Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczęśliwa siódemka. Mają w końcu własny dom

Aneta Boruch
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Już się nie wstydzę - mówi dumna. - Czuję się wyróżniona. Teraz chcemy głośno o tym mówić, żeby na takich ludzi jak my nie patrzono jak na dziwolągi.

Zwyczajne, 60-metrowe mieszkanie w jednym z bloków w Starosielcach. Skromne, ale wszystkiego w nim dużo: butów w szafce w przedpokoju, kurtek na wieszaku... Miska z ciastkami, stojąca na środku stolika, też jest duża. I dużo też ciepła, życzliwości i serdeczności dla wszystkich. A zwłaszcza dla siedmiorga dzieci Anny i Andrzeja Jabłońskich.

Najstarszy Adrian ma już 22 lata, następna z kolei Adrianna jest pięć lat młodsza. A potem już rok w rok: Adam, Natalka, Mateusz i bliźnięta Łukasz i Rafał.

Wędlina nie rarytas

- Po pierwszym dziecku lekarze powiedzieli mi, że nie będzie więcej dzieci - zwierza się Anna Jabłońska. - Bo tak podobno wszystko było potrzaskane w środku, że raczej nie miałam szans na więcej. I jak potem zaszłam w drugą ciążę, to cały czas prywatnie ją prowadziłam. Taka chuchana, dmuchana była. Donosiłam. Radość przeogromna. Bo już był chłopak sześć lat w domu, teraz dziewucha. No czego więcej od życia pragnąć? A potem sypnęły się kolejne, co rok prorok. Wszystkie czekane i kochane.

Dzień u Jabłońskich zaczyna się pójściem o szóstej rano po pieczywo do sklepu. Codziennie idzie cztery, pięć bochenków chleba. I piętnaście bułek. Ktoś może powie: bułki to rozpusta. Ale to na kanapki do szkół, żeby dzieci nie czuły się gorsze od innych. Domownicy wychodzą do szkoły i pracy. Mąż kiedyś był kierowcą w transporcie miejskim, teraz pracuje na budowie.

Pani Anna zostaje w domu. Dwadzieścia dwa lata pracowała w handlu, ale teraz nie może, bo ma zasiłek opiekuńczy na ciężko chorego Mateusza. Ma zespół Dandy-Walkera, wodogłowie, zanikający obwód pola widzenia, postępującą wadę wzroku. Trzeba chodzić i jeździć z nim na badania, masaże... Ma na niego 420 złotych miesięcznie, do 16. roku życia. Wywalczyła to w sądzie. Zajęło jej to dziesięć miesięcy.

Dzieciaki Jabłońskich nauczone są samodzielności. Potrafią i ciasto upiec, i sałatkę zrobić. Adaś jest mistrzem w robieniu pierożków. Na wigilii jak zwykle będzie trzynaście potraw. Nie ma zmiłuj.

Nie ma u nich na co dzień luksusów, ale na wszystko wystarcza.

- Może nie stać nas na rzeczy typu kino, bo to już straszne pieniądze - opowiada Anna Jabłońska. - Ale ja nie znam powiedzenia, że moje dzieci znają wędlinę czy kawałek mięsa tylko od święta. Bo gdyby doszło do takich sytuacji, nie uważałabym się za matkę.

Nie żałuje. Nigdy w życiu!

Wie pani, ja nie lubię takich powiedzeń, że: Bóg da dziecko, Bóg da na dziecko. Albo że każde dziecko, przychodząc na świat, przynosi ze sobą bochenek chleba. Guzik prawda. Na każdy bochenek trzeba zapracować.

Są zaradni. Muszą być, nie oszukujmy się. Bo jakby dwie pierdoły się dobrały, to mogłoby być źle.

- Jak się ma rodzinę, to trzeba na nią zapracować - uważa Andrzej Jabłoński. - To w ogóle nie podlega dyskusji. To nie państwo ani nie sąsiad dzieci narobił. I to ja jestem za swoją rodzinę odpowiedzialny.

Jabłoński jest zadowolony, że ma taką rodzinę, choć czasem bywa głośno, aż za głośno. Przyznaje, że miała być trójka, no, co najwyżej czwórka. A że bliźniaki wyszły? Też dobrze. Najważniejsze, żeby wszystkie zdrowe były. A pieniądze - rzecz nabyta. W każdym razie głodne i bose nie chodzą.

- Nie żałuję, że ich tyle mam. Nigdy w życiu! - śmieje się Jabłońska. - Nawet z tymi problemami, które są. No pewnie, że jest ciężko, bo to praca wieloetatowa.
Choć przyznaje, że rodziny z obu stron do dziś nie pogodziły się do końca z tym, że można mieć tyle dzieci i... być normalną rodziną.

I docinki, i sympatia

Na ulicy, w sklepie spotykały ich różne komentarze i reakcje ludzi. Zwłaszcza gdy dzieci były małe.

Raz Jabłońska wracała ze sklepu. Przed sobą pchała wózek z bliźniakami, jedno trzymało się wózka, potem mniejsze, jeszcze mniejsze. Taka drabinka. Jakiś facet szedł i tak się na nich zagapił, że tylko zdążyła krzyknąć: Słup, uważaj pan!
Męża, gdy jeszcze pracował w komunikacji, to wiecznie przy rozdzielaniu jakichś bonów czy darów spotykały docinki: O, Jabłoński znów nabrał, firmę doprowadzi do bankructwa.

Dużo było takich sytuacji. Do dziś czasem się zdarzają, ale już rzadziej. Niedawno córka "nasłuchała się" na Gadu-Gadu tekstów od szkolnych koleżanek: To co, dziadówko, może dla ciebie zbiórkę zrobimy? Jabłoński nie popuścił, interweniował w szkole.

Ale z drugiej strony spotyka ich mnóstwo sympatii ze strony ludzi, czasem nawet nieznajomych. Kiedyś na Wielkanoc całą rodziną jechali do kościoła ze święconką. Jakaś kobieta stała w autobusie i tak się im przyglądała, przyglądała... Wysiadła razem z nimi przed kościołem, kupiła lalę na straganie i dała ją małej. Bo, mówi, jak aniołek wygląda.

Innym razem po wyjściu z kościoła podeszła do nich nieznajoma pani i mówi, że strasznie by chciała dzieciom lody kupić. Bo jak ksiądz zbierał na tacę, to nie położyła, tylko postanowiła radość dzieciakom sprawić. Chciała zaprosić ich do budki, na gałkowe. Ale Jabłońska wytłumaczyła jej, że to będzie za drogo. Lepiej kupić takie w sklepie, z zamrażarki. No i poszli do sklepu, który kiedyś był na miejscu Astorii.

Wyróżniona

- Ale teraz już się nie wstydzę - mówi dumna.

Jak w każdej rodzinie, są wzloty i upadki. Ale starają się nie poddawać. Bo ile dla dziecka jest wart rodzic, który ciągle jest naburmuszony?

- Nie wychylam się w rozmowach z tym, ile mam dzieci - mówi Jabłońska. - Ale jak już powiem, to najczęściej słyszę: Ile??? Mówią: Nie wyglądasz na siódemkę.

- A jak wygląda człowiek, który ma siódemkę? - pyta Anna Jabłońska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny