Na długiej przerwie pod szkolnym sklepikiem w białostockiej szkole podstawowej nr 4 kłębi się wesoły tłumek. Młodsi i starsi uczniowie przybiegli, by za kieszonkowe kupić coś do przegryzienia. Najwięcej dzieci odchodzi od okienka z paczką chipsów w ręce, podgrzaną na miejscu pizzą, a nade wszystko z ukochanymi przez dzieci batonami.
- Najczęściej kupuję tu sobie słodkie bułki: cynamonki albo pączki - opowiada szóstoklasista Michał Warszycki. - Lubię też pizzę i zapiekanki.
- Chrupki, wodę, cukierki i żelki - wymienia Michał Mańkowski z czwartej klasy.
Zakażą śmieciowej żywności
Tak właśnie wygląda szkolna sklepikowa rzeczywistość. Zbigniewa Klimowicza, dyrektora SP 4, zadziwiają jedzeniowe możliwości jego uczniów. Bo na terenie jego placówki działa program owoce w szkole dla klas 1-3. A 60 procent uczniów je obiady w szkolnej stołówce - zdrowe, dobrze zbilansowane gorące trzydaniowe posiłki za jedyne 3 zł. Ale nawet ci na przerwach biegną do sklepiku po słodycze i nie sposób im wyperswadować, że nie wyjdzie im to na dobre.
Co jakiś czas pojawiają się mniejsze i większe inicjatywy, by szkodliwe jedzenie wycofać ze szkół. W Białymstoku już kilka lat temu jeden z radnych miał pomysł, by utrudnić najmłodszym dostęp do tuczących i niezdrowych przekąsek. Spełzło na niczym.
Teraz rząd właśnie pozytywnie zaopiniował poselski projekt ustawy, która ma wyeliminować ze sprzedaży w szkołach śmieciową żywność, m.in. słone przekąski oraz gazowane napoje. Ma to zapobiec nadwadze i otyłości dzieci i młodzieży.
PSL chce, by zakazem objęte były szkoły, przedszkola oraz placówki opiekuńczo-wychowawcze. Szef klubu PSL Jan Bury wyjaśnił, że chodzi o 40 tys. placówek, w których uczy się ok. 4,5 mln dzieci i młodzieży.
W myśl projektu zakazana byłaby sprzedaż żywności o takiej zawartości nasyconych kwasów tłuszczowych, soli i cukru, które spożywane w nadmiarze mogą być przyczyną wielu przewlekłych chorób. Chodzi m.in. o niektóre ciastka, produkty mleczne i zbożowe, dżemy i marmolady, a także napoje gazowane i niegazowane oraz energetyzujące, przekąski, produkty typu fast food i instant.
Produktów takich nie można byłoby też reklamować, prezentować i promować na terenie szkoły i w jej otoczeniu.
Szkoła to nie wszystko
Założenia to szczytne. Ustawodawca chyba jednak zapomniał, że nauczenie dzieci i młodzieży zdrowych nawyków w równym stopniu spoczywa na szkole, jak i na rodzicach. Pierwszym miejscem bowiem, gdzie młode pokolenie uczy się zdrowego stylu życia, jest dom.
- Bulwersuje mnie postawa rodziców, bo uważają, że wszystkim zajmie się szkoła - przyznaje dyrektor Zbigniew Klimowicz. - A to rodzic, jeśli dziecko nie je obiadów, powinien wyposażyć dziecko w drugie śniadanie. Ale tendencja jest taka, że łatwiej jest dać dziecku 5 złotych, niż włożyć mu do plecaka zdrową, pożywną kanapkę. Problem leży w tym, że rodzice są zaganiani i nie potrafią znaleźć na to czasu.
Do tego dochodzi bombardowanie dzieci ze wszystkich stron hasłami reklamowymi, że baton to porcja zdrowej energii, ciastka są wielozbożowe, a gazowany napój najlepiej ugasi pragnienie. Zwłaszcza najmłodsi przyjmują to dosłownie i bezkrytycznie. Nieco większego dystansu młodzież do tych haseł nabiera w okresie dorastania. Zwłaszcza dziewczęta, którym wtedy zaczyna zależeć na zgrabnej sylwetce.
- Dlatego ja wolałabym, by w sklepiku były sałatki i woda - mówi szóstoklasistka Iza Mańkowska. - Batonów i pizzy nie jem, bo nie chcę być gruba.
- Ja też bym wola, żeby w sklepiku było więcej zdrowego jedzenia - dodaje jej kolega Arkadiusz Nikołajuk. - Bo teraz trudno je tu dostać.
- Ale choćby szkoła stanęła na głowie, to nie jest w stanie załatwić problemu sama - przekonany jest Zbigniew Klimowicz. - Nawet, gdyby zupełnie zamknąć sklepiki, to w promieniu kilkuset metrów od nas są dwa markety i wiele mniejszych i większych sklepów spożywczych, w których dziecko bez trudu kupi to, co zechce.
Uczniowie sami domagają się warzyw i owoców
W obecnej sytuacji dziwne jest to, że o tym, co jest na półkach szkolnych sklepików doskonale wiedzą rodzice. I zupełnie im to nie przeszkadza.
- Oferta, która jest w sklepikach bardzo często konsultowana jest z radami rodziców w szkołach oraz samorządem uczniowskim - mówi Wojciech Janowicz, dyrektor miejskiego departamentu edukacji. - My w Białymstoku już jakiś czas temu skierowaliśmy do dyrektorów szkół pisma z prośbą, aby zwracać uwagę na to, co znajduje się w sklepikach i aby były tam produkty zdrowej żywności.
Bywa i tak, że sama młodzież domaga się w szkole więcej warzyw i owoców. To już zazwyczaj ta starsza i bardziej świadoma. Tak jak to zrobiła np. w białostockim III LO. Teraz uczniowie mogą na przerwach kupić sałatki, owoce, ale też różne kanapki i zapiekanki. Choć oczywiście obok tego napoje i batoniki też są.
- To po sygnałach od młodzieży wprowadzane zostały te sałatki - mówi Małgorzata Górniak, dyrektorka III LO. - Bo wielu spośród nich deklaruje zdrowy tryb życia. Różne firmy prowadziły ten sklepik i były do niego zastrzeżenia, że oferuje zbyt wąski asortyment, mały wybór. W tej chwili młodzież jest zadowolona.
Zakaz rodzi bunt. Potrzebna żywieniowa edukacja
Od pomysłu na ustawę, zwłaszcza pojawiającego się w roku wyborczym, do konkretnych działań droga jeszcze daleka. A i to nie rozwiąże problemu kompleksowo.
- Poczekamy na konkretne rozwiązania ustawowe i wtedy podejmiemy konkretne działania - mówi Wojciech Janowicz. - Na tym etapie możemy tylko apelować, prosić. I to robimy.
Specjaliści od żywienia też są wstrzemięźliwi w ocenie rządowego pomysłu.
- Wiadomo, że nie ma prostego przełożenia: jeśli nie będzie w sklepiku coli czy chipsów, to dziecko kupi sok warzywny czy sałatkę - mówi dietetyk Radosław Majewski z Centrum Dietetyki Stosowanej. - Na zakazach daleko się nie zajdzie. To nie ta epoka. Przypuszczam też, że ten zakaz w pierwszym rzędzie uderzy w osoby prowadzące sklepiki szkolne. A niekoniecznie przełoży się na zdrowe jedzenie przez młodzież.
Najlepiej można dotrzeć do dzieci w sposób najtrudniejszy, czyli poprzez edukację żywieniową.
- To rozsądne, że w sklepikach nie będzie produktów, wymienionych w ustawie, ale trzeba dzieci wyedukować, żeby same podejmowały decyzję, co kupią - uważa Radosław Majewski. - Najlepiej byłoby wprowadzić jedną godzinę zajęć raz czy dwa w miesiącu, dotyczącą zasad żywienia człowieka. Co z tego, że czegoś nie można robić, jeśli ja nie wiem dlaczego. To rodzi największy bunt.
Podobne zakazy sprzedaży śmieciowego jedzenia na terenie szkół wprowadzono m.in. w Wielkiej Brytanii i na Łotwie.
- Ale to tylko jeden z elementów, które mogą wpływać na nasz sposób odżywiania - podkreśla Radosław Majewski. - Zakaz tak, ale tylko jako element szerokiej edukacji żywieniowej. Chyba nikt rozsądny nie spodziewa się, że dzięki zakazowi uczniowie będą dbać o swoją sylwetkę.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?