Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Suwałki: Sędzia musi zastąpić nauczyciela w Gimnazjum nr 2

Jacek Wolski [email protected]
Suwalskie Gimnazjum nr 2 nie jest zaliczane do najlepszych tego typu szkół w mieście. To głównie efekt tzw. rejonizacji. Do placówki trafiają uczniowie z dzielnic miasta, które mają bardzo przeciętną renomę.
Suwalskie Gimnazjum nr 2 nie jest zaliczane do najlepszych tego typu szkół w mieście. To głównie efekt tzw. rejonizacji. Do placówki trafiają uczniowie z dzielnic miasta, które mają bardzo przeciętną renomę.
Lada dzień suwalski sąd dla nieletnich zdecyduje, co począć z 11 gimnazjalistami, którzy źle zachowywali się na lekcji.

Pewnie nigdy jeszcze w Polsce nie zdarzyło się, żeby przed sądem dla nieletnich stanęła jedna trzecia klasy. Pierwsza prasowa informacja w tej sprawie ukazała się miesiąc temu. Rodzice uczniów z Gimnazjum nr 2, funkcjonującego w ramach Zespołu Szkół nr 4 w Suwałkach, sami zgłosili się do dziennikarza.

- Nie damy z naszych dzieci zrobić bandziorów - zakomunikowali na wstępie.
Dzień czy dwa wcześniej otrzymali z sądu pisma o wszczęciu postępowania wyjaśniającego. Dowiedzieli się, że sprawa dotyczy aż jedenastu osób - trzech dziewczyn i ośmiu chłopców. Co nabroili?

Używali słów wulgarnych. Podczas lekcji rozmawiali, rzucali papierkami, siedzieli tyłem do tablicy, bawili się telefonami komórkowymi, samowolnie opuszczali klasę, nie reagowali na polecenia oraz jedli i pili. W sądowym piśmie nie padają daty, ani żadne inne okoliczności. Z dokumentu nie wynika więc na przykład, czy wyzwany został konkretny nauczyciel. A to z prawnego punktu widzenia jednak co innego, niż rzucanie papierkami podczas lekcji.

Nie damy zrobić z nich bandziorów

Ale pierwszy szok rodzice przeżyli parę miesięcy wcześniej. Jeszcze pod koniec poprzedniego roku szkolnego uczniowie ówczesnej klasy drugiej byli wzywani na policję i przesłuchiwani. Okazało się, że doniesienie złożyła nauczycielka matematyki. W tej klasie nie uczyła od początku, czyli od 2010 roku. Od września 2011 zastąpiła natomiast nauczycielkę, która poszła na urlop zdrowotny.

Rodzice twierdzą, że wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Dzieci opowiadały o zachowaniach swojej pani. Do kogoś miała przy wszystkich powiedzieć, że nie warto go uczyć matematyki, bo i tak niczego nie zrozumie. Ponoć nieustannie krzyczała i wypędzała z klasy.

- Do mojej córki powiedziała, że skoro rozbierała się przed swoim chłopakiem, to teraz niech to samo zrobi przed całą klasą - opowiadała jedna z matek. - A chodziło o zasłyszany na korytarzu fragment rozmowy. Córka mówiła, że coś tam swojemu znajomemu pokazała. Ale nie to, co zapewne na myśli miała nauczycielka.

Ta uczennica odmówiła chodzenia do szkoły. Właśnie przez matematyczkę. Matka twierdzi, że córka próbowała nawet popełnić samobójstwo. W ręce miała garść tabletek.

To najprawdopodobniej scysja z tą dziewczyną i jeszcze z jednym uczniem była bezpośrednim powodem tego, że matematyczka zdecydowała się zgłosić sprawę policji. Odnotowali to inspektorzy z kuratorium, którzy w gimnazjum pojawili się w czerwcu. Zareagowali na skargę jednego z rodziców. Stwierdzili m.in., że matematyczka została wyzwana wulgarnymi słowami.

A co poza tym? Że uczniowie tej klasy stwarzają dużo problemów wychowawczych, że rodzice często wzywani są do szkoły i że odbywają się rozmowy z wychowawcą oraz pedagogiem. Ale w zaleceniach pokontrolnych znalazło się także to, by przeprowadzić szkolenia dla nauczycieli dotyczące rozwiązywania problemów wychowawczych oraz radzenia sobie ze stresem. Kontrolerzy zwrócili również uwagę, że największe problemy występowały podczas lekcji matematyki. Przypuszczali, iż może to mieć związek z tym, iż nauczycielka nie uczyła tutaj od pierwszej klasy.

Funkcjonariusza obrażać nie wolno

O czerwcowych przesłuchaniach w policji wszyscy zdążyli już zapomnieć. Tym bardziej, że nadeszły wakacje i nikt sobie szkołą głowy nie zaprzątał. Aż nagle we wrześniu przyszły wezwania do sądu.

- Nasze dzieci aniołami nie są - przyznawali zgodnie rodzice. - Ale tego typu sprawy powinny być załatwiane w szkole. Jeżeli nauczyciel nie radzi sobie z utrzymaniem porządku, to sąd nie może go wyręczać. Szczególnie, gdy chodzi o takie poważne "przestępstwa", jak rozmawianie na lekcji.

Zainteresowanie mediów sprawiło, że niektórzy rzeczywiście poczuli się jak gwiazdy. Pewna matka, która zanim to całe zamieszanie powstało, przyznawała, że ma z dzieckiem problemy wychowawcze, zaczęła straszyć w radiu, iż jeśli ktokolwiek jeszcze powie o "trudnej klasie", to poda do sądu. Uczniowie też chętnie się wypowiadali. Na nauczycielce matematyki nie zostawiali suchej nitki.

Matematyczka odporu jednak nie daje. Milczy. Odmówiła jakiegokolwiek komentarza, kiedy sprawa tylko się pojawiała i tak już zostało.

Beata Muszyńska, dyrektor szkoły też stanowiska zajmować nie chce.

- Ustosunkuję się do sprawy po tym, jak sąd wyda swoje postanowienie - mówiła na początku całej afery i powtarza to obecnie. Podkreśla jednocześnie, że zgłoszenia na policję dokonała nie szkoła, lecz jedna z nauczycielek. Miała do tego prawo, jako funkcjonariusz publiczny. Żadnego funkcjonariusza, od policjanta do nauczyciela, obrażać nie można. Gwarantują to obowiązujące przepisy.

Nie ma dobrego rozwiązania

Wszystko stało się na tyle głośne, że przedstawiciele różnych władz jakieś stanowiska musieli jednak zająć. Prezydent Suwałk, któremu szkoła bezpośrednio podlega, zwrócił uwagę, iż błąd popełniony został być może przy dzieleniu gimnazjalistów na klasy. Bo w jednej z nich znalazło się stosunkowo dużo uczniów, którzy stwarzali problemy już w szkole podstawowej.

Kurator oświaty stwierdził, że sąd, to nie jest najlepsze miejsce do rozwiązywania szkolnych problemów. Zastrzegł jednocześnie, iż każdemu nauczycielowi przysługuje szczególna ochrona i zawsze może z tego skorzystać.

- W ten sprawie nie ma dobrego rozwiązania - mówił z kolei działacz nauczycielskich związków. - Bo jeśli sąd ukarze uczniów, to pojawią się komentarze, iż szkoła nie radzi sobie z problemami wychowawczymi, a nauczyciele idą na łatwiznę. Jeżeli zaś postępowanie zostanie umorzone, uczniowie, nie tylko z Gimnazjum nr 2, mogą poczuć się bezkarni.

Kosza na głowie nie było

Rodzice twierdzą, że gdyby sprawa została załatwiona w szkole, to tego typu dylematów by w ogóle nie było.

- Przecież nie doszło do takich sytuacji, jak to przy okazji naszej sprawy pokazała jedna z telewizji, że wyzywano nauczyciela na lekcji czy próbowano mu nałożyć na głowę kosz na śmieci - opowiadają. - To były materiały archiwalne, a pół Polski pomyślało sobie, iż tak działo się w naszym gimnazjum i że uczniowie znęcali się nad nauczycielem.

Rodzice zgłosili się ze swoimi dziećmi do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Chcą, aby ich pociechy przeszły ten trudny dla nich okres bez specjalnego szwanku. - Atmosfera w szkole specjalnie dobra nie jest - opowiadają rodzice. - Nasze dzieci są w jakimś sensie napiętnowane. I one to odczuwają.

Matematyki uczy już inna nauczycielka - ta sama, co w pierwszej klasie. Dzieci przestały się skarżyć i dostają nawet dobre oceny.

- Poprzedniej matematyczce, jak spotkają ją na korytarzu, kłaniają się - opowiadają rodzice. - Ale pani to ignoruje i po prostu nie odpowiada.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny