Trwa serial przeprosin i odszczekiwania własnych słów, czyli złote myśli polskich polityków, które słono ich kosztowały
Ale słowa, które obrażały ludzi na większą skalę, bo wypowiadały je osobistości na stanowiskach większego kalibru niż niedoszły prezydent Gdańska, padały znacznie częściej.
Podczas wielkiej powodzi w 1997 r. ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz (SLD), który osobiście pofatygował się na miejsce kataklizmu, przed kamerami stwierdził, że „to jest kolejny przypadek, kiedy potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna”. Byli tacy, którzy - choć bez większego przekonania - rację mu przyznali. Jednak w tej powodzi życie straciło 56 osób, a
Cimoszewicz wykazał się gigantycznym wręcz deficytem empatii, bo ludzie w tragicznym położeniu wyczekują pomocy i zapewnienia bezpieczeństwa. Tymczasem premier polskiego rządu przyjechał, by na własne oczy zobaczyć rozmiar klęski, po czym udzielił „dobrych rad”, zupełnie zresztą daremnych. Powiedział to człowiek uznawany do dziś za lewicowca. SLD w dużej mierze przegrało wtedy wybory właśnie przez „rady” swego premiera.