Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wędrująca wieś: Mojsiki

Marian Olechnowicz
Przy najstarszym we wsi domu Wołpiuków stoi drewniany krzyż. Miał on chronić przed straszną grypą “hiszpanką”.
Przy najstarszym we wsi domu Wołpiuków stoi drewniany krzyż. Miał on chronić przed straszną grypą “hiszpanką”.
Trudno tę wieś wypatrzeć, bo rozłożyła się z dala od głównej szosy. Domostwa i budynki gospodarcze są w niej murowane, zadbane. Tylko ludzi we wsi coraz mniej.

W dawnych czasach miejscowość wchodziła w skład dóbr Kowalewszczyzna. Pod koniec XIX wieku leżała w powiecie mazowieckim, parafii w Waniewie i gminie Kowalewszczyzna. Powierzchnia gruntów miała 257 morgów. Teraz Mojsiki należą do gospodarnej gminy Sokoły.

Numerów we wsi jest dwadzieścia dwa. I nazwiska od wieków te same: Grodzki, Mojsa, Wołpiuk, Sawicki… Starsi ludzie opowiadają, że dwór dziedzica stał w Kowalewszczyźnie, ale był też na Borzyskach. W lesie są jeszcze po nim ślady. Tam też, na kolonii mieszkał muzykant Roszko. Miał starą harmonię pedałówką i ładnie umiał na niej melodie wygrywać.

Jednak potańcówki najczęściej były w Kowalewszczyźnie, gdzie stała remiza. We wsi ludzie żyli tylko z ziemi. Młyn był w Kowalewszczyźnie, kowal też. Każdy miał swój kawałek ziemi pouwłaszczeniowej. Trochę pola, trochę łąki.

Wakacje przy sianku

W czerwcu każdy brał się za sianokosy. Dobrą kosę można było rozpoznać po jej dźwięku, kiedy uderzano nią o metal. Ale do tego trzeba było fachowca. Na łąkę kośnicy szli wczesnym świtem, kiedy jeszcze rosa nie opadła, a wracali, gdy trawę słońce podsuszona. I tak przez kilka kolejnych dni.

Do przewracania pokosu każde ręce się przydawały. Szli więc starzy i dzieci. Dobrze, kiedy deszcz ominął. Bo inaczej roboty przybywało. Kopy rozrzucać, na nowo suszyć. Do zwózki siana używano wozów drabiniastych. Na kłonicę kładziono ujemki, aby szerzej można było siano kłaść.

Na wsi dzieci nie miały wakacji. Krowy należało codziennie wyganiać na pastwisko. I pilnować, aby na obcą łąkę, albo w żyto nie poszły. Na południe do pojenia znowu dzieci te krowy gnały. I jeszcze wieczorem. W ciągu dnia trzy razy, zawsze na "Bagno", bo tam było wiejskie pastwisko.

I dobrej zabawie…

Ale wiejscy chłopcy mieli też czas na kopanie piłki, grę w palanta, albo "w noża". Lubili też przysiąść przy ognisku, piekąc kartofle. A dziewczynki? - Też miałyśmy zajęcie - wspomina pani Irena Żur. - Wyplatałyśmy wianki z mleczu i chabrów. W dzieciństwie przyjaźniłam się z Henią Grodzką i Wandą Dawidko.

Najczęściej grałyśmy w klasy. Potrzebna była skorupka z glinianego talerza i kwadraty rysowane na ziemi. Skacząc trzeba było ją nogą przesuwać. Jak skorupka trafiła na linię, wracało się na start. Na końcu było piekło - dodaje. - Grałyśmy też w "dziesiątki", czyli odbijanie piłką o ścianę. Ale to nie było łatwe. Bo to najpierw piąstkami, potem rękami złożonymi,- i ramionami.. Dużo tych sposobów było.

Pani Irena pamięta też zabawę w pierścionek i w pomidora. Przy tej ostatniej było wiele radości. Z chłopakami grały w zbijanego, albo w dwa ognie. A do tego potrzebna była piłka siatkowa. Latem w domu czekały pyszności, czyli… pierogi z jagodami.

- To proste - mówi pani Irena - Trochę mąki, letniej wody, do tego dwa żółtka, nieco soli. Ile się ugniecie, aby tylko nie było ciasto za gęste. Jagody należy obsypać cukrem i wciskać garstkami w ciasto. Gotować po ich wypłynięciu jeszcze ze trzy minuty. Polane śmietaną z cukrem są przepyszne - zapewnia.

Dziwne nazwy

Na prawo od domostwa Grodzkich znajduje się Bielawa. I dzisiaj płynie tamtędy woda. Na Bagnie kiedyś kopano torf. Każdy gospodarz miał tam swój kawałek.
Do tego były specjalne łopato-noże. Nie każdy umiał tym kopać, a do roboty potrzebnych było kilku ludzi naraz. Najpierw należało zdjąć darń. Potem z czterech stron okopać, podważyć i przenieść do suszenia. Przed laty "Bagno" zapaliło się. Straż gasiła torfowisko przez ponad miesiąc.

Pole Wołpiuków to "Czwarte Ćwiertki". Dalej, na Borzysku jest las nazywany "Na Zapowiedzi". Tam stał ów tajemniczy dwór. W pobliżu są ślady po starej cegielni, a jadąc drogą polną trafiamy na górkę, którą nazywają "Kurhanem". Może było tam niegdyś cmentarzysko?

Łąka przez którą płynie zdrój nazywana jest "Za oknem". I nawet dzisiaj goni się krowy na wypas "Za okno". "W Klatkach", to nic innego jak pole Wołpiuków. Kto i dlaczego tak nazwał? Nikt nie wie.

W dawnych czasach Mojsiki inaczej nazywały się. Ale tej starej nazwy nikt nie pamięta. Może tylko Marian Wołpiuk z kolonii, bo jak nikt inny historią się interesuje. Za wsią są jeszcze ślady po siedmiu stawach rybnych, które miał Wiktor Sawicki. Łódkami można było pływać.

Pożar

Wieś, jak każda w okolicy, była kiedyś drewniana. Ale w 1971 roku rozszalał się ogień.

- Pamiętam jak dziś - wspomina pani Irena. - Było to 6 sierpnia wieczorem. Już ciemno było. Tylko co zwieźliśmy z pola ostatnia furę zboża. I nagle zaczęło się palić. Ogień szalał u Wasilewskich, potem Grodzkich - wylicza kobieta. - Paliło się u Mojsów, Wołpiuków, Dawidków i Bielickich. Nam pomogli chłopcy z Jeńk. Bo do gaszenia przylecieli ludzie z kilku wsi. Siedzieli na strychu i polewali dach wodą. I uratowali nas. Pogorzelcom dużo pomógł Janucik z Kowalewszczyzny i Wołpiuk z Pszczółczyna. Ciężko było przeżyć zimę - dodaje mieszkanka Mojsik. Pani Irena nie ma czasu na dłuższą pogawędkę, bo chce skończyć pielenie przy krzyżu. Stawiał go ojciec pani Ireny, kiedy w Polsce szalała grypa zwana hiszpanką. Wiele osób wówczas zmarło. Ale same Mojsiki ta straszliwa epidemia ominęła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny