Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Urszula Wnorowska. Najpierw Gąsówka Osse, teraz Chile

Janka Werpachowska
Pobyt w Chile to nie tylko ciężka praca na pustyni. Urszula Wnorowska wolne chwile poświęca na poznawanie tego kraju.
Pobyt w Chile to nie tylko ciężka praca na pustyni. Urszula Wnorowska wolne chwile poświęca na poznawanie tego kraju. Archiwum Urszuli Wnorowskiej
W dzieciństwie pomagała rodzicom w pracach polowych. Wspomina, że ciągle trzeba było zbierać kamienie na polu. Te najładniejsze Urszula Wnorowska znosiła do domu. Ojciec śmiał się, że dzięki jej hobby niedługo wybudują sobie dom z kamieni.

Zapytana, dlaczego akurat geologię wybrała po maturze, mogłaby na przykład odpowiedzieć tak: - Bo urzekła mnie piosenka Wysockiego. Pomyślałam sobie, że życie geologa jest romantyczne, a jednocześnie pełne przygód i niespodzianek.

Ale Ula Wnorowska z Gąsówki Osse koło Łap jest szczera do bólu:

- Studia na wydziale geologii Uniwersytetu Warszawskiego wybrałam trochę przypadkowo. Wówczas nie do końca jeszcze wiedziałam, z czym to się je. Tak jak większość młodych ludzi stanęłam przed wyborem maturalnym: co dalej? Przekartkowałam cale Vademecum maturzysty i natknęłam się na geologię - naukę o ziemi. A ona zawsze mnie fascynowała.

Rodzice podśmiewali się z Uli, kiedy przy okazji oczyszczania pól z kamieni - zmory każdego rolnika - część "urobku" znosiła do domu. Ale nie widzieli powodu do niepokoju. Ot, takie małe dziwactwo, hobby. Jak chce zbierać kamienie, niech zbiera.

Ale zatroskali się poważnie, kiedy córka oznajmiła im, że będzie studiować geologię.

- Pytali: "a co będziesz później robić?", ale nigdy mnie nie powstrzymywali, wręcz przeciwnie, wspierali i pomagali na każdym kroku - wspomina Ula. - To była końcówka lat 90., możliwości stawały się coraz większe.

Pod koniec drugiego roku studiów Urszulę zaczęły fascynować wulkany. Akurat w tym samym czasie została stypendystką programu Socrates-Erasmus i wyjechała do Niemiec, aby przez rok studiować na małej, lecz szacownej Akademii Górniczej we Freibergu. Jednym z wykładowców na tej uczelni był wtedy liczący się w świecie niemiecki wulkanolog.

- Po roku nauki we Freibergu zdecydowałam się zakończyć studia na UW tytułem licencjata, a magistra zdobyć w Niemczech - opowiada Ula. - Zajęło mi to trochę więcej czasu niż powinno, ale za to stworzyło nowe możliwości. Między innymi załapałam się na interesujący projekt stworzenia mapy geologicznej jednego z wulkanów położonych w Etiopii w Ryfcie Wschodnio-Afrykańskim, odbyłam praktyki studenckie w Grecji, i - co najważniejsze - nauczyłam się języka niemieckiego.

Do odważnych świat należy

Pod koniec studiów zainteresowania Uli stały się bardziej praktyczne. Wulkany są ciekawe, owszem, ale przyszłość to złoża naturalne.

- Odważyłam się zgłosić do jednej z największych firm wydobywczych na świecie - Rio Tinto - z pytaniem o praktyki studenckie - opowiada. - Prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że coś mogłoby z tego wyjść, a dokumenty wysłałam trochę z przekory i przekonania, że raz się żyje. Z tego podania zrodziła się prawdziwa przygoda życiowa, która trwa do dzisiaj.

Na praktyki wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowała nad odkrywaniem nowego złoża miedzi w stanie Arizona. Stamtąd trafiła do pracy w Australii w grupie poszukiwaczy nowych złóż. Pracowali głównie nad złożami żelaza, ale Ula dostała się również do ekipy, realizującej projekt poszukiwawczy minerałów ciężkich.

Przyszedł rok 2009 i ogromny kryzys, który dotknął w dużym stopniu również górnictwo na całym świecie.
Ula wróciła do Polski, gdzie znalazła pracę w dziedzinie bardzo odległej od geologii.

- Outplacement to bardzo interesująca dziedzina, wspierająca firmy i pracowników - szczególnie w czasach kryzysu - pomagająca odnaleźć się w świecie zwolnień. Po dwóch latach stwierdziłam, że jednak moje życie to nie biurko, a kamienie i czas do nich wracać.

Zawsze marzyła o wyjeździe do Ameryki Południowej - zaczęła więc rozglądać się za możliwościami na tym kontynencie. Tak się składa, że miejsc pracy dla geologów i inżynierów górnictwa jest tutaj więcej niż tych fachowców.

- W znalezieniu pracy pomógł mi znajomy, który tak jak ja poszukiwał nowych wyzwań. Co ciekawe, nigdy wcześniej się nie widzieliśmy - opowiada Ula. - Jest Niemcem. Skontaktował się ze mną dzięki jednemu z portali społecznościowych, gdzie widniała informacja, że pracuję w Australii. On koniecznie chciał właśnie tam dotrzeć.

Niestety, to właśnie był początek 2009 roku, kryzys uniemożliwiał wjazd do Australii obcokrajowcom poszukującym pracy, a ja już chodziłam w kożuszku w Polsce, ogrzewając odzwyczajone od zimna kości. Nie mogłam mu więc pomóc, ale pozostaliśmy w kontakcie. Dwa lata później to właśnie on pomógł mi znaleźć pracę w Chile. Dopiero tutaj poznaliśmy się osobiście.

Szukanie wody na pustyni

Na swoim blogu Ula jeden z wpisów rozpoczęła zacytowaniem starego szlagieru Beaty Kozidrak "Nie ma wody na pustyni". Okazuje się, że jest. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie i jak szukać.

- W Chile pracuję dla międzynarodowej firmy zajmującej się hydrogeologią. Prowadzimy projekty wodne dla większości firm i kopalń działających na terenie tego państwa i poza nim. Zostałam przydzielona do projektu poszukiwania wody w górach położonych na obszarze pustyni Atacama, ponad 4000 metrów nad poziomem morza, na północy Chile - opowiada o swojej pracy Ula Wnorowska. - Moim zadaniem jest kierowanie wierceniami geologicznymi, rozpoznanie geologii miejsca dzięki obserwacji rdzenia wiertniczego, przeprowadzenie badań hydrogeologicznych i zainstalowanie studni. Dane, które zostaną zebrane, posłużą nam później do stworzenia modelu numerycznego warstw hydrogeologicznych występujących na danym obszarze.

Ula mogłaby zapewne jeszcze dłużej opowiadać o różnych, bardzo fachowych zagadnieniach, związanych z hydrogeologią. Widać, że praca ta jest jej prawdziwą pasją i powołaniem.

- Firmy wydobywcze, takie jak kopalnie, potrzebują do swojej działalności ogromnych ilości wody - kontynuuje. - Odsalanie wody morskiej jest jeszcze bardzo drogim przedsięwzięciem. Dlatego też poszukuje się zasobów wód położonych w wyższych partiach, gdzie jest jej pod dostatkiem, lecz często na znacznych głębokościach. Dzięki badaniom, które przeprowadzamy, jesteśmy w stanie powiedzieć, ile wody w jakim czasie można wypompować, aby zachować równowagę w środowisku oraz jakie będą konsekwencje wykorzystywania zasobów wodnych dla przyszłości. Jest to sprawa bardzo istotna, gdyż środowisko mamy jedno i bez poszanowania go, zniszczymy nie tylko je, ale i siebie.

Wielka Biała Gringa

- Podczas spaceru ulicami Santiago de Chile omal nie zostałam znokautowana przez gołębia, z którym się zderzyłam - śmieje się Ula. - Co u licha, pomyślałam, czemu latają tak nisko, między ludźmi? Ale kiedy rozejrzałam się wokół siebie, zrozumiałam, że gołębie latają na bezpiecznej wysokości. To ja naruszyłam ich przestrzeń powietrzną.

Bo w Chile Ula budzi na ulicach sensację z kilku powodów: po pierwsze - bo jest biała, po drugie - bo jest blondynką, po trzecie - bo ma włosy ścięte na krótkiego jeżyka, po czwarte wreszcie - bo jest bardzo wysoka.

- Czy 180 centymetrów to tak dużo - zastanawia się Ula. - No, może rzeczywiście robię wrażenie, kiedy nałożę buty na wysokich obcasach, co uwielbiam. I nie zamierzam z tego rezygnować w Chile. Co z tego, że większość tutejszych macho kończy się w okolicach mojej brody.

Ula Wnorowska jest jedyną kobietą w ekipie poszukującej wody na pustyni Atacama. Okazuje się, że w tym kraju ma to swoje dobre strony. Słynny, południowoamerykański macho to mężczyzna, który nie tylko chce dominować; on również otacza kobietę troskliwą opieką, pragnie jej nieba przychylić. Ula na każdym kroku spotyka tego dowody.

- Nie musimy sami gotować, kiedy mieszkamy w miasteczku barakowym na pustyni, w sąsiedztwie kopalni. Dostajemy najczęściej jedzenie dość obfite i tłuste, przygotowane pod kątem mężczyzn pracujących fizycznie. Ja często przerzucam się na jedzenie tzw. hipocalorico - co oznacza warzywa i trochę witamin, a nie jedynie mięso z dodatkami. To nie jest wcale proste w tych warunkach, ale jako jedyna kobieta mam niesamowite chody i panowie zawsze starają mi się pomóc jak tylko mogą. Tutaj to normalne - kraj macho.

Ale bycie w Chile długonogą blondynką o niebieskich oczach to również konieczność pogodzenia się z tym, że nie można przejść przez ulicę niezauważenie. Ula już się przyzwyczaiła, że słyszy za plecami w różny sposób artykułowane wyrazy podziwu: głośne okrzyki, pogwizdywania. Kraj macho - o tym nie da się tu zapomnieć.

Domeyko i Jan Paweł II

- Chilijczycy są bardzo sympatyczni i naprawdę bardzo podobni do Polaków - twierdzi Ula. - Być może zawdzięczamy to religii, która stworzyła podwaliny kultury naszych państw. Chilijczycy tak jak i my w większości są katolikami. Tutaj również, jak i w polskich domach można znaleźć zdjęcia Jana Pawła II. W taksówkach też. Chilijczycy wierzą, że to właśnie dzięki jego wizycie i spotkaniu w cztery oczy z Pinochetem w 1987 roku, upadła dyktatura militarna i odbyły się wolne wybory w 1989 roku.

Chilijczycy jak i Polacy w pierwszym kontakcie są dość zamknięci i powściągliwi, ale gdy już ich się pozna - otworzą domy i serca. Jednak Ula przestrzega, że trzeba cały czas mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Oczy, żeby nie stać się celem zawodowych złodziei, a uszy - żeby nie wierzyć w kłamstwa wymyślane na każdym kroku.

Jest jeszcze jeden Polak, którego w Chile pamiętają i czczą. To Ignacy Domeyko, niemal patron tutejszego górnictwa i geologii.

- Bardzo trudno jest mi się przyzwyczaić do kultury pracy w Chile - jednak udało się znaleźć coś, czego Ula nie może zaakceptować. - Tutaj obowiązują reguły latynoskie, co wiąże się z dużą dozą codziennej frustracji i niezrozumienia. Spotkania są opóźniane, praca odkładana na jutro, sprawy pilne odwlekane i zostawiane na ostatnią chwilę. Koniecznie trzeba utrzymywać nad wszystkim stałą kontrolę, inaczej praca kończy się najczęściej niewykonaniem zadania.

Początki w Chile były trudne, ze względu na to, że Ula nie znała hiszpańskiego, niewiele wiedziała o tutejszej kulturze, zwyczajach.

- Obecnie radzę sobie całkiem nieźle i jest mi dużo łatwiej nawiązywać kontakty z Chilijczykami, rozumiem ich żarty, kulturę i politykę.

Jestem szczęściarą

- Zawsze marzyłam o podróżach, poznawaniu świata i nowych ludzi - mówi Ula. - Moja praca umożliwiła mi osiągniecie tego celu i sama czasami nie mogę uwierzyć w to, że jestem taką szczęściarą. Ogromnym przywilejem geologów jest możliwość dotarcia i oglądania wspaniałych miejsc, które często są niedostępne w ramach normalnej turystyki.

Ula Wnorowska nie żyje samą pracą. Bardzo lubi pływać, wciągnęła się w nurkowanie. Jej pasją jest też taniec.

- Będąc w Ameryce Południowej nie sposób nie skorzystać z możliwości zapisania się do którejś z licznych tu szkół salsy i tanga - mówi.

I kolejne hobby: fotografia. Jej blog warto odwiedzić choćby tylko po to, żeby obejrzeć piękne zdjęcia z Chile. Niepowtarzalne krajobrazy, ludzie, obrzędy ludowe, architektura wielkich miast i maleńkich, andyjskich wsi.

- Uwielbiam fotografować i tylko czasami żałuję, że niektóre miejsca są tak piękne, że nie sposób je zamknąć w kadrze. Muszą zostać jedynie w pamięci.

Urszula ciężko pracuje w Chile. Warunki na pustyni są spartańskie: mieszkanie w blaszanym baraku, temperatura w nocy dochodzi do -15°C, często brakuje wody bieżącej, bo zamarza w rurach.

- Chodzimy poubierani jak Eskimosi - śmieje się Ula. - Ale lubię to. I podoba mi się tutejszy system pracy: harujemy od świtu do nocy przez dziesięć dni pod rząd, za to później mamy dziesięć dni wolnych! Właśnie zarezerwowałam sobie lot na Wyspę Wielkanocną.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny