Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tatry zeszli wzdłuż i wszerz

Agata Sawczenko [email protected] tel. 85 748 96 59
Dariusz Suchowierski (z lewej) i Piotr Tomaszewski swoją przygodę z górami zaczynali od Tatr. Na zdjęciu - podczas wspinaczki na Rysy.
Dariusz Suchowierski (z lewej) i Piotr Tomaszewski swoją przygodę z górami zaczynali od Tatr. Na zdjęciu - podczas wspinaczki na Rysy. archiwum prywatne
Przed trzydziestymi urodzinami postanowili zaliczyć pierwszy czterotysięcznik. Udało się to im w zeszłym roku w Alpach. Tego lata planują zdobyć Mont Blanc. Piotr Tomaszewski i Dariusz Suchowierski już przygotowują się do tej wyprawy.

Piotr Tomaszewski i Dariusz Suchowierski to przyjaciele jeszcze z czasów podstawówki. - Niemal pierwszego dnia szkoły złapaliśmy dobry kontakt. Razem się uczyliśmy, razem biegaliśmy po lesie, łowiliśmy ryby - opowiada Piotr.

Nie było wyjścia - gdy narzeczona (teraz już żona) Darka zaraziła go bakcylem chodzenia po górach, szybko dołączył do nich i Piotr.

- Na szczęście. Bo na maksa mi się to spodobało - uśmiecha się Piotr.
Obaj nie wyobrażają już sobie życia bez planowania wypraw i realizowania planów. Starają się jeździć kiedy to tylko możliwe. Piotr jeździ z żoną i znajomymi. Dwa lata temu oświadczył się nawet swojej ukochanej na górskim szczycie w Grecji. W ubiegłym roku po raz pierwszy na górską wyprawę namówił mamę. Spodobało jej się. Była bardzo zadowolona.

Darek z kolei wspomina zwłaszcza jedną wyprawę. Odbył ją z żoną i córeczkami. Wspinali się wtedy na Kondracką Kopę - zaliczyli 1725 metrów. Starszą córkę niósł w specjalnym foteliku, a żona młodszą w chuście. Wzbudzali powszechne zainteresowanie, bo Wiktoria miała wtedy tylko cztery miesiące. Ale na wyprawy te trudniejsze jeżdżą zwykle we dwójkę, w męskim gronie. Darek tłumaczy żartobliwie, że ktoś musi zostawać z dziećmi. Padło na żonę.
Weszli na Rysy - do schroniska 9 km asfaltem, a potem ze trzy godziny wspinaczki. Zaliczyli zimą Świnicę, Kościelec, Giewont, Czerwone Wierchy. Ale teraz takie trasy to dla nich już nie wyczyn.

- Z racji odległości, jaka nas dzieli od gór, bardzo szanujemy te nasze wyjazdy - mówi Piotr. - Staramy się je wykorzystywać na tyle intensywnie, by każda godzina była aktywnie spędzona.
Z Białegostoku jadą autobusem. W Zakopanem są o szóstej rano. Robią zakupy i od razu idą w góry. I tam już zostają. Potem to już tylko kwestia noclegów w schroniskach i przemierzanie kolejnych szlaków. Nawet ostatniego dnia - zwykle planują wyjazd na 23 w nocy - starają się chodzić do późna po górach. Zazwyczaj wspinają się z plecakami. Do tego dochodzi oprzyrządowanie: raki, czekany, liny. Przyzwyczaili się już do tego.

Górskie wspinaczki najbardziej im się podobają zimą. - Fakt, to może i bardziej niebezpieczne, ale o wiele fajniejsze - uśmiecha się Darek.

- Zima ma swój klimat, jest mniej ludzi. Latem w Tatrach jest dużo turystów - dodaje Piotr.
Zgodnie jednak twierdzą, że góry kochają niezależnie od pory roku czy pogody.
- To takie oderwanie się od rzeczywistości, od problemów - mówi Darek. A Piotr mu przytakuje: - Jak się chodzi po górach, to problemy życia codziennego odkłada się na bok. Tak naprawdę przed sobą ma się tylko tę górę i cel: żeby dobrze dojść, mieć zapas wody, no i żeby pogoda się nie zepsuła. Takimi z pozoru błahymi rzeczami człowiek się interesuje, że inne problemy stają się nieważne. Chodzenie po górach to zdecydowanie relaks - relaks psychiczny. No i te widoki. Co jakiś czas po prostu człowiek musi się zatrzymać. Bo wyłania się coś nowego i coś bardzo pięknego - opowiada Darek.

A Piotr dodaje, że na szczycie góry świat wygląda zupełnie inaczej: - Z góry widać ten majestat, tę całą magię gór. Piękno natury.

Starają się zostać na szczycie jak najdłużej. Zimą jednak nie mają zbyt wiele czasu podziwiać widoki. Zaraz trzeba myśleć o schodzeniu - bo albo robi się ciemno, albo widać, że pogoda będzie się psuła, albo trzeba realizować kolejne plany wspinaczkowe. Śmieją się, że nawet nie mają czasu, by poczuć się dumnym ze swoich wyczynów.

W Tary zawsze chętnie jeżdżą. Ale apetyt cały czas rośnie. Jest tyle gór. Chcą się wspinać się wyżej i wyżej. Gdy pojechali na turystyczną wyprawę do Szwajcarii, od razu postanowili, że tam wrócą - w Alpy. Dopięli swego. W ubiegłym roku, w czerwcu weszli na Breihorn - na 4164 m n.p.m.

- Marzyłem o tym, żeby zaliczyć czterotysięcznik przed 30. urodzinami - mówi Darek. - A że nasze daty urodzenia dzielą cztery dni, zrobiliśmy to razem. I nawet jeszcze przed urodzinami - śmieje się.

Zrealizowanie jednego planu spowodowało tylko, że w ich głowie urodził się kolejny: a dlaczego by nie zdobyć Dachu Europy - Mont Blanc, czyli najwyższego szczytu Alp i Europy - 4810 metrów n.p.m. Chcą to zrobić już za kilka miesięcy - w sierpniu wybierają się do Włoch. Plan już mają ułożony. Pojadą na dziesięć dni. Najpierw zamierzają zdobyć Gran Paradiso - najwyższy szczyt położony w całości na terenie Włoch.

- Chcemy to potraktować jako aklimatyzację - tłumaczy Piotr.

- Bo wiadomo, że człowiek nie jest odpowiednio przygotowany, powyżej 2 tys. metrów zaczyna się czuć dolegliwości spowodowane wysokością - dodaje Darek. Tłumaczy, że Gran Paradiso, mimo że ma 4061 metrów, jest jednym z łatwiejszych czterotysięczników. Poza tym - jak wyczytał, ci, którzy próbują zdobyć Mont Blanc - zwykle właśnie w ten sposób się przygotowują.

- Oczywiście, żeby tam wejść, to trzeba wnieść ze sobą wszystko. Śpiwory, plecaki namiot, kuchenkę - gdyż będziemy biwakowali na wysokości 3400 metrów - planuje Piotr. - Wejdziemy na szczyt, zejdziemy, zabierzemy potrzebne rzeczy i przemieścimy się troszeczkę dalej, w stronę Blanc.

Ta wyprawa zajmie im cztery dni - bo nie chcą korzystać z żadnych kolejek górskich ani ze schronisk. Muszą więc zabrać ze sobą dobre namioty i śpiwory, bo temperatura na wysokości spada poniżej zera. A także zabrać dobre spodnie i nieprzemakalne kurtki.

- Kłopot może być z butami, gdyż na dole będzie wtedy około 30 stopni - mówi Darek. - Ale myślę, że z tym sobie poradzimy. Do tego oczywiście sprzęt do wspinaczki, no i kuchenka z zapasem gazu - będą roztapiać śnieg do picia. To lepsze rozwiązanie niż dźwiganie butelek z wodą.

Już się przygotowują do tej wyprawy. Szukają pomocy, myślą o pozyskaniu sponsorów - bo niestety, takie wyprawy to kosztowna sprawa. Twierdzą, że psychicznie dadzą sobie radę. Teraz dbają tylko o kondycję fizyczną: chodzą na siłownię, pływają, biegają. Darek wymyślił jeszcze świetne ćwiczenie: bieganie po schodach w wieżowcu. Jak tak się przebiegnie kilka razy, to naprawdę czuje mięśnie.

Wierzą, że im się uda. Mają przecież pomysły na kolejne lata. Chcą pojechać do Gruzji, na Kazbek, później do Rosji na Elbrus.

- Wtedy to już zdecydowanie byśmy mieli zaliczony najwyższy szczyt Europy. Bo to zależy od filozofii, kto którą górę uznaje: jedni Mont Blanc, inni właśnie Elbrus - mówi Darek.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny