Jeśli już szukać prekursora stylu zaprezentowanego przez burmistrza Supraśla, to musimy cofnąć się w czasie do wiosny 2013 roku, a geograficznie 12 kilometrów na południowy zachód, czyli do Białegostoku. Wtedy, 26 maja, odbyło się referendum, w którym białostoczanie wypowiadali się, czy powstrzymać prywatyzację Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. Pomysł prezydenta zaakceptowała ówczesna większość w radzie, ale pozostałe środowiska społeczno-polityczne w mieście były przeciwne i doprowadziły do ogólnomiejskiego głosowania. Na progu tamtej kampanii referendalnej Tadeusz Truskolaski wypowiedział na łamach „Obserwatora” słowa, które później rzutowały nie tylko na sam akt głosowania. - Nie wezmę w nim udziału. To nie bojkot, ale świadoma decyzja. Jako obywatel zdecydowałem, że nie wezmę udziału w tym referendum. Mam do tego prawo - zadeklarował 6 kwietnia 2013 roku prezydent Białegostoku. Jego przeciwnicy zarzucali mu antyobywatelską postawę. Zebrał cięgi za te słowa prezydent, oj zebrał. Jednak wytrwał w swoim postanowieniu. Nie tylko nie idąc do głosowania, ale w praktyce nie uczestnicząc w kampanii referendalnej. Początkowo magistrat całkowicie ją odpuścił, dopiero w drugiej fazie zdobył się na prezentowanie własnych racji. Tyle że ciężar ten na swoje barki wziął nieżyjący już wiceprezydent Andrzej Meyer (zmarł w styczniu 2016 roku). Do dziś można się spierać, co zaważyło na tym, że zabrakło niecałe 4 proc., by tamto referendum było ważne. Niektórzy twierdzą, że zbytnie jego upolitycznienie w ostatniej fazie (wizyta Jarosława Kaczyńskiego przed Ciepłownią Zachód). Inni podnoszą, że nie udało się inicjatorom głosowania przekonać do swoich racji właścicieli domów jednorodzinnych. Niewątpliwie jednak z perspektywy magistratu, to właśnie Andrzej Meyer uratował wtedy wizję Tadeusza Truskolaskiego. Bo prezydent Białegostoku jak zamilkł po wywiadzie w „Obserwatorze”, to odezwał się dopiero nazajutrz po głosowaniu obwieszczając, że większość poparła jego punkt widzenia.
W Supraślu burmistrz obrał inna taktykę: ekspansję billboardową. A przecież lepszej okazji do prezentowania swoich racji, nie tylko przed mieszkańcami skłóconych z nim wsi Za Lasem, ale także wobec tych z pozostałych terenów gminy, ze świecą szukać. I zamiast celebryckiej ekspozycji plakatowej lepiej chodzić od drzwi do drzwi i prosić o jeszcze jedną szansę w tej swoistej trzeciej turze wyborów. Tym bardziej że przeciwników swojej dotychczasowej polityki ma nie tylko w Sowlanach, Zaściankach, Henrykowie, Sobolewie i Grabówce. To wyjątkowa szansa na prowadzenie kampanii za, a nie przeciwko czemuś. Tymczasem ten pozytywny przekaz zastąpiło nawoływanie do absencji 24 kwietnia.
Z drugiej strony takie zachowanie nie dziwi. Burmistrz wpisał się w zachowania (może nie tak spektakularne) włodarzy innych gmin, którzy w podobnych sytuacjach grali na przysłowiową zwłokę, czyli nieprzekroczenie progu ważności referendum. Wychodzili z założenia, że mogą spać spokojnie, bo przy dodatkowych głosowaniach wyborcy niezbyt ochoczo udają się do urn. Zresztą nie tylko w sprawach personalnych (tak było chociażby w Białymstoku w maju 2013 roku, gdy ważyły się losy sprzedaży MPEC-u). Ale czasami, wprawdzie rzadko, ale jednak, zdarzają się wyjątki od reguły. Podobnie może być w Supraślu. 24 maja 2015 roku mieszkańcom Grabówki, Henrykowa, Sowlan, Zaścianek i Sobolewa zabrakło niewiele, by już wtedy wyrazić mocną wolę oddzielenia się od Supraśla. W ogólnogminnym referendum 3122 osoby głosowały za. Teraz, by referendum o odwołanie burmistrza było ważne, wystarczy 2916 głosów. Z tego prostego rachunku wynika, że burmistrz nie może czekać z założonymi rękami i nadzieją, że wymagany próg nie zostanie przekroczony. Ani tym bardziej uprawiać frekwencyjnej obstrukcji. Także z jeszcze innego powodu.
Ubiegłomajowe głosowanie było specyficzne. Nie tylko dlatego, że zbiegło się z drugą turą wyborów prezydenckich, co siłą rzeczy musiało wpłynąć na większą frekwencję. Jego inicjatorem był sam Radosław Dobrowolski. Był pewny sukcesu, ale także tego, że rząd PO-PSL przy takiej legitymizacji nie zdecyduje się na podział gminy. W pierwszym przypadku burmistrz się nie pomylił, w drugim nie wziął pod uwagę, że w roku wyborczym zdarzają się cuda. I ich ostatnim akordem było cofniecie tuż przed sylwestrem przez rząd Beaty Szydło decyzji poprzedniego rządu o podziale gminy i tworzeniu nowej w Grabówce. Jako koronny argument rząd PiS i burmistrz gminy wskazywali, że poprzednia Rada Ministrów spod szyldu koalicji PO-PSL nie wzięła pod uwagę wyników tamtego referendum. Skoro wtedy Radosław Dobrowolski tak mocno podkreślał wartość głosowania, to dlaczego tego samego odmawia dzisiaj? Z tego punktu widzenia Radosław Dobrowolski ani jednym słowem nie powinien zająknąć się o pozostawianiu w domu, bojkocie, frekwencji. W przeciwnym razie w sposób absolutny uosabia mentalność Kalego: potępia u innych to, co u siebie uważa za dobre.
Prezydent Białegostoku z referendum w sprawie MPEC-u wyszedł obronną ręką. Spółka sprzedana, pieniądze do kasy miasta wpłynęły - znacząco poprawiając wskaźnik zadłużenia. Sprawa wydaje się zamknięta (od strony politycznej nastąpiło to wraz z wynikami drugiej tury wyborów w 2014 roku). A jednak jej pokłosie widać w dzisiejszym stylu uprawiania polityki. Zdecydowanie odmiennej od ducha słów wypowiedzianych na łamach „Obserwatora” 6 kwietnia 2013 roku.
Referendum w Supraślu 24 kwietnia. Być może i z niego burmistrz wyjdzie z tarczą, ale cena tego zwycięstwa może być dużo wyższa niż to było w przypadku prezydenta Białegostoku.
pisze
Tomasz Maleta
Na Wschodzie bez zmian
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?