Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień Matki: Siedmioro dzieci świętuje razem z mamą

Janka Werpachowska
Irena i Ryszard Hryszkowie z dziećmi (od lewej): Iza, Marta na kolanach u taty, Ania (stoi za rodzicami), Justynka (na kolanach u mamy), Marek, Małgosia i Alicja. Dzisiaj trudno byłoby zebrać wszystkich do takiej rodzinnej fotografii. Większość dzieci ma już swoje rodziny, pracę i obowiązki.
Irena i Ryszard Hryszkowie z dziećmi (od lewej): Iza, Marta na kolanach u taty, Ania (stoi za rodzicami), Justynka (na kolanach u mamy), Marek, Małgosia i Alicja. Dzisiaj trudno byłoby zebrać wszystkich do takiej rodzinnej fotografii. Większość dzieci ma już swoje rodziny, pracę i obowiązki. Archiwum rodzinne
Kiedy urodziła się Justynka, najmłodsza córka Ireny i Ryszarda Hryszków, to najstarsza Ania szła do pierwszej klasy szkoły średniej. Pani Irena śmieje się, kiedy ktoś mówi, że rodzina wielodzietna to taka, w której jest troje dzieci. Ona urodziła i wychowała siedmioro. Ze wszystkich jest dumna. W sobotę dostanie życzenia i kwiaty od całej siódemki.

- Pamiętam taką scenę sprzed wielu lat: idę ulicą, a naprzeciwko mnie idzie małżeństwo z trójką dzieci. Dzieciaczki jeszcze małe, ale widać, że wesołe, zdrowe, ładnie ubrane. A ich matka i ojciec tacy szczęśliwi - opowiada Irena Hryszko. - Byłam wtedy nastolatką, ale pomyślałam sobie: Boże, chciałabym mieć taką rodzinę. Dzieci mogłoby nawet być więcej.
Bóg spełnił marzenie młodej dziewczyny z nawiązką.

Ryszarda Hryszko, swojego przyszłego męża, Irena poznała na ślubie kuzynki - on był starszym drużbą, ona starszą druhną.

- Już wtedy jego krewni mu mówili, że warto się mną zainteresować, bo jestem dobra, mądra dziewczyna. No i tak wyszło, że zostaliśmy parą - wspomina Irena Hryszko. - Ślub wzięliśmy w 1965 roku.

Oboje wychowali się w licznych rodzinach. I Irena, i Ryszard mieli po sześcioro rodzeństwa.
- Ale moi rodzice bardzo o nas dbali. Jak szliśmy całą rodziną do kościoła czy na spacer, to ludzie aż cmokali za nami, że dzieci tak ładnie ubrane, dobrze odżywione. A tata zawsze nam przypominał, że najważniejsza w życiu jest nauka. Bo człowiek wszystko może stracić, pracę, majątek, zdrowie, ale nikt mu nie odbierze zdobytej wiedzy - podkreśla pani Irena.
Anna, pierwsza córka Ireny i Ryszarda urodziła się w 1966 roku. Irena miała 23 lata.
Za rok i dziesięć miesięcy na świat przyszła Alicja.

- Dopiero po czterech latach urodził się Marek - wspomina Irena Hryszko. - Ale była radość! Mąż się cieszył, że jest syn.

A potem, w odstępach mniej więcej trzyletnich, rodzina powiększała się o kolejne dziewczynki: Małgosię, Izę, Martę i Justynę. To były czasy sprzed USG, dzięki któremu na wiele tygodni przed rozwiązaniem znana jest płeć dziecka. Za każdym razem więc była niespodzianka: chłopczyk czy dziewczynka. Ale Irena i Ryszard po prostu czekali na dziecko. Nie było tak, że wolą chłopca albo dziewczynkę.

- Każda kolejna ciąża to była w naszej rodzinie radość i szczęście. Nigdy, ani przez moment, nie miałam pretensji do losu, że znowu jestem w ciąży - zapewnia Irena Hryszko.
I wspomina ostre starcie z lekarzem na izbie przyjęć, kiedy przyszła do szpitala rodzić siódme dziecko. Miała wtedy 39 lat.

- A pani to chyba dobije do drużyny piłkarskiej - rzucił ironiczną uwagę położnik.
- Tylko nie "dobije", panie doktorze - odparowała mu Irena Hryszko. - Są kobiety, które chciałyby mieć dzieci, a nie mogą. Są inne, które nie chcą mieć dużo dzieci. A ja mogę i chcę. Widocznie jestem stworzona, żeby rodzić i wychowywać dzieci.
Chociaż było to wiele lat temu, pani Irena dobrze pamięta tę sytuację.

- Położna później mi powiedziała, że bardzo dobrze mu odpowiedziałam. A ta historia miała zabawny ciąg dalszy. Ponieważ były pewne komplikacje przy porodzie, a naszym sąsiadem był nieżyjący już profesor Gabryelewicz, ginekologiczna sława w Białymstoku, mąż poprosił go o zainteresowanie się moim przypadkiem. I ten lekarz, który z taką pogardą się do mnie odniósł na izbie przyjęć, później zobaczył, że sam profesor się mną zajmuje. Zauważyłam, że od razu innym okiem na mnie zaczął spoglądać. Bo przedtem chyba myślał, że jak kobieta siódme dziecko rodzi, to na pewno jest z patologicznej rodziny.

Dzieci najważniejsze

Irena Hryszko nie pracowała zawodowo. Wystarczająco dużo czasu zajmowało jej prowadzenie domu i opieka nad liczną gromadką dzieci. Mąż też pracował w domu - w jednym z pokoi urządził swoją pracownię krawiecką. Klienteli nie brakowało.

- To zrozumiałe, że przy tylu dzieciach musieliśmy żyć z ołówkiem w ręku - mówi pani Irena. - Mieliśmy z mężem taką zasadę, że nie można oszczędzać na jedzeniu. Ma być zdrowo i do syta. Można było nie kupić czegoś do ubrania, podcerować stare, naprawić buty, ale jedzenia w domu zabraknąć nie mogło.

Któregoś dnia pani Irena stwierdziła, że chciałaby mieć działkę, na której mogłaby hodować własne warzywa i owoce.

- Mąż tylko zapytał: "Mało masz roboty w domu?". Ale go przekonałam, że to będzie duża oszczędność. Bo u nas dużo się gotowało. Zawsze ktoś mógł chcieć dokładkę.
Irena Hryszko nigdy nie bała się pracy. Jak mówi, najbardziej lubiła wszystko zrobić sama. Nie chciała, żeby mąż wkraczał w jej królestwo: kuchnia, pranie, sprzątanie to były jej domeny.

- Byłam energiczna, na wszystko potrafiłam znaleźć czas. Inna sprawa, że nie lubiłam siedzieć godzinami z sąsiadkami na pogaduszkach. Jak któraś do mnie przyszła, to już po piętnastu-dwudziestu minutach starałam się kończyć rozmowę i wziąć się za coś pożytecznego.

Sama też trochę szyła, ale nie zarobkowo.

- Kiedy dzieci były malutkie, dostawaliśmy paczki od cioci z Ameryki - wspomina. - Większość ubrań, jakie nam przysyłała, nadawało się do przeróbki. A z niektórych wypruwałam jakieś ładne elementy: koroneczki, ozdobne taśmy i wykorzystywałam szyjąc ubranka dzieciom. Mąż też im szył, dlatego nasze dziewczynki i syn mieli zawsze modne ubrania. A ja miałam satysfakcję, bo koleżanki nieraz mnie pytały, jak my to robimy, że dzieci zawsze są tak ładnie ubrane.

Dopiero teraz, kiedy wszystkie dzieci są już dorosłe, niektóre z nich mają już własne rodziny, Irena Hryszko dostrzega, że jej postawa życiowa zasługuje na uznanie. Wtedy, kiedy cała rodzina była na jej głowie, nie widziała w swoim postępowaniu nic nadzwyczajnego.

- Kiedyś znajoma powiedziała: "Irena, kiedy ty trzymasz na rękach dziecko, to wygląda tak, jakbyś piórko trzymała, jakby ono nic nie ważyło". No bo tak było. Dzieci nie były dla mnie ciężarem.

Szkoła i wakacje

To prawdziwy sukces, że cała siódemka dzieci Ireny i Ryszarda Hryszków zdobyła wykształcenie. Ich matka przyznaje dzisiaj, że żadne z nich nie stwarzało problemów wychowawczych, ani w domu, ani w szkole.

Udawało się też zapewnić dzieciom atrakcyjne wakacje. Mąż jako krawiec był członkiem spółdzielni "Wielobranżowa", która organizowała kolonie letnie. Poza tym dzieci należały do ruchu oazowego i wyjeżdżały na obozy pod opieką księży i zakonnic. W późniejszych latach niektóre z córek państwa Hryszków, brały udział w takich wyjazdach już jako opiekunki.

- Z tych oazowych obozów najbardziej byłam zadowolona - wspomina pani Irena. - Wiedziałam, że dzieci są pod dobrą opieką, że nic złego ich tam nie spotka, że nie wpadną w nieodpowiednie towarzystwo.

Za kilka dni przyjdzie na świat dziesiąty wnuk Ireny i Ryszarda Hryszków. Jedna z córek i syn mają po troje dzieci, u drugiej córki jest dwójka, a u kolejnej właśnie lada dzień urodzi się drugie dziecko.

Dzisiaj, kiedy z rodzicami mieszkają już tylko dwie córki, dom wydaje się niemal pusty.

- Czasami się udaje zebrać całą rodzinę, na przykład na kolację wigilijną. To naprawdę spora gromadka ludzi. Córki, syn, zięciowie, synowa, ich dzieci. To taki czas, kiedy myśli się o całym swoim życiu. Jestem dumna, że urodziłam i wychowałam siódemkę dzieci. Że każde z nich ma wykształcenie. Że wyszły na ludzi. Ale wiem, że bez takiego człowieka, jak mój mąż, dobrego, mądrego, odpowiedzialnego, pracowitego, dla którego zawsze dom, rodzina i dzieci były najważniejsze, nie udałoby się tego dokonać.
Irena Hryszko z optymizmem myśli o zbliżającej się starości.

- Chyba w tej siódemce znajdzie się ktoś, kto w razie potrzeby zaopiekuje się matką czy ojcem.
I śmieje się. Bo wie, że nie chyba, a na pewno może liczyć na swoje dzieci.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny