Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białystok nie przyszedł na koncert dla tolerancji

Andrzej Zgiet
To samo miejsce, a pustka. Podczas Podlaskiej Oktawy Kultur wszystkie miejsca są zajęte.
To samo miejsce, a pustka. Podczas Podlaskiej Oktawy Kultur wszystkie miejsca są zajęte. Andrzej Zgiet
Nie lubicie nas i dlatego spisujecie - mówił do policjantów jeden z młodych Czeczenów podczas niedzielnego koncertu na Rynku Kościuszki. I w zasadzie ten cytat jest najlepszą puentą wydarzenia, które miało pokazać jak bardzo Białystok jest otwarty na różnorodność i odmienność.

W zasadzie ten koncert nie miał prawa się nie udać. W końcu u jego podstaw legła idea, która ma łączyć, a nie dzielić. Sam fakt, że poparły go wszystkie siły partyjne w tak bardzo skłóconym na co dzień samorządzie miejskim, świadczy, że niewątpliwie przekraczał granice utartych schematów politycznych. Miał pokazać także ewentualnym inwestorom, których i tak jest jak na lekarstwo, by nie bali przyjeżdżać się do miasta.

Bo wbrew temu, co było na czołówkach nie tylko krajowych mediów, Białystok jest otwartym i wielokulturowym miastem. A haniebne incydenty, które w dobie posttelewizyjnej bardzo szybko przekraczają wszelkie granice i stereotypy, nie powinny rzutować, ani tym bardziej ukształtować wizerunku miasta na lata.

Nic, tylko przyklasnąć takiej idei

Z drugiej strony propozycja zgłoszona przez radnego Marka Chojnowskiego mimochodem wyrwała radnych i władze miasta ze stanu odrętwienia, w którym tkwili od kilku tygodni. Medialnie poniewierani jak nie przez kolejne incydenty ksenofobiczne, to przez słowa premiera, że świat publiczny w Białymstoku powiązany jest ze środowiskiem skinheadowskim. Stąd wizja koncertu w oparciu o zespoły, które chciały się pokazać nie z zysku, ale z potrzeby solidarności. Z jasnym sygnałem, że są po tej samej stronie barykady. A jak wiadomo muzyka, bez względu na rodzaj, ponoć łagodzi najdziksze obyczaje. I dlatego tylko kataklizm mógł zagrozić niedzielnemu koncertowi.

Na dodatek, gdy kilka dni przed tym wydarzeniem w internecie pojawił się film, w którym Adam Cz. nie tylko już nie widzi w mieście miejsca dla cudzoziemców, ale i białostoczan w nim nieurodzonych, wydawało się, że plac przy zachodniej pierzei będzie pękał w szwach. Niestety, choć intencje były szlachetne, to zabrakło ich potencjalnych adresatów. Po prostu: białostoczanie nie stawili się na Rynku Kościuszki. Twierdzenie, że było inaczej, jest zakrzywianiem rzeczywistości. Tych kilkadziesiąt osób, które przy dużym wsparciu sił porządkowych, próbowało wypełnić nieckę przed Cafe Esperanto, nie zmienia faktu, że frekwencja była na bardzo niskim poziomie. Poniżej oczekiwań.

Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że zawiniła pogoda. Faktycznie, niedzielny wieczór bardziej przypominał klimatem początek wiosny niż lata. Zimno do szpiku kości, nawet z ogródków piwnych wywiało klientów.

- Nic dziwnego, że przed sceną były pustki - może ktoś powiedzieć. Tyle, że to marne alibi. Bo gdyby ekipa Jurka Owsiaka czekała na zmiłowanie niebios, to prawdopodobnie nigdy w styczniu, by nie zagrała. Tymczasem Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy potrafi nawet w największy mróz wyciągnąć z domu mieszkańców na wspólne granie i kwestowanie.

Zresztą pogoda w ostatnią niedzielę czerwca była sprawiedliwa dla uczestników innych imprez plenerowych. W tym samym czasie, gdy na Rynku Kościuszki muzycy kolejnych zespołów próbowali rozruszać nieliczną publiczność, kilkaset metrów dalej białostoczanie pokazali jak bardzo potrafią być gościnni i otwarci. Festiwal Halfway w operowym amfiteatrze był manifestem tolerancji dla różnorodności i odmienności w każdym wymiarze: zarówno etnicznym, państwowym, jak i obyczajowym. Kapryśna aura nie przeszkodziła, by amfiteatr się zapełnił. Publiczności nie odstraszyły też ceny biletów.
Naszych ośmiu, ich pięciu

Gdy radny Marek Chojnowski kilka tygodni temu artykułował na sesji rady miasta pomysł koncertu od razu przypomniała mi się scena z trzeciej części filmowej sagi "U Pana Boga…". Bocian przyszedł do księdza, by zwolnił go z przysięgi pacyfistycznej, bo w miasteczku rozpanoszyli się bandyci. Ksiądz początkowo miał opory, słusznie zresztą uważając, że to sprawa dla policji. Tyle że ugiął się pod argumentem Bociana: Siły nierówne. Naszych ośmiu, a ich pięciu.

I ta filmowa reminiscencja najpełniej odzwierciedla pewien stan podejścia do problemu incydentów ksenofobicznych. Z jednej strony niemoc, słabość, inercja służb porządku publicznego wobec sprawców tych występków czy przestępstw, których finałem często było umorzenie spraw ze względu na niewykrycie sprawców lub niską społecznie szkodliwość czynu. Z drugiej strony dość miękka filozofia władz miasta, którą odzwierciedla przypominane i powielane w internecie zdjęcie prezydenta Białegostoku z e skazanym dziś Dragonem (kilka lat temu przekazywał podpisy zebrane w sprawie budowy drogi S-8).

To prawda, że gospodarz miasta powinien tak postępować, by nie dać powodu do zrobienia owej fotografii. Albo mieć w magistracie coś w rodzaju tarczy ochronnej, czyli na tyle sprawny aparat doradczo-analityczny, który dostrzeże potencjalne zagrożenie w przyszłości wynikające z odbierania podpisów i wyśle po nie czwarty garnitur urzędniczy. Od faktu, że taka fotografia powstała jednak jest jeszcze bardzo daleka droga do formułowania na forach internetowych wniosków kardynalnych. Tym bardziej, że były okazje do zupełnie przeciwstawnych migawek, ale o tym nikt nie wspominał.

Nie jestem adwokatem prezydenta, ale w sinusoidzie jego zachowań dostrzegam też pozytywne momenty. Choć nie da się ukryć, że brakowało w nich werwy, animuszu, inicjatywy. Ten dysonans, przez niektóre środowiska utożsamiane z hipokryzją władz, był wystarczającym powodem, by nie przyjść w niedzielę na Rynek Kościuszki. Zresztą jako potwierdzenie swoich zastrzeżeń przywoływały incydent z koncertu, gdy dwóch aktywistów antyfaszystowskich - w chwili gdy przemawiał prezydent - rozwiesiło transparent sugerujący powiązania władz ze środowiskami faszystowskimi. Policjanci wyprowadzili ich na ulicę Spółdzielczą i spisali. Chwilę później głosy o dwoistej naturze tolerancji przeniosły się z Rynku Kościuszki na fora internetowe. A przecież nie upłynęła jeszcze godzina i miał miejsce jeszcze bardziej znamienny incydent.

- Nie lubicie nas i dlatego spisujecie - mówił do policjantów jeden z młodych Czeczenów. Grupa została zatrzymana, bo kilka osób miało ze sobą białe maski, charakterystyczne dla przedstawień teatralnych. Przez kilka godzin niedzielnego koncertu Czeczeni w nich paradowali, zdejmowali, nie byli anonimowi. Spisanie ich, nawet jeśli z perspektywy policjantów wydawało się słuszne, na amen pogrzebało ontologię koncertu Białystok dla tolerancji. Z kolei opuszczenie Rynku przez władze miasta na długo przed końcem imprezy było symbolicznym przyznaniem, że chyba nie tak sobie wyobrażały ten wieczór.

My i Oni

Oczywiście można szukać na siłę usprawiedliwienia niskiej frekwencji w kiepskiej pogodzie, początku sezonu wakacyjnego, konkurencyjnych imprezach w mieście, czy szerzej w regionie. Inni zapewne uderzą w ton, że takie koncerty, konkursy czy prelekcje docierają do osób, których przekonywać nie trzeba. Jeśli nawet, to nie da się ukryć, że tych ludzi mądrych, otwartych i rozumnych było na Rynku Kościuszki niewielu.

A przecież w ostatnim czasie właśnie białostoczanie dali dowód jak bardzo są tolerancyjni i gościnni. Choćby podczas koncertu na Plantach, który był ostatnim akordem dni miasta. Rzęsistymi brawami białostoczanie powitali goszczących w mieście Mołdawian, Izraelczyków, Zambijczyków. I to była chyba najlepsza w ostatnim czasie odpowiedź na pytanie, jak bardzo tolerancyjny jest Białystok. Mieszkańcy zachowali po staropolsku: gość w dom, Bóg w dom.

Ale podczas tego samego koncertu najsłabsze oklaski słychać było, gdy prowadząca go prezenterka witała posłów, urzędników i radnych. Te ledwie tlące się brawa były wymowne. Pokazują jak bardzo wiele dzieli mieszkańców od samorządowców i polityków różnych szczebli. Niestety, podział ten widać było także w niedzielę 30 czerwca. Zwłaszcza podczas puszczanego aż do znudzenia klipu z radnymi (skądinąd pod względem technicznym bardzo sprawnie zrealizowanym). Wystarczyło posłuchać reakcji tych nielicznych, którzy przebywali na Rynku Kościuszki. Być może mieszkańcom zabrakło przekonania, że władze nie tylko w tej materii powinny być autentyczne i wiarygodne.

Plakat złości

Na kilka dni przed koncertem moją uwagę przykuł słup ogłoszeniowy przy ulicy Złotej. Wisiał na nim plakat marszałka województwa, który użyczył swojej twarzy kampanii społecznej Wykopmy rasizm. Tuż obok mnie zatrzymało się dwóch starszych emerytów. Jeden jechał rowerem, drugi szedł pieszo. Znali się, bo od razu zaczęli do siebie mówić po imieniu. I nagle rowerzysta spoglądając na plakat z marszałkiem wypalił: "Jak ja mu zaraz coś dorysuję, to przestanie się afiszować i mówić, że chce godnie i bezpiecznie żyć w mieście. On ma 50 tys. złotych, a ja 650 złotych emerytury. Jak ja mu zaraz coś tu dorysuję".

- Panowie, chwileczkę - stanąłem w obronie plakatu. - Nie niszczcie go, bo wyładowanie złości w ten sposób niczemu nie służy. Możecie w inny sposób dać upust swojej irytacji. Choćby za rok, przy urnie wyborczej. Poza tym niszcząc plakat rykoszetem pokażecie, że nie chcecie wykopać tego rasizmu.

- No, niby tak - odpowiedział rowerzysta. - Ale jak ja mu zaraz dorysuję. Tak mnie nosi, że nie wiem.

Ostatecznie w tamten czwartek plakat z marszałkiem nie poniósł uszczerbku, choć nie jestem pewien, czy ostał się w kolejnych dniach. Ale właśnie to spotkanie przy słupie ogłoszeniowym pokazało, że niechęć na pierwszy rzut oka rodząca się w wymiarze religijnym, narodowościowym, etnicznym, koloru skóry, tak na dobrą sprawę kiełkuje na podłożu ekonomicznym. I niestety, z każdym miesiącem będzie się ona rozszerzać. Stąd w skrajnym przypadku tylko krok do uznania za obcego także tego, kto do tej pory był swoim.

Wspominam o tym, bo za kilka tygodni miasto zleci diagnozę zachowań ksenofobicznych. Wynik posłuży do opracowania konkretnych działań. Te zaś będą prowadzone w ramach miejskiego programu do walki z ksenofobią i rasizmem. Bez wątpienia występujące na tym tle haniebne akty kryminalne ogniskują w sobie nietolerancję. Jeśli jednak ograniczy się ją tylko do tego wymiaru, to otrzymamy kolejną iluzję rozwiązania problemu. Nieprzekonani pozostaną nieprzekonani, a przekonani w skrajnym scenariuszu mogą znacząco stopnieć. A wtedy na kolejnym koncercie dla tolerancji nie będzie już nawet tych kilkudziesięciu osób.

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny