W tym świętym mieście radni jako pierwsi w Polsce, uchwalili dopłaty do in vitro. Jeśli to jedyna szansa na własne dziecko, bezdzietne małżeństwa mogą liczyć na 3 tys. Tym samym śladem postawiło iść białostockie SLD patronując bliźniaczemu programowi w stolicy Podlasia. Jednak różnica między naszą lewicą a częstochowską jest wprost proporcjonalna do kilometrów, które dzielą oba miasta.
Lewica pod Jasną Górą może wszystko, bo rządzi. W Białymstoku co najwyżej swoją niemoc skrywa za parawanem inicjatywy uchwałodawczej, w oparciu o którą będzie zbierane poparcie o dofinansowanie do zapłodnienia pozaustrojowego. Mimochodem grzebiąc nie tylko szanse na taką dotację, ale też i na swój sposób dezawuując jedyną w Białymstoku formę pozawyborczej demokracji bezpośredniej.
Możliwość zgłaszania przez mieszkańców inicjatywy uchwałodawczej wprowadzono do statutu Białegostoku z inicjatywy "Porannego" dokładnie pięć lat temu. Nikt nie oczekiwał, że będą oni często korzystać z tej formy decydowania. Zresztą same władze miasta nie zamierzały ułatwiać im tego zadania. Co prawda zgodziły się na inicjatywę uchwałodawczą, ale pod warunkiem, że podpisze się pod nią 2 tysiące osób (początkowo miało być ich o połowę mniej). Ponadto nie mogła ona stanowić bezpośrednio obciążenia dla budżetu miasta. I zdaje się o tym zapomnieli politycy SLD, którzy wtedy i nadal zasiadają w radzie.
Bo to oznacza, że zbieranie podpisów za dofinansowaniem in vitro w ramach inicjatywy uchwałodawczej stało się bezprzedmiotowe. I to zanim radni rządzącej Platformy zaczęli szafować argumentami o ważniejszych w mieście potrzebach, co deklaratywnie i tak przekreślało szanse na wejście w życie programu zdrowotnego. Faktycznie, stało się to już w momencie zgłoszenia pomysłu. Został on zabity w zarodku.
Przy okazji oddano niedźwiedzią przysługę idei inicjatywy uchwałodawczej, bo została afiliowana pod barwami politycznymi. A jej siłą i sensem jest zorganizowanie się mieszkańców, ale bez wsparciu partyjnych czy samorządowych proporców reprezentowanych w radzie miasta. Dla radnych takim narzędziem jest budżet, a gdy są w opozycji, budżet obywatelski. Za jego ideą tak bardzo optował w "Porannym" szef podlaskiego SLD.
- Chcemy, aby jak najszybciej wydzielić w budżecie kwotę, na początek 5 milionów złotych, o przeznaczeniu których decydowaliby sami mieszkańcy - deklarował tydzień temu Krzysztof Bil-Jaruzelski.
Co więcej, idea takiego dzielenia pieniędzy zyskała przychylność szefa klubu radnych PO. Nic zatem nie stało na przeszkodzie, by do tego pomysłu przekonać pozostałych. I wydzielić pewną sumę, o której wydatkowaniu zdecydowaliby sami białostoczanie. Zapewne wśród propozycji znalazłoby się dofinansowanie in vitro i to być może z niemałym poparciem.
Trudno byłoby kwestionować taką legitymizację, nawet gdyby wytaczano w nieskończoność argumenty o ważniejszych potrzebach.
Być może na taką szarżę w tym roku jest już za późno, bo kończy się przygotowanie budżetu, ale przynajmniej kiedykolwiek byłyby jakiekolwiek szanse na dofinansowanie do in vitro. A wtedy lewicowość spod Jasnej Góry byłaby odwrotnie proporcjonalna do kilometrów dzielących Częstochowę od Białegostoku. Bo nie sztuką być skutecznym, gdy ma się większość w radzie miasta.
- Osiągnąć jeszcze więcej, nie znacząc nic - oto jest wyzwanie. I to bez chowania się za parawan inicjatywy uchwałodawczej.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?