 60. Irak, Iran, Syria, Egipt, Libia - swoją państwowość postkolonialną - opierały na świeckości, modernizacji struktur plemiennych, laicyzacji poprzez odsunięcie islamu na boczny tor, konsumpcjonizmie i zmianach obyczajowych. Było to możliwe dopóty były pieniądze. Gdy pojawiły się trudności ekonomiczne, to te wschodzące państwa ewoluowały w stronę dyktatur, a ludziom nie dano widoków na naukę społeczeństwa obywatelskiego. I dlatego wiosna arabska to był opór przeciwko dyktaturom, przy jednoczesnym odradzaniu się tradycji religijnej. Jeśli ktoś jest tradycyjnym muzułmaninem, co w takim razie może zmusić go do opuszczenia kraju?. Przecież nigdzie indziej nie będzie miał lepszych warunków do krzewienia swojej religii. A może do Europy przemieszczają się ci, którzy właśnie modernizację uznawali za ciekawą ofertą i nie widzą już na nią szans w swoich krajach?. I może z tego względu nie będą mieć żadnych problemów z integracją ze społecznością europejską, bo posługują się smartfonem i nadal chcą to robić?.

Z drugiej strony wszyscy wyjechać nie mogą, bo dla samych państw arabskich trend imigracyjny nie jest korzystny. Trzeba ten proces jakoś przyhamować. A wtedy - i tu stawiam hipotezę - że być może świadomie będzie prowadzona polityka takiego oto metaprzekazu: „Uciekacie do Europy? Tam myślicie, że będziecie mieli szansę na zrealizowanie swojego snu, zintegrujecie się? Otóż, nie. Chrześcijanie was nie chcą, bo jesteście dzikimi ludźmi, barbarzyńcami, terrorystami. Jeśli my mordujemy chrześcijan w sposób barbarzyński, to uważajcie chrześcijanie z wami zrobią to samo”.

Tyle, że w Europie na razie nikt nie morduje.

Dlatego zastrzegłem, że jest to hipoteza propagandy radykalnych islamistów, ale nie da się ukryć, że mamy poważny problem. Tylko czy faktycznie jest tak, że płynie do nas masa ludzi kompletnie obcych kulturowo, którzy mają inną etykę seksualną i rozumienie roli kobiety i marzenia, by to niewierni utrzymywali ich do końca życia? Myślę, że jest to głęboko fałszywy obraz wygenerowany w dużej mierze przez strach medialny, brak zaufania do elit, przez zderzenie się tych dwóch systemów aksjologicznych: uniwersalistycznego oraz partykularnego, związanego z obroną granic naszej wspólnoty.

A finałem tego będzie...?

Podejrzewam, że wszystko się rozejdzie. Pytanie tylko, jakie wnioski wyciągnie z tego Europa: czy potraktuje migrantów właśnie na zasadzie zjawiska, które za chwilę przeminie czy też w kategoriach czegoś ważnego dla Starego Kontynentu i radzenia sobie z problemami demograficznymi, o których się nie mówi. Oczywiście oddzielnym problem jest destabilizacja polityczna Bliskiego Wschodu. I fundamentalna kwestia do rozwiązania, czyli problem kurdyjski. Jakby Europa chciała, to przyjęłaby całą Syrię i nikt by tego nie zauważył. Co innego z 20 milionami Kurdów.

Prof. Jan Poleszczuk - dyrektor Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku. Zainteresowania naukowe: statystyka i metodologia nauk społecznych, teoria gier. Hobby: Klasyczna muzyka i literatura rosyjska oraz blues.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny