MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Somachy - co to takiego?

Marian Olechnowicz
W gospodarstwie Drągowskich zachował się drewniany budynek obory. Niewiele jest takich w okolicy.
W gospodarstwie Drągowskich zachował się drewniany budynek obory. Niewiele jest takich w okolicy.
Małe ojczyzny. Oleksin, Osse, Skwarki, Somachy. Takie są zaścianki w gminie Łapy. Najmniejsze to Somachy.

Późno też powstały, bo zapewne w połowie XIX wieku.

Przede wszystkim to zaścianek Drągowskich i Roszkowskich. Dzieli się na dwie części. Ta starsza nazywana jest Moczydłowizną lub Moczydełkami. Jest to skraj wsi, w kierunku Sokół.

Na pobliskim wzgórzu jeszcze do niedawna były resztki piwnic dworskich. W czasie wojny Niemcy mieli Gąsówkę Moczydełki na swoich mapach sztabowych. A nie jakieś tam Somachy - jak z ironią wykpiwał hitlerowski oficer. Jest też w Somachach miejsce zwane Maliniem, gdzie malin zawsze było dużo. Inne miejsca, to: Podwierstawie, Olszyna i Działy.

We wsi mieszka szlachta, więc rodziny obowiązkowo mają "trzeci tytuł". Roszkowscy są Kopciami, zaś Drągowscy Dołęgami. Ziemi nigdy nie mieli zbyt dużo. Przed wojną najbogatsze były dwie dziedziczki Kruszewskie. Miejsce, gdzie znajdował się ich dwór nazwano właśnie Somachami. Potem wyszły za mąż. Jedna za Porowskiego, druga za Łupińskiego. Przybyło więc nowych nazwisk w zaścianku.

Wokół wsi były pola pocięte na drobną szachownicę, czyli jarki. Drągowscy swoje 8 hektarów ziemi mieli w dziesięciu cząstkach. Komasację władza robiła w latach 1926-28. Każdy dostał ziemię w jednym kawałku, zwanym kolonią. I było lepiej. Wieś zawsze miała sołtysa, choć domów jest niewiele. Najdłużej rządził Teofil Kopeć Roszkowski, ale wyjechał do Ameryki. Kawalerowie panien szukali po okolicznych zaściankach, wiedząc dobrze, które są prawdziwie szlacheckie. Najlepiej było zapoznać się na jakiejś zabawie. Największe odbywały się w Skwarkach, bo to i wieś przecież duża. Można było pozalecać się przy darciu lnu, albo przy żniwnej tłoce. I tak to w całej okolicy prawie wszyscy są krewniakami.

Jak dawniej żyli?

Każdy na swojej kolonii uprawiał prawie wszystkie zboża: jęczmień, żyto, owies, proso, a nawet len. Hodowali też owce na własne potrzeby. Domy wszystkie takie same, kryte strzechą.

W len i wełnę kobiety ubierały całą rodzinę. Od jesieni przy piecu stawiały gazinek z naftą, dający lekkie światło. Przędły i tkały aż do wiosny. Sukno dawali do foluszu aż do Ciechanowca. Farbowane było na czarno, zbite, dobre, deszczu nie przepuszczające. Szyły kobiety kalesony i koszule. Buty były cenne, bo przecież kupowane. Każdy kawaler chciał mieć skórzane, z cholewami, takie szlacheckie. Starczały na wiele lat. Do kościoła w Płonce i tak wszyscy szli boso, aby tylko śniegi puściły i ziemia nieco się rozgrzała. Zresztą ludzie kiedyś byli zahartowani.

Wiosną wokół Somachów, kiedy struga wyszła z brzegów, były same rozlewiska. Aż po Perki i Płonkę. Całe łąki pokryte były wówczas kaczeńcami. Wody w strudze było dużo i ryb też. Wystarczyło wziąć kosz wiklinowy i kij. Szczupaki, karasie, liny, piskorze. Wodę wystarczyło zamącić i taki szczupak wysadzał swoją głowę na powierzchnię. Rękami można było brać. Piskorze kobiety suszyły na słońcu, potem nad piecem. Dobre były zimą. Jeszcze smaczniejsza była słonina z dobrego świniaka, takiego ze 200 kilo. Solona, peklowana, potem w skrzynię i do piwnicy. Stała potem obok beczki z kiszoną kapustą. Najlepszy zimą był kapuśniak, taki z gnatem do ogryzania. Kwaśny, z tłuszczem. Teraz też mocna zima za oknem, ale nie ma gazinka, kółka do przędzenia i dobrego kapuśniaku...

Zakochany w skrzypcach

Kazimierz Drągowski z dumą mówi o dacie swojego przyjścia na świat: 3 listopada 1917 roku. Trwała wtedy wojna. Rosjanie uciekli stąd w 1915 roku, a na naszej ziemi był cesarsko-niemiecki okupant. Matka Anastazja pochodziła z Tołczewa w gminie Nowe Piekuty. Ojciec Wincenty mieszkał w Somachach, tak jak jego ojciec. Nikt w rodzinie nie pamięta, skąd przybyli. Pradziadek Kazimierza otrzymał z rąk carskich urzędników nadział ziemi. A to za dobre granie w słynnej orkiestrze Czajkowskiego. Miejsce nazywało się Moczydłowizna. Stanął tam dwór z drewna, z dobrą podmurówką, podpiwniczony.

Dragowscy zawsze byli rolnikami, o dobrych tradycjach szlacheckich. Tak też wychowywany był Kazimierz. Od dziecka kochał muzykę. Najpierw miał skrzypce byle jakie, zrobione przez wiejskiego cieślę. I sam uczył się na nich grać. Potem dostał dobry instrument od wuja Stanisława Gołębiewskiego, który potrafił też fachowo nauczać gry na skrzypcach. Trzecie skrzypce odkupił od Tadeusza Płońskiego z Matysek. Ten w 1945 roku wracał z robót w Rzeszy. Miał rower i dobry, niemiecki instrument. To były dobre skrzypce, ponad stuletnie.

Kazimierz utworzył z Janem Płońskim "Kuźmą" kapelę. Jan grał na harmonii. Potem dołączył Czesław Perkowski ze swoją perkusją. A Kazimierz miał swoje skrzypce. Grali razem prawie trzydzieści lat. W Kazimierzu zdobyli II nagrodę. Teraz niektórym już nieco sił brakuje, ale może choć raz zagrają jeszcze. Kazimierz zna polki, walczyki, oberki i wszystkie melodie miejscowe. I wie, że skrzypce nie pójdą na zmarnowanie, bo do gry chętna jest prawnuczka Weronika. Niech się tylko ociepli i zdrowia wystarczy, to Kazimierz nauczy wnuczkę pięknego grania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny