Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Rudnicki: Nie żałuję. Zostałem niejako PiS-owcem na uchodźstwie

Tomasz Maleta
Rafał Rudnicki: Nie żałuję. Zostałem niejako PiS-owcem na uchodźstwie
Rafał Rudnicki: Nie żałuję. Zostałem niejako PiS-owcem na uchodźstwie Wojciech Wojtkielewicz
W momencie kiedy do białostockiego PiS przystąpiła grupa byłych działaczy Platformy, to stało się dla mnie jasne, że może mnie nie być na partyjnej liście kandydatów do rady miasta przed wyborami w 2014 roku - mówi Rafał Rudnicki. Zależy mi jedynie na tym, by w Białymstoku następowały zmiany na lepsze, z korzyścią dla jego mieszańców.

9 stycznia 2015 roku został Pan zastępcą prezydenta miasta Białegostoku. Co było Pana największym sukcesem w tych dwunastu miesiącach?

…..............

Cisza oznacza, że się zastanawiam, bo nigdy nie dokonywałem takiej analizy…

….......... (po kolejnych kilkunastu sekundach ciszy)......

Myślę że największym sukcesem było i jest to, że potrafię porozumiewać się z ludźmi bez względu na to, jaką prezentują opcję polityczną. I w przypadku spraw, które dotyczą miasta i jego rozwoju udaje mi się wypracowywać taką nić dialogu w kierunku pozytywnych zmian. Mam tu m.in. na myśli to, że udało się stworzyć grupę osób, które bardzo głośno popierają dofinansowanie budowy Muzeum Pamięci Sybiru z pieniędzy ministerialnych. Za poprzedniego rządu były działania posła Roberta Tyszkiewicza, a teraz udało mi się przekonać trzech ważnych podlaskich polityków PiS, by napisali list do ministra kultury: Jarosława Zielińskiego, posła Dariusza Piontkowskiego i wojewodę Bohdana Paszkowskiego. Wspólnie lobbują za tym projektem. Podobnie było z rokiem Inki, który niedawno ogłosili w Białymstoku radni. Nie ukrywam, że zachęcałem ich, by wystąpili z taką inicjatywą, a my - jako urząd miejski - pomożemy w jej realizacji. I to uważam za swój największy sukces. Rozmowę, dyskusję z różnymi środowiskami. Oczywiście z drobnymi wyjątkami.

No, właśnie pierwsze półrocze ubiegłego roku pokazało, że z Pana byłym środowiskiem, czyli klubem PiS w radzie miasta, relacje lekko mówiąc dalekie były od ducha kompromisu.

To nie jest tak. Koniecznie trzeba dokonać rozróżnienia w samym PiS. Z jednej strony są w nim radni i członkowie, którzy od zawsze byli w PiS. I jest grupa, określana przez samych członków Prawa i Sprawiedliwości, mianem neofitów. Tworzą ją byli członkowie Platformy Obywatelskiej, którzy w hałaśliwy sposób kontestują funkcjonowanie obecnych władz miasta. Robią to tak samo hałaśliwie, jaki wcześniej - jako członkowie Platformy Obywatelskiej - wychwalali ekipę Pana prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. I te relacje są różne, w zależności której z tych grup dotyczą. Ja zawsze miałem bardzo dobre kontakty z panem przewodniczącym rady miasta Mariuszem Gromko i tą częścią PiS, która była w nim od zawsze. I to się nie zmieniło. Co więcej, cieszę się, że wraz z upływem czasu ta współpraca jest coraz lepsza.

I myśli Pan, że ten stary trzon klubu PiS wybaczył Panu to, że w czerwcu 2014 roku poparł Pan absolutoriom dla prezydenta Truskolaskiego?

Nie należy tego odbierać w takich kategoriach. Myślę, że ten stary PiS nie miał nigdy takich dylematów czy rozterek, że mają mi coś wybaczyć lub nie. Nasze relacje zawsze były w miarę dobre. A od pewnego czasu są - moim zdaniem - lepsze.

Nie żałuje Pan rozstania z PiS?

Niczego nie żałuję. Co więcej, jestem przekonany, że w momencie kiedy do białostockiego PiS przystąpiła grupa byłych działaczy Platformy, to stało się dla mnie jasne, że może mnie nie być na partyjnej liście kandydatów do rady miasta przed wyborami w 2014 roku. Zostałem niejako PiS-owcem na uchodźstwie, bo poglądów na wiele spraw nie zmieniłem.

Czyli odchodząc miał Pan świadomość, że zamyka sobie drzwi na zawsze?

Mówię o czymś innym. Miałem świadomość, że ta grupa zrobi wszystko, by mnie na tej liście nie było. I że będą podejmowali takie działania, by mnie maksymalnie zdyskredytować.

To skąd ta niechęć byłych radnych PO do Pana?

Nie wiem. A dlaczego niektórzy z nich tak się zachowują, to pytanie nie do mnie.

Skoro tak długo przychodziło Panu zastanawiać się nad największym sukcesem, to może łatwiej pójdzie ze wskazaniem porażki.

Myślę, że największą porażką jest to, że niektórzy radni patrzą na sprawy miasta nie przez pryzmat dobra mieszkańców, ale polityki. I zamiast podchodzić do problemów merytorycznie, to, niestety, potrafią zablokować ich rozwiązanie pod byle jakim pretekstem.

Konkretnie?

Chociażby plany zagospodarowania przestrzennego. Decyduje w nich polityka, a nie podawane publicznie powody, jak np. walka o zachowanie miejsc pracy.

Ale chyba w tej materii zawsze czuć było brzemię polityki. Także w tych czasach, gdy Pan współtworzył z klubem PiS miejską opozycję.

Wyglądało to jednak zupełnie inaczej niż teraz. Procent planów, który przyjmowano, był znacznie wyższy niż obecnie. Teraz pewna część radnych mówi nie, bo nie i jest w stanie ten swój punkt widzenia przeprowadzić przez radę i paradoksalnie zablokować przyjęcie planów, które są korzystne dla mieszkańców. Za czasów, gdy funkcjonowałem w ramach Prawa i Sprawiedliwości nigdy w taki sposób nie postępowaliśmy. Jeśli uważaliśmy, że coś jest dobre dla miasta, to takie rozwiązanie przyjmowaliśmy.

Radni obecnego klubu PiS uważają, że doprowadzili do równowagi w stanowieniu prawa. Twierdzą, że w poprzednich dwóch kadencjach wyglądało to tak, że pan prezydent i jego otoczenie kreowało i przygotowywało projekty uchwał, po czym bezkrytycznie były one przyjmowane przez ówczesną większość. A teraz została przywrócona - jak mówi szef klubu PiS - właściwa funkcja kontrolna rady.

Ale mając wtedy świadomość tego, że jesteśmy w opozycji, nie zachowaliśmy się na zasadzie: nie, bo nie.

Ma Pan na myśli plan na teren po Uchwytach?

Żałuję, że w przypadku tego planu zagospodarowania przestrzennego część radnych nie popatrzyła trochę w przyszłość i nie zastanowiła się nad tym, że jeśli go przyjmą to stworzą korzystniejsze warunki tym, którzy zamieszkają w tej części Białegostoku. Komfort byłby wyższy, bo byłby dobry układ komunikacyjny, tereny rekreacyjne, przedszkole.

Z planami zagospodarowania przestrzennego wiąże się sprawa Lipowej 41 i casus Sebastiana Wichra. Przeciwko niemu skierował Pan do sądu powództwo, które zostało odrzucone. Odbiera Pan to w kategoriach porażki?

Nie. W tej sprawie nie mam sobie nic do zarzucenia, nie zrobiłem nic, co byłoby niezgodne z prawem, jestem niewinny. Odnośnie budynku przy Lipowej w żaden sposób nie interweniowałem, nie naciskałem. Jeśli Narodowy Instytut Dziedzictwa stwierdza, że ten budynek został odbudowany w latach 50. w zupełnie inny sposób niż funkcjonował przed wojną, a mimo to pan Sebastian Wicher wzywa do publicznej debaty, bo uważa, że to nieprawda, to trudno z nim polemizować. Sam podważa swoją wiarygodność. Ubolewam, że nie mające żadnego potwierdzenia w faktach zarzuty pana Wichra spotkały się z przychylnym przyjęciem ze strony niektórych środowisk i zostały przez nie nagłośnione, do politycznej walki m.in. ze mną. Okazuje się, że można mnie bezkarnie oskarżać.

Sąd oddalając Pana powództwo uzasadnił, że funkcjonariusz publiczny musi być odporny na krytykę. Pan ma mocną skórę?

Tak, ale czym innym jest odporność na krytykę moich najbliższych - mojej mamy, żony czy dzieci. Nie mogę się zgodzić z tym, że polityka można traktować w inny sposób niż zwykłego Kowalskiego: że można mnie obrażać, pomawiać, przedstawiać w mediach w taki sposób, jakbym był już skazany, chociaż nikt nie próbował sprawdzić jak było w rzeczywistości. Wszyscy uwierzyli w słowa, które mówił pan Wicher. Natomiast nikt nie był zainteresowany, by wysłuchać drugiej strony.

Odwoła się Pan od decyzji sądu?

Nie podjąłem jeszcze decyzji.

Co będzie jeśli sąd pracy przywróci Sebastiana Wichra do pracy w magistracie?

Zobaczymy, poczekajmy na prawomocny wyrok.

Z ochroną zabytków wiąże się sprawa rozebrania kamienicy, ponoć jednej z najstarszych w mieście, przy ul. Jurowieckiej 10. S To chluby miastu nie przynosi.

Decyzję w tej sprawie podejmował wojewódzki konserwator zabytków i to jego trzeba zapytać dlaczego, tak się stało. My, jako urząd miejski, robiliśmy wszystko, by do tej rozbiórki nie doszło. Występowałem do wojewódzkiego konserwatora, podobnie jak część osób zaangażowanych w ochronę dziedzictwa kulturowego miasta, o wpis tego budynku do rejestru zabytków - bez rezultatu.

Piecza nad zabytkami to jeden z wymiarów polityki kulturalnej. Miasto rozpoczęło prace nad jej strategią. A przecież już jedną, w ramach naszych starań o bycie Europejską Stolica Kultury w 20016 roku, przygotowaliśmy. I choć odpadliśmy w przedbiegach, to logicznym wydawało się, że ta strategia będzie wdrażana z jej finałem właśnie w tym roku.

Choć to nie była strategia jako taka, to postaramy się sięgać po ówczesne pomysły i przemyślenia. Jednak w czasie dyskusji ze środowiskami kulturalnymi pojawiła się optyka, której jestem gorącym orędownikiem, że kulturę trzeba połączyć z historią. Musimy dokonać powrotu do przeszłości, sięgnąć do XIX tradycji miasta i okresu międzywojennego. Białystok to miasto wielu kultur, narodów i wyznań. W moim przekonaniu nasza historia pomoże budować nam kulturę. Bez tego nie uda się nam przeciwdziałać stereotypom, które dotyczą naszego miasta.

Ale przykłady tej historii się dematerializują jak w przypadku Jurowieckiej 10.

Jeszcze raz powtórzę: mogę jedynie ubolewać, że tak się stało w przypadku tego budynku. My zrobiliśmy wszystko, by go zachować. Niemniej kulturę tworzą ludzie i to ich historie powinny stanowić glebę do rozwoju strategii kulturalnej Białegostoku. A narzędziem do ukazywania owej syntezy kultury i historii ma być polityka promocyjna Białegostoku.

Czy to oznacza, że jej ciężar zostanie przeniesiony ze sportu, a konkretnie z Jagiellonii, na projekty historyczno-kulturalne.

Jagiellonia nadal będzie odgrywała znaczącą rolę w promowaniu miasta. Tak zdecydowali też wcześniej radni. Przypomnę jednak, że w tym roku pieniądze, po które może sięgnąć Jagiellonia zostały przeniesione z promocji do sportu. Ale najlepiej byłoby, gdyby dzięki połączeniu promocji i sportu udało się także rozwiązać jakiś ważny problem społeczny np. pokazując, że Białystok jest miastem, gdzie praktycznie nie ma rasizmu czy ksenofobii, gdzie staramy się skutecznie przeciwdziałać nietolerancji. W tym kontekście ostatni film promocyjny Lowlandersów jest takim działaniem, którym możemy się pochwalić.

Wierzy Pan, że do końca kadencji Tadeusz Truskolaski nadal będzie stał za Panem murem?

Nie wiem. To pytanie do Pana prezydenta. W każdej chwili mogę opuścić ten gabinet, nie jestem przywiązany do stołka. Zależy mi jedynie na tym, by w Białymstoku następowały zmiany na lepsze, z korzyścią dla jego mieszańców. I temu służy wszystko to, co robię w budynku magistratu przy Słonimskiej. Stąd moje działania związane z lobbowaniem za budową hali sportowo-widowiskowej oraz za - moim zdaniem kluczową inwestycją dla naszego miasta - Muzeum Pamięci Sybiru. Mam nadzieję, że uda się na nie uzyskać pieniądze z ministerstwa. To jest dla mnie - jako wiceprezydenta - najważniejszy cel.

Rafał Rudnicki

(do późnej wiosny 2014 roku lider miejskiego środowiska Prawa i Sprawiedliwości w Białymstoku) został jedną z twarzy kampanii komitetu Tadeusza Truskolaskiego. Ponownie też uzyskał mandat radnego z okręgu obejmującego Piasta, Dojlidy, Skorupy, Bojary. Radnym był jednak tylko 40 dni, bo 9 stycznia 2016 roku został zastępcą prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. Przez pierwsze pół roku nadzorował departament skarbu gminy, geodezji, urbanistyki, architektury i Biuro Miejskiego Konserwatora Zabytków. Od początku lipca, po kolejnej reorganizacji w magistracie i podziale nowych kompetencji wśród wiceprezydentów. Rafał Rudnicki odpowiada za kulturę, sport, promocję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny