Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Henryk Mojsa, legenda Jagiellonii, wrócił do ojczyzny po 21 latach w Australii

Wojciech Konończuk
Kiedy pojawiła się możliwość pracy z drużyną Jagiellonii występującą w Młodej Ekstraklasie, zdecydowałem się bez wahania. Nie żałuję, że trafiłem na Antypody, ale chcę się sprawdzić w naszym kraju.
Kiedy pojawiła się możliwość pracy z drużyną Jagiellonii występującą w Młodej Ekstraklasie, zdecydowałem się bez wahania. Nie żałuję, że trafiłem na Antypody, ale chcę się sprawdzić w naszym kraju. Fot. Anatol Chomicz
Ludzie w Polsce są smutni. Na treningach to samo. Mówię piłkarzom: więcej radości. Cieszcie się życiem - mówi Henryk Mojsa. To legenda Jagiellonii.

Kurier Poranny: Kiedy ponad 20 lat temu zdecydował się Pan przerwać karierę piłkarską w Jagiellonii, kibice z Białegostoku byli zdziwieni i zawiedzeni. Wszak tracili "Profesora", który przyczynił się do awansu do ekstraklasy i był mózgiem drużyny. Dlaczego nie chciał Pan dalej grać w Białymstoku?

- Miałem ogromne zaległości na uczelni, a jeszcze ważniejszym powodem było to, ze żona urodziła mi syna. Czekało mnie znacznie więcej obowiązków domowych i powiedziałem "dość". Jeśli czegoś żałuję, to tego, że mogłem występować jeszcze przez rok, ale nie więcej.

To jednak nie był koniec. Skąd wziął się pomysł z wyjazdem do Australii?

- To był zupełny przypadek. Polonia Sydney poszukiwała zawodników. Takich, którzy byli emerytami futbolowymi, ale od bardzo niedawna, czyli kogoś takiego, jak ja. Co miałem do stracenia? Oszczędności żadnych nie było, lubiłem żyć na odpowiednim poziomie. Trzeba było myśleć o przyszłości. No to zdecydowałem się i wyjechaliśmy.

Australia to dla wielu kraina z marzeń, ziemia obiecana. Jak wspomina Pan pierwszy dzień w "krainie kangurów"?

- Z ta krainą miodem płynącą jest różnie. Kiedy pracowałem fizycznie, spotykałem analfabetów. Bardzo sympatyczny chłopak, kumpel z pracy, nie był w stanie napisać mi swego imienia i nazwiska, kiedy go o to poprosiłem. Ale pierwszy efekt był rzeczywiście powalający. Byłem zachwycony przyrodą. Jako dziecko marzyłem o odwiedzeniu tego kraju, ale rzeczywistość okazała się jeszcze piękniejsza. Poza tym oczarował mnie ten ich dobrobyt.

Sklepy były pełne towarów, a u nas było ciężko. Miałem jeszcze w kieszeni kartki z Polski. Poza tym Australijczycy to ludzie zawsze uśmiechający się, pozytywnie myślący, czego często brakuje nam, Polakom. Po powrocie widzę, że ludzie na ulicach, w sklepach są smutni. Na treningach to samo. Zawsze powtarzam piłkarzom: więcej radości. Cieszcie się życiem.

Różnica jest aż tak duża?

- Australijczycy żyją chwilą, nieszczególnie martwią się tak bardzo o przyszłość. To rzeczywiście ludzie radośni. Czasami aż za bardzo i trąci to fałszem. Kiedy zapytają cię "jak się masz?", obowiązkowo trzeba się uśmiechnąć i powiedzieć "fine", mimo że często wcale fajnie nie jest.

Czy mając średnie zarobki, da się w Sydney dobrze żyć?

- Jeśli pracujesz, to stać Cię na wszystko. Mam nadzieję, że w Polsce też tak będzie, bo na razie nasz przeciętnie zarabiający rodak nie jest w stanie odłożyć około sześciu tysięcy na bilet, by pojechać na wakacje. A dla Australijczyka to żaden problem. Spokojnie stać go na przelot i spędzenie w naszym kraju dwóch tygodni.

Czyli wszystko tam było od początku "rajem"?

- O nie. Tęskniłem za Polską, nie znałem języka. Ale najbardziej rozczarował mnie klub, w którym miałem grać. Nie było żadnego porównania z Jagiellonią. Polonia Sydney była gorzej zorganizowana niż nasze kluby amatorskie. Z futbolu w takim wydaniu wyżyć się nie dało. Trzeba było iść do pracy.

I co Pan robił?

- Znalazłem zatrudnienie w fabryce betonu. Lekko nie było. Po raz pierwszy w życiu tak ciężko pracowałem fizycznie. Szybko okazało się, że trudno pogodzić to z graniem. Zaczęły strzelać mi pachwiny, bolały mnie mięśnie. Ale jakoś wspólnie przetrwaliśmy najgorszy okres.

Znamy Australię głównie z filmów przyrodniczych. Czasami pokazuje się w nich niebezpieczne sceny, krokodyle, rekiny, pełzające po podwórkach węże. Jak to jest naprawdę?

- Bez przesady z tym niebezpieczeństwem. Krokodyli to trzeba dobrze poszukać, na Terytorium Północnym czy Queenslandzie. W Sydney są tylko w zoo. Wąż od czasu do czasu się trafia, szczególnie kiedy się mieszka blisko parku. Ale niebezpieczne przygody nie zdarzają się codziennie. Uciążliwe są za to pająki. Sam zostałem ugryziony przez redbacka. To malutki gatunek i nie zauważyłem, że wlazł mi do buta. Skończyło się przyjęciem surowicy. Są też takie pająki, które mogą spowodować śmierć. Na to trzeba uważać. Na rekiny też. Nigdy nie widziałem ich ataku na żywo, ale w telewizji mówi się o tym sporo, szczególnie ostatnio. Rocznie zdarza się około dwudziestu incydentów.

Jak Polonia jest odbierana przez Australijczyków? Obserwując sportowe wydarzenia, widziałem nieraz, że na przykład Serbowie i Chorwaci czasami ostro się biją.

- A niby z kim mielibyśmy tam walczyć? A tak poważnie, to myślę, że jesteśmy dobrze postrzegani. Z Polakami raczej nie ma problemów, ceni się naszą pracowitość. Co do waści na tle narodowościowym, to rzeczywiście był niedawno niespokojny okres. Doszło do tego, że władze piłkarskie zabroniły drużynom używać nazw krajów, na przykład Polonia czy Chorwacja. Dlatego nasz klub został przemianowany na Kościuszko Sydney.

Czy Australijki są ładniejsze od Polek?

- A skąd. Polski są piękniejsze, a przede wszystkim bardziej zadbane. W centrum Sydney jest lepiej, ale w dzielnicy przemysłowej co druga kobieta ma tarkę na piętach, że można ziemniaki trzeć.

Zwiedził Pan cały kontynent?

- O nie, Australia to ogromny kraj i na zwiedzanie trzeba by było mieć chyba rok, a ja jestem człowiekiem zajętym. Dość powiedzieć, że nawet przy okazji Igrzysk Olimpijskich w 2000 roku nie obejrzałem żadnej imprezy na żywo. Ale widziałem sporo i polecam wycieczkę tutaj każdemu.

W takim razie dlaczego zdecydował się Pan na powrót?

- Planowałem to od dawna. Kiedy pojawiła się oferta pracy z drużyną Jagiellonii występującą w Młodej Ekstraklasie, zdecydowałem się bez wahania. Nie żałuję, że trafiłem na Antypody, ale chcę się sprawdzić w naszym kraju. Mam tu coś do zrobienia. Poza tym w Polsce żyje się coraz lepiej i jestem święcie przekonany, że za dziesięć czy piętnaście lat tutaj będziemy mieli drugą Australię.

Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny