Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białystok CALM - Afryka uczy się breakdance od WHSB. Dziś wielki pokaz! (foto)

Jerzy Doroszkiewicz
Tak naprawdę przyjazd dzieci z Afryki do Polski ma pokazać nam, co robią salezjanie na misjach. - Niewiele osób wie, że 80 procent datków pochodzi z Polski - podkreśla ks. Józwiak.
Tak naprawdę przyjazd dzieci z Afryki do Polski ma pokazać nam, co robią salezjanie na misjach. - Niewiele osób wie, że 80 procent datków pochodzi z Polski - podkreśla ks. Józwiak. Fot. Bogusław F. Skok
Chłopcy z Ugandy dadzą pokaz breakdance. To nasi misjonarze odmienili ich los.

[galeria_glowna]
Przez cztery lata mieszkałem na ulicy - mówi 14-letni Simon z Ugandy. Mamy nie pamięta, ojciec odszedł, kiedy miał siedem lat. Ma za sobą spanie na kartonach i wyjadanie resztek ze śmietników. Więcej nie chce mówić. Ale bardzo chce tańczyć. Swoją pasją ma zamiar zarazić kolegów z ośrodka wychowawczego salezjanów w ugandyjskim Namugongo.

I niemożliwe stało się możliwe

Razem z Simonem do Polski przyjechało jeszcze 14 chłopców. Wszyscy po przejściach, wielu dopiero niedawno z ulicy trafiło pod dach. Teraz dostali niezwykłą szansę. Przyjechali z Afryki do Różanegostoku, żeby nauczyć się breakdance. Bo to było ich marzenie. Los chciał, że ich historie w Internecie poznali dwaj utalentowani mieszkańcy Białegostoku - Marcin Rogalski i Radek Guziejko. I nagle niemożliwe stało się możliwe. Wszystko dzięki niezwykłemu uporowi Stowarzyszenia Miłośników Kultury Ulicznej Engram.

Młodzi białostoczanie, twórcy kultowego już spektaklu "Morosophus", postanowili zaprosić małych Afrykańczyków do Polski i nauczyć ich tego, co sami potrafią najlepiej - tańca. Ba, wystawić z nimi minisuitę, pokazać w kilku miastach w Polsce, a potem pojechać z nimi do Afryki i tam szerzyć breakdance.

I udało się. Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie zaprosił 15 dzieciaków. Wśród nich jest Vincent. Ma zaledwie 13 lat. Nie jest zbyt rozmowny i trudno się dziwić, bo jak na swój wiek, przeszedł wiele. Miał zaledwie sześć lat, kiedy stracił ojca. Niedawno zmarła mama, ale Vincent pociesza się, że ma braci i siostry.
Opiekunowie dzieci opowiadają, że los dzieci w Ugandzie bywa okrutny. Jednego dnia mają dom, drugiego są już na ulicy.

- Na przykład niektóre mieszkały w bardzo dobrych warunkach, a po śmierci ojca rodzina wyrzucała matkę i dzieci na bruk - wyjaśnia afrykańskie obyczaje ks. Ryszard Józwiak, misjonarz z Namugongo. W Afryce pracuje już 21 lat i doskonale poznał tamtejszą mentalność. - Wielu naszych podopiecznych pochodzi z rozbitych rodzin, szczególnie kiedy pojawia się druga matka, nigdy nie zaakceptuje dzieci z pierwszego małżeństwa. One są zawsze wyzyskiwane, maltretowane, jedyną możliwością jest ucieczka na ulicę - tłumaczy.

Mam 15 lat, ale już dorosłem

Taki los stał się udziałem 15-letniego Johnsona. Jest szczery i otwarty i cały czas podkreśla, że nie pochodzi z biednej rodziny. Po prostu warunki sprawiły, że chociaż ojciec miał pieniądze, jego zawistne siostry spowodowały, że pierwszy raz w szkolnej ławie zasiadł dopiero w ośrodku salezjanów.

- Mam 15 lat i czuję się bardzo młodo, ale wewnątrz wydaje mi się, jakbym był bardzo dojrzały. I wiem, że w moim życiu straciłem bardzo wiele. Chyba właśnie w ten sposób szybko się rozwinąłem i w pewien sposób dorosłem. W domu nie było lekko. To problem wielu dzieci w Afryce z powtórnie zawieranych małżeństw - potwierdza słowa polskiego misjonarza.

Afrykańskie dzieciaki wyszukuje na ulicy czarny jak one Joseph Wandera. - Wychodzimy na ulice Kampali, stolicy Ugandy, i pomagamy tym, którzy się błąkają, śpią na kartonach. Czasem, na rozgrzewkę, piją benzynę. Joseph pyta ich, czy chcieliby zacząć się uczyć, często pierwszy raz w życiu, i stara się z nimi zaprzyjaźnić.

- Po kilku dniach wracam do miejsc, w których ich znalazłem, i kiedy przekonam się, że rzeczywiście im zależy, zabieram do naszego centrum - opowiada Wandera.

Centrum stworzyli w Ugandzie polscy salezjanie. Ksiądz Józwiak także potwierdza, że łatwiej jest wychowywać dzieciaki, które same tego chcą, niż zmuszać je do czegokolwiek. I podkreśla, że to trudna praca.

- Łatwo jest wyciągnąć dzieciaka z ulicy, trudniej wyciągnąć ulicę z jego wnętrza - zauważa. I już się cieszy, że wracając do Ugandy, zabierze ze sobą nie tylko 15 podopiecznych, którzy poznali podstawy tańca, ale i dwóch utalentowanych podlaskich breakdancerów. - Ten pomysł musi się rozwinąć, bo każdy Afrykańczyk rodzi się z muzyką i rytmem w sobie. Oni umieją tańczyć, ale nie mamy w Afryce profesjonalnych instruktorów. Teraz wreszcie będzie inaczej - cieszy się misjonarz.

Zaczynają w Białymstoku

Ale zanim przybysze z Czarnego Lądu wrócą do domu, czeka ich jeszcze prawdziwe tournee po kraju. Zaczynają w Białymstoku, a potem swój spektakl pokażą na ulicach Gdańska, Bydgoszczy, Krakowa, Częstochowy, Wadowic, Zakopanego i Warszawy. To będzie "Ugryziona Pietruszka" - rodzaj performance inspirowanego muzyką Igora Strawińskiego.

- Muzyka tego kompozytora pojawiła się w dokumentalnym filmie "Rytm", to będzie konfrontacja słowiańskiego kompozytora z rytmami Afryki i to mój ulubiony kompozytor - wylicza powody takiej fuzji hip-hopu z klasyką Tomasz Gilewicz, reżyser projektu. Wcześniej zasłynął jako scenarzysta i reżyser wielokrotnie nagradzanego spektaklu "Morosophus". Niedawno przygotował wystawioną w kinie Syrena "Fizjotopię". Razem z Wojciechem Blaszką już na początku 2007 roku dostał Złote Klucze "Kuriera Porannego" za rok 2006. Jest zauroczony swoimi młodymi podopiecznymi.

- Chłopcy są bardzo zdolni, ruchowi, wysportowani, silni. Dzieli nas trochę bariera językowa, a dla nich to pierwsza praca z reżyserem, z choreografią, z ustaloną muzyką. Wcześniej zawsze sami sobie wybijali rytm. Oni inaczej "rozliczają" muzykę. My ich nie uczymy naszego "rozliczania", bo mamy tylko tydzień - mówi. I marzy, żeby na zakończenie pokazu w Białymstoku wszyscy widzowie skakali z radości i klaskali.

To musi być wielka odmiana dla ugandyjskich dzieciaków. Niedawno spali na ulicy, a teraz z dumą będą mogli prezentować sztukę.

Uganda to kraj, w którym epidemia AIDS to wielki problem. Dotknął też rodzinę Simona. Chłopak podejrzewa, że jego ojciec zmarł właśnie na to, kiedy po śmierci mamy wziął sobie drugą żonę. On na szczęście jest zdrowy. Salezjanie przebadali go, kiedy trafił do ośrodka. Po pewnym czasie w końcu przełamuje się i zaczyna opowiadać o swoim życiu na ulicy.

- Około godziny 19 zaczynałem zaglądać do sklepów, szukałem kartonów i składałem je do toreb. Później rozkładałem je jako legowisko gdzieś na zapleczach magazynów albo w innych ustronnych miejscach, tak zasypiałem. O szóstej rano trzeba było posprzątać i uciekać. Żeby zarobić na życie, grzebałem w śmieciach, wynajdywałem coś, co dało się sprzedać, i miałem pieniądze na jedzenie. Na ulicy nie ugotujesz, jedzenie czasem kupowałem, ale przeważnie szukałem przeterminowanych produktów na śmietniku - opowiada bez żadnych emocji.

Misja życia

Tak naprawdę przyjazd dzieci z Afryki do Polski ma pokazać nam, co robią salezjanie na misjach. - Niewiele osób wie, że 80 procent datków pochodzi z Polski - podkreśla ks. Józwiak.

Z kolei ludziom ze Stowarzyszenia Miłośników Kultury Ulicznej Engram, którzy wymyślili cały projekt, też nie tylko o taniec chodzi.

- Możemy pokazać Polsce, światu, że ci chłopcy nauczyli się czegoś właśnie w woj. podlaskim, od białostoczan - mówi Krzysztof Kiziewicz z grupy tanecznej WHSB. - Ja od nich dużo więcej biorę niż oni ode mnie. Nie jestem mistrzem od wszystkiego. Oni potrafią grać na bębnach, śpiewać, tańczyć, a przecież żyli na ulicy.

Jednocześnie, jako tancerz breakdance, swoje korzenie mam w Nowym Jorku, a spotkanie z nimi zbliża mnie do Afryki i to widać. A ruchy tych dzieciaków! W nich widzę początek breakdance. Bo amerykański taniec wziął się z tańców afrykańskich plemion - kończy Kiziewicz.

Marzenia o Polsce

Dla dzieciaków z Afryki wizyta w naszym kraju to pierwszy ich wyjazd zagraniczny.
- Byłem bardzo szczęśliwy i podekscytowany myślą o podróży - przyznaje Simon. Tu czuję się świetnie, Polacy mają dobre serce, lubią nas i traktują jak braci.

A Johnson wymarzył sobie, że zobaczy w Polsce śnieg. Zdaje sobie sprawę, że wiosną będzie ciężko spełnić marzenie. Ale dowiedział się, że w Zakopanem można zobaczyć ośnieżone szczyty Tatr, ucieszył się jak dziecko. W końcu ma dopiero 15 lat. Polubił już polskie jedzenie, naszą gościnność.

- Kiedy wrócę, wszystkim opowiem, że w Polsce są bardzo przyjaźni ludzie i jest świetna pogoda. Cały czas jest wiatr. W Ugandzie słońca nie brakuje, ale wiatr to rzadkość - opowiada.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny