Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Redaktor "Maryśka" donosi

Agnieszka Kaszuba [email protected]
Janusz Niczyporowicz należał do bardzo  skrupulatnych informatorów SB. Donosił na dziennikarzy, działaczy Solidarności. Tylko w ciągu czterech lat współpracy udokumentowano aż trzydzieści pięć jego spotkań z SB - mówi dr Krzysztof Sychowicz z IPN
Janusz Niczyporowicz należał do bardzo skrupulatnych informatorów SB. Donosił na dziennikarzy, działaczy Solidarności. Tylko w ciągu czterech lat współpracy udokumentowano aż trzydzieści pięć jego spotkań z SB - mówi dr Krzysztof Sychowicz z IPN
Długodystansowiec - tak mówią o nim w IPN. Donosił przez niemal szesnaście lat: na studentów, dziennikarzy, działaczy "Solidarności". Brał za to pieniądze.

Janusz Niczyporowicz, znany białostocki dziennikarz i reportażysta był tajnym i świadomym współpracownikiem SB. Nosił pseudonimy "Kasia" i "Maryśka". Dziś nie wypiera się kontaktów z SB, ale twierdzi, że funkcjonariuszy wpuszczał w maliny.

Maskarada" to zbiór reportaży Janusza Niczyporowicza z lat 70. Przebierał się, wnikał w różne środowiska. Ale czy maskaradą nie było także jego życie? Z jednej strony - działacz "Solidarności", z drugiej - tajny współpracownik SB. Dziś chce, aby wszyscy uwierzyli, że to, co robił w czasach komuny, też było błazenadą, bo celowo przekazywał SB nieprawdziwe informacje...

Czy był agentem?

- Oczywiście, że byłem. Kto w tamtym czasie nie był? Nie współpracowali ci, którzy mieli po dziesięć, dwanaście lat - odpowiada Niczyporowicz. - Takie były czasy. Ja, żeby wyjechać na korespondencję do Wielkiej Brytanii, mówiłem esbekom takie brednie, które później, jak siedzieliśmy w kawiarni, opowiadaliśmy sobie wszyscy razem.

Namierzyli i trafili

Janusz Niczyporowicz to znany reportażysta, dziennikarz. Wielokrotnie nagradzany. Pracował w białostockiej prasie, radiu, telewizji... Szkolił adeptów dziennikarstwa. Karierę zaczynał w latach 70. w miesięczniku "Kontrasty". Swoje reportaże publikował w "Gazecie Białostockiej" i tygodniku studenckim "ITD", później także w "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Polityce", "Krasnogrudzie" i "Przeglądzie Tygodniowym".

Kiedy funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zapukali do drzwi Janusza Niczyporowicza, była piękna wiosna. Za oknami kwitły bzy. 20 kwietnia 1973 roku 21-letni student historii zapamiętał na długo. Chociaż lekko przestraszony, rozmawiał z nimi rzeczowo.

- Kiedy wróciłem z Wielkiej Brytanii, poprosili mnie o napisanie raportu o młodej Polonii - wyjaśnia.

Wiedział, że SB ciągle szuka współpracowników i to w różnych grupach społecznych. A on na TW nadawał się jak mało kto.

- Zainteresowano się nim ze względu na jego możliwości działania w środowisku studenckim, jak też zdolności dziennikarskie, a mianowicie prowadzoną już wtedy współpracę z tygodnikiem "ITD" - wyjaśnia dr Krzysztof Sychowicz, historyk z białostockiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

Janusz Niczyporowicz w 1973 roku był też przewodniczącym Środowiskowego Klubu Dziennikarzy. SB już od dawna nim się interesowała. - Przed werbunkiem większość informacji na jego temat zebrali pracujący dla aparatu bezpieczeństwa TW "Orzeł", "Czarek" i "W 13" - potwierdza Sychowicz.

Ci trzej studenccy koledzy dostarczyli SB wszystkiego, czego potrzebowała. Funkcjonariusze wiedzieli, gdzie je, bawi się, a nawet jakie poglądy głosił na prywatnych spotkaniach.

Esbecy nie zapytali go od razu, czy będzie współpracować i donosić na kolegów. Najpierw dyskutowali o sytuacji w kraju, później o środowisku studenckim. Młody Niczyporowicz mówił o plusach i minusach studiów, o tym, że czasami ciężko, ale historia to jego pasja... Nawet trochę się dziwił, że nikt nie pyta go o nazwiska, o wydarzenia. Atmosfera była luźna, aż do momentu, kiedy jeden z funkcjonariuszy przytoczył mu jego słowa na temat ustroju komunistycznego. Bardzo krytyczne. Niemal od razu się tego wyparł. Powiedział, że czasami wydaje zbyt pochopne sądy. Później zaproponowano mu współpracę.

Wątpliwości rozwiane gotówką

"Niczyporowicz na początku miał wątpliwości moralne. Wyłoniły się pewne opory, dotyczące zagadnień etycznych, strachu przed ewentualną dekonspiracją w środowisku oraz odpowiedzialności współpracy, które w miarę upływu czasu zostały przełamane, a rozmówca własnoręcznie napisał zobowiązanie o zachowaniu w ścisłej tajemnicy przed otoczeniem faktu utrzymywanej współpracy z bezpieką" - można przeczytać w raporcie funkcjonariusza SB, który wyjaśnił także Niczyporowiczowi, jak należy kontaktować się, żeby nikt się nie dowiedział.

Niczyporowicz zgodził się donosić już na pierwszym spotkaniu.

- Potwierdził to własnoręcznie napisanym zobowiązaniem. Wówczas też obrał sobie pseudonim "N-1546", który został zmieniony później na "Kasia" - wyjaśnia Krzysztof Sychowicz. - W tym przypadku nie było absolutnie mowy o zastraszaniu czy też szantażu.

- Całe "Kontrasty" współpracowały. Wtedy tak się zabawiano. Myśmy wiedzieli, o co chodzi, bo nasz naczelny wiedział o wszystkim, bo esbecy przychodzili przecież do redakcji. Co myśmy tam wypisywali, to ja nawet nie pamiętam... Myśmy siedzieli w redakcji i ustalali, kto co będzie gadał - tłumaczył się Niczyporowicz. - Myśmy się tak zabawiali z tymi esbekami, że chyba po kilku latach w końcu się zorientowali, że ich robimy w konia.

Skrupulatny informator

Z akt IPN wynika jednak, że nie była to zabawa. Janusz Niczyporowicz należał do najbardziej skrupulatnych informatorów SB. Donosił na wszystkich. Zbierał także informacje na konkretne zamówienie. W ciągu czterech lat współpracy udokumentowano aż trzydzieści pięć spotkań dziennikarza z SB, w trakcie których przekazywał informacje dotyczące środowiska studenckiego i dziennikarzy.

- Dostawał za to pieniądze. Łącznie 9,5 tys. zł - dodaje dr Sychowicz. - Wówczas to była bardzo duża suma.

- Nie przypominam sobie, żeby mi cokolwiek płacili. Jeśli są pokwitowania pieniędzy, to na pewno jakieś fałszywki - zaprzecza Niczyporowicz.

Miano dobrego informatora Janusz Niczyporowicz zyskał jeszcze na studiach. Inwigilował nie tylko środowisko uniwersyteckie, ale także studentów Wyższej Szkoły Inżynierskiej (obecna PB) i Akademii Medycznej. Składał raporty z imprez, spotkań, a nawet prywatnych rozmów.

- Według SB, te informacje były bardzo rzetelne - podkreśla dr Sychowicz.

Jakość ich pogorszyła się z chwilą podjęcia przez niego pracy w tygodniku "Kontrasty". Janusz Niczyporowicz zaczął wtedy robić dziennikarską karierę. Bał się także dekonspiracji.

- O wszystkie niepowodzenia, nawet podczas spotkań towarzyskich, obwiniał pracowników SB, próbujących, według niego, utrudnić mu życie. Między innymi z tego też powodu we wrześniu 1977 roku postanowiono rozwiązać z nim współpracę.

Wraca do bezpieki

Ale SB, mimo rozluźnienia współpracy, nie spuszczała Niczyporowicza z oka. Doskonale wiedziała, że w czasie przemian Sierpnia 1980 roku zaangażował się w tworzenie Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" oraz - jak wynika z materiałów SB - związał się z nurtem ekstremalnym związku. Był tak zagorzałym zwolennikiem zmian ustrojowych, że po ogłoszeniu stanu wojennego został wyrzucony z "Kontrastów".

- Kiedy nastał stan wojenny, wszystkich nas za mordy wywalili z redakcji, a ja poszedłem siedzieć - przyznaje Janusz Niczyporowicz.

- Paradoksalnie, sytuacja ta podniosła wartość Janusza Niczyporowicza w oczach SB, gdyż, w przypadku pozyskania, miał możliwość dotarcia do środowiska opozycji, które darzyło go zaufaniem - wyjaśnia Sychowicz.

Dlatego funkcjonariusze SB postanowili zwerbować Niczyporowicza raz jeszcze. W międzyczasie dziennikarz złożył tzw. samokrytykę. Żałował w niej swojej współpracy z "Solidarnością", a na samym ruchu nie pozostawił suchej nitki.

Nie byłem "Maryśką"

- Po stanie wojennym niczego nie podpisywałem, bo zostałem pozbawiony praw, zostałem negatywnie zweryfikowany - zaprzecza. - Zresztą, do pracy wróciłem dopiero w 1984 roku, do "Kuriera Podlaskiego". Do tego czasu nie miałem kontaktu ze środowiskiem, więc po co bym był potrzebny esbekom? W 1982 roku ukrywałem się w szpitalu psychiatrycznym i pisałem książkę... Pierwsze słyszę, żebym donosił pod pseudonimem "Maryśka". To jakieś bzdury. Zupełnie nielogiczne. Pozwę pana Sychowicza do sądu za ich rozpowszechnianie.

Z teczki Janusza Niczyporowicza wynika jednak, że po 1982 roku w kręgu jego zainteresowań znaleźli się nie tylko dziennikarze, ale także działacze "Solidarności": Krzysztof Burek, Maciej Bołbot, Teresa Leszczyńska...

- Na Krzysztofa Burka nie donosiłem, bo nawet nie wiedziałem, że w podziemiu robił - zapiera się Niczyporowicz.

Materiały IPN mówią co innego. Otóż w trakcie ponownego werbunku 27 października 1982 roku dziennikarz otrzymał pseudonim "Maryśka" i na tym pierwszym spotkaniu po latach poinformował aparat bezpieczeństwa o miejscu pobytu ukrywającego się wówczas Krzysztofa Burka, wydawcy nielegalnego "Biuletynu Informacyjnego".

- Dodatkowo też bardzo szczegółowo scharakteryzował przeszłość właściciela mieszkania, w którym ukrywał się Burek, jak i jego stan majątkowy - tłumaczy Sychowicz.

W trakcie kolejnego spotkania Niczyporowicz przekazał informację o przywiezieniu z Warszawy do wsi Budy ulotek, które były tam składowane. Zdał też szczegółową relację ze spotkań działaczy "Solidarności", wskazując ich dokładny adres.

Donosił nie tylko o spotkaniach czy miejscach pobytu ukrywających się działaczy "Solidarności", ale także o ich dylematach i problemach. Szczegółowo charakteryzował każdego z nich. Informacje zdobywał, budząc zaufanie i wykazując troskę o los kolegów...

Dociekliwość tłumaczył dziennikarskim drygiem. Składane przez niego raporty były wykonane również z reporterską dokładnością.

17 stycznia 1982

"Jak wynika z rozmów bezpośrednich z dnia 14 stycznia 83 z M. Skibą, którego spotkałem w budynku RSW, twierdzi on, że Burek zrezygnował chwilowo z ujawniania się ze względu na obawę odpowiedzialności karnej. Jest coraz bardziej izolowany przez swoich współpracowników.

Burek traktuje swój pobyt w podziemiu jako sprawę honorową, gdyż zaangażował się i teraz jest w trudnej sytuacji wobec współpracowników. Niektórzy twierdzą, że gdyby Burek miał jakieś gwarancje od SB, to by się ujawnił. Takich samych gwarancji oczekuje Stanisław Marczuk. Poinformował mnie o tym w ubiegły piątek pracownik Uchwytów, były członek KZ "Solidarność". Twierdzi, że sprawę można byłoby załatwić, dając odpowiednie ogłoszenie w "Gazecie Współczesnej", o gwarancji nietykalności..."

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny