Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Swój chłop z Argentyny - wielki Daniel Castellani

Wojciech Konończuk
On po prostu taki jest. Nie wywyższa się ponad wszystkich i wszystko, jak Beenhakker, nie węszy wszędzie spisku i nie szuka wrogów, jak Lozano.
On po prostu taki jest. Nie wywyższa się ponad wszystkich i wszystko, jak Beenhakker, nie węszy wszędzie spisku i nie szuka wrogów, jak Lozano. Fot. Gazeta Pomorska
Umarł król, niech żyje król. Leo Beenhakker przegrał i odchodzi. Ale mamy nowego idola Daniela Castellaniego.

Co łączy, a co dzieli obu panów, oprócz tego, że są obcokrajowcami i zawładnęli naszymi sercami, prowadząc naszych rodaków do sukcesów?

Beenhakker jest prawdziwym fenomenem. Fakt, wprowadził nas do finałów EURO 2008, co jest niewątpliwym sukcesem, bo wcześniej nikt tego nie dokonał. Ale występ na mistrzostwach okazał się kompletną klapą. Spora w tym wina samego Holendra, który popełnił wiele błędów przy doborze zawodników. W kraju zostawił na przykład króla strzelców ekstraklasy Pawła Brożka, a zabrał kilku piłkarzy z beznadziejnie grającego Górnika Zabrze.

Kochali go, bo postawił się PZPN

Kiedy przed nim podobny cyrk zrobił Paweł Janas, nie biorąc na mundial w 2006 roku Tomasza Frankowskiego i Jerzego Dudka, został medialnie zlinczowany i musiał odejść. A Beenhakkerowi się upiekło i głośne "Leeeeeeeeoooooo" niosło się z trybun na każdym meczu coraz gorzej grających biało-czerwonych.

Czy to tylko polska kurtuazja wobec obcokrajowca? Raczej nie. Fani kochali Holendra za to, że nie bał się występować przeciwko Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej, że napiętnował głupotę i arogancję futbolowej centrali, skrajnie niepopularnej wśród sympatyków futbolu. "Don Leo" nigdy nie bał się mówić, co o tym wszystkim myśli, co podobało się Polakom, z wyjątkiem samych działaczy PZPN oczywiście. Poza tym kibice pamiętali upokarzające sceny na początku kadencji Holendra, kiedy selekcjoner był wzywany przed przeróżne gremia polityczne, trenerskie i musiał się tłumaczyć z gry reprezentacji.

Ale ta miłość wieczna nie była, bo Beenhakker z kretesem przegrał niedawno eliminacje do mistrzostw świata. A że ostatnio słynął z opryskliwości i buty, fani pożegnali go bez wielkiej rozpaczy.

Na horyzoncie pojawił się nowy idol

Nikt się nie rozczulał nad niedawnym idolem, bo na horyzoncie pojawił się ktoś nowy - Daniel Castellani, który w sposób niespodziewany sięgnął z naszymi siatkarzami po mistrzostwo Europy. Argentyńczyk ma szansę na dłużej zagościć w sercach Polaków, bo chwalą i wielki jego kunszt w pracy, i wspaniały charakter.
Początki miał podobne do Beenhakkera. Budując kadrę na mistrzostwa Europy, odpuścił Ligę Światową, gdzie biało-czerwoni zebrali srogie baty. A że nie był ulubieńcem środowiska trenerskiego, od razu podniosły się głosy, że się nie nadaje i jego praca skończy się klapą, że nigdy nie odniósł sukcesu z reprezentacją narodową, że daleko mu do klasy jego poprzednika i rodaka Raula Lozano. I tak dalej, i tak dalej.

Uwielbia golonkę z piwem i bigos

Castellani nie przejął się tym. Nie załamał się też kontuzjami gwiazd, z Mariuszem Wlazłym na czele. Natchnął wiarą zawodników, stworzył ciekawą mieszankę rutyny i młodości i rozniósł w Turcji wszystkich przeciwników. Pod względem charakteru Castellaniego niewiele łączy nie tylko z Beenhakkerem, ale i rodakiem Lozano. To człowiek pogodny, przyjacielski, będący z zawodnikami na "ty".

- Daniel to nasz kolega, tylko trochę inny, bo ma zawsze rację - śmieją się siatkarze.

Na filmie nakręconym przez samych zawodników z podróży do Wenezueli na mecze Ligi Światowej bez skrępowania poddaje się testowi z języka polskiego i mówi "Grzegorz Brzęczyszczykiewicz", śmieje się, żartuje, jest wyluzowany. Potrafi też być rozbrajający.

- Kocham Polskę za golonkę z piwem, za bigos i żurek - zdradza.
Słowem: swój chłop, tyle że z dalekiej Argentyny. To nie koniec zalet szkoleniowca mistrzów Europy. W przeciwieństwie do Beenhakkera i Lozano nie uważa się za trenera nieomylnego, nie bał się przyznać przed kamerami, że chyba "przemotywował" zespół przed jednym ze spotkań i jego drużyna była zła, że wygrywa zbyt nisko.

Drugie miejsce to porażka

Jednocześnie Castellani to człowiek bardzo ambitny. Kiedy podejmował pracę w ekipie mistrza Polski - Skrze Bełchatów, przed podpisaniem kontraktu usunął w nim premie za drugie i trzecie miejsce. Interesował go tylko złoty medal. Podobnie było z reprezentacją. I za to został nagrodzony. Jest takie porzekadło sportowe, że wygrywać może tylko ten, dla którego drugie miejsce jest porażką. I Castellani właśnie taki jest, ma mentalność triumfatora.

Po sukcesie w Turcji 48-letni trener pokazał po raz kolejny klasę. Podziękował wszystkim, który w jakikolwiek sposób pomogli jego drużynie, i nie robił tego dlatego, że tak należało, że tak przewiduje etykieta. On po prostu taki jest. Nie wywyższa się ponad wszystkich i wszystko, jak Beenhakker, nie węszy wszędzie spisku i nie szuka wrogów, jak Lozano. Potrafi ująć każdego i zdaje się, że idolem polskich kibiców będzie na dłużej.

I dobrze, bo każdemu z polskich kibiców siatkówki marzy się medal Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Danielu, prowadź!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny