Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Paweł i Gaweł. Oczko wodne na tarasie to zmora sąsiada.

Fot. Wojciech Oksztol
Tak wygląda nasze mieszkanie – pokazuje Waldemar Soczko
Tak wygląda nasze mieszkanie – pokazuje Waldemar Soczko Fot. Wojciech Oksztol
Sąsiedzi jak Paweł i Gaweł. Waldemar i Kinga Soczko mają własne mieszkanie, ale nie mogą w nim mieszkać, bo jest kompletnie zniszczone. A wszystko przez to, że sąsiad przebudował dach ich mieszkania na taras, z którego przecieka woda.

Lekarz powiedział, że jeśli nam życie miłe, powinniśmy uciekać z tego mieszkania najszybciej, jak to możliwe - mówi Waldemar Soczko. - Nasze zdrowie było zagrożone i nie mogliśmy dłużej mieszkać w takich warunkach. Co mieliśmy robić?

Waldemar Soczko mieszkanie kupił w nowej kamienicy przy ulicy Brukowej w 1996 roku jeszcze jako kawaler. Na czwartym piętrze. W 2000 roku ożenił się i razem z żoną Kingą zamieszkali tam. Rok później urodziła się im córka, Dominika. Wszystko układało się, jak należy. Dziecko było zdrowe, rodzice szczęśliwi.

Około 2001 roku sąsiad państwa Soczko, który obok miał mieszkanie dwupoziomowe, na dachu ich mieszkania zrobił sobie taras. Bardzo nowoczesny. Były na nim oczka wodne, wpuszczane w posadzkę, trawniki, wielkie donice z roślinami, kamienny kominek, a nawet oświetlenie podłogowe.

- Kompletnie przebudował dach - mówi pan Waldemar. - Zmienił konstrukcję ze stropodachu wentylowanego na pełny. Nie zrobił warstwy spadkowej. Przebudowy dokonał bez wymaganych pozwoleń i bez projektu.

Grzyb okaleczył nasze dziecko

Koniec nielegalnej przebudowy konstrukcji dachu stał się początkiem koszmaru rodziny Soczko. W ich mieszkaniu pojawiła się nie tylko wilgoć, ale przede wszystkim grzyb, nacieki na suficie i ścianach.

- W dużym pokoju woda skraplała się z sufitu na nasze głowy - wspomina pani Kinga. - Farba na ścianach i suficie zaczęła się łuszczyć i odpadać. Na ścianach pojawiły się wykwity i grzyby. Sufit popękał wzdłuż i w poprzek. Dziś na pierwszy rzut oka widać, że płyty stropowe są ugięte, a ściany nośne popękane. Tak odkształcony i nadwerężony strop grozi zawaleniem - dodaje Waldemar Soczko.

Gdy pojawiły się pierwsze zacieki, pan Waldemar nie przypuszczał, że będą one na taką skalę. Zgłosił to sąsiadowi. Ten obiecał, że zlikwiduje przyczyny zalewania. I rzeczywiście, mieszkanie państwa Soczko wyremontował aż trzy razy, ale po każdym z remontów natychmiast zalewane było ponownie.

- Zaszpachlował pęknięcia sufitu i ścian, zamalował nacieki - wylicza pan Waldemar. - Z perspektywy czasu wiemy jednak, że mogło to mieć raczej na celu zatarcie śladów i odwrócenie uwagi od problemu naruszenia konstrukcji budynku.

W 2005 roku sąsiad sprzedał atrakcyjne mieszkanie z tarasem innemu małżeństwu.

- Grzyb, który pojawił się w mieszkaniu na zawsze okaleczył nasze dziecko - dodaje urywanym głosem pani Kinga. - Przez warunki, w jakich przyszło nam mieszkać Dominika dziś ma astmę, alergię i atopowe zapalenie skóry. Kobieta pokazuje zdjęcia, na których widać śliczną, małą dziewczynkę z czerwonymi plamami na całym ciele. Od feralnego remontu Dominika coraz częściej miała problemy ze zdrowiem.

Lekarz poradził, żeby rodzice zmienili środowisko. Wilgoć i niebezpieczne dla ludzi grzyby, które stwierdził w ich mieszkaniu biegły mykolog coraz gorzej wpływały na zdrowie całej rodziny.

- W 2006 roku sytuacja zmusiła nas do opuszczenia własnego mieszkania, które jest naszym jedynym majątkiem. Spakowaliśmy się i dla dobra wszystkich wyprowadziliśmy się - mówi pan Waldemar. Jego żona była wtedy w ciąży z drugą córką.

Przebudowa dachu była samowolą budowlaną

Sprawa trafiła do sądu. Pozwanym był prawnik - nowy właściciel mieszkania z tarasem. Sąd ustalił, że podczas budowy bloku wykonawca pozostawił dwa miejsca, które miały być wykonane jako tarasy. Ale nie zbudował ich. Przygotował pod nie miejsca, a blok wykończył dachem. Dach był tzw. stropodachem wentylowanym, którego konstrukcja miała odprowadzać parę wodną uchodzącą z poszczególnych kondygnacji. W wersji przygotowanej przez przedsiębiorstwo budowlane "taras" był jedynie konstrukcją dachową, wykonaną w formie typowej, jako stropodach wentylowany pokryty papą ze znacznym spadkiem w kierunku środka bloku. Konstrukcja ta znajdowała się bezpośrednio nad mieszkaniem należącym do Waldemara Soczko. Na etapie projektowania bloku urządzenie tarasu nie było uwzględnione.

Sąd jednak ustalił, że przedstawione rozwiązanie pozostawało w zgodności z założeniami konstrukcyjnymi bloku mieszkalnego. Zakres prac przystosowujących dach do urządzenia tarasów oraz samo ich wykonanie miały należeć do przyszłych użytkowników. Jedno z miejsc przeznaczonych pod taras - to nad mieszkaniem Waldemara Soczko, przylegało bezpośrednio do dwupoziomowego mieszkania jego sąsiadów. Jednocześnie sąd ustalił, że przebudowa dachu i wykonanie tarasu przez pierwszych właścicieli mieszkania stanowiło samowolę budowlaną.

- Nie rozumiem, dlaczego po pięciu latach postępowania Nadzór Budowlany nie ukarał sprawcy samowoli? - zastanawia się Waldemar Soczko. - W dodatku taras został zrobiony niezgodnie z przepisami budowlanymi i do tej pory nikt nie kwapi się, by zrobić coś w kierunku poprawienia stanu naszego mieszkania. Szczególnie porażająca jest bierność Wspólnoty Mieszkaniowej.

W kwietniu 2010 roku do Powiatowego Nadzoru Budowlanego wpłynęło zawiadomienie o kolejnych pęknięciach płyt stropowych przez które wycieka woda z tarasu do mieszkania państwa Soczko. Wtedy Nadzór Budowlany zobowiązał Wspólnotę Mieszkaniową do wykonania ekspertyzy na koszt mieszkańców budynku. Waldemar Soczko odwołał się od tej decyzji. Uważał, że to sprawca samowoli powinien za to zapłacić. Wtedy też Nadzór Budowlany uznał, że ekspertyza jest niepotrzebna.

- Wydał kolejne postanowienie w, w którym nakazał wykonanie warstwy spadkowej i otworzył drogę do legalizacji tarasu - uważa Soczko. - Co stanie się ze stropem? Czy pokryty całą siatka pęknięć ugięty ponad normę strop oparty na popękanych ścianach nośnych utrzyma jeszcze setki kilogramów betonu?
Wątpliwości nie miała prokuratura, która wszczęła śledztwo w sprawie naruszenia konstrukcji budynku i zagrożenia katastrofą budowlaną. Ciągle powoływani są nowi biegli, ale końca sprawy nie widać.

Końca koszmaru nie widać

Czas leci. W styczniu 2010 roku sąd wydał wyrok w sprawie zadośćuczynienia na rzecz córki państwa Soczko. Ośmioletnia Dominika otrzymała 13 tysięcy złotych za utratę zdrowia i konieczność wyprowadzenia się ze swego mieszkania. Z tej kwoty jednak ponad trzy tysiące złotych pochłoną koszty sądowe. Jej rodzice ciągle czekają na wyrok.

- Teraz mieszkamy w strasznych warunkach - mówi Kinga Soczko. - Musimy płacić czynsz za wynajem lokalu, a nasze mieszkanie stoi puste i jest kompletnie zniszczone. Tylko w tym roku przeprowadzaliśmy się kilka razy. Dzieci źle to znoszą Pan Waldemar i jego żona ledwo wiążą koniec z końcem. Próbowali szukać pomocy u prezydenta Białegostoku, u wojewody, w ośrodku interwencji kryzysowej. Niestety, nie mogą liczyć na niczyją pomoc, bo przecież posiadają mieszkanie.

- Z drugiej strony nie sprzedamy tego mieszkania, bo nikt go nie kupi w takim stanie. Jesteśmy wykończeni. Nie mamy pojęcia co z nami będzie. Kiedy skończy się ten koszmar? - mówi Waldemar Soczko.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny