Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomocy! Nikola i rodzeństwo w domu dziecka. Rodzice są zrozpaczeni.

Alicja Zielińska
Trzyletnia Nikola (z prawej) i jej rodzeństwo spotykają się teraz z mamą i tatą w domu dziecka. Nie wiadomo, czy we wtorek będą wszyscy razem już na stałe.
Trzyletnia Nikola (z prawej) i jej rodzeństwo spotykają się teraz z mamą i tatą w domu dziecka. Nie wiadomo, czy we wtorek będą wszyscy razem już na stałe. fot. Anatol Chomicz
Marcin, Karolina, Filip i Nikola. Czworo dzieci Doroty i Artura Szukielów czeka na swoich rodziców w domu dziecka. - Chciałem uciekać z nimi za granicę. Ale ktoś mądry powiedział, że i tak nas dopadną - mówi ojciec.

Pojadę wszędzie. Będziemy walczyć o nasze dzieci do końca. Nie oddamy ich - mówi Artur Szukiel. Ale nadal nie wiadomo, co będzie z Nikolą i jej rodzeństwem.

Czy sąd odbierze dzieci rodzicom? Decyzja w tej sprawie zapadnie we wtorek, 16 czerwca. Zaginięcie trzyletniej dziewczynki w połowie maja wywołało powszechne oburzenie na beztroskę rodziców, którzy pozwolili jej samej wyjść po lody do sklepu. Ale postanowienie sądu, by dzieci odebrać rodzicom i umieścić w placówce opiekuńczo-wychowawczej, też jest oceniane jako kontrowersyjne.

Marcin, Karolina, Filip i Nikola. To czworo dzieci Doroty i Artura Szukielów. Od 3 czerwca są w domu dziecka przy ul. 11 Listopada w Białymstoku. Mają tu czekać na rozstrzygnięcie sprawy. Dzieci trafiły tu w atmosferze skandalu. Bo kiedy sąd wydał postanowienie o umieszczeniu ich w domu dziecka, okazało się, że rodzina zniknęła. Przyjechali po dwóch dniach. Cała Polska zobaczyła rozdzierające sceny rozstania matki z dziećmi.

Z tego, co pomogą inni

Niespełna tydzień później rozmawiam z Dorotą i Arturem Szukielami w mieszkaniu, które wynajmują. Dwa pokoje, jasne meble, firanki, dywan, duży telewizor.

- To nie nasze, ale bardzo dbamy o porządek - mówi Dorota. I rzeczywiście. Czysto, przyjemnie. On przed czterdziestką, ona starsza. Nie pracują oboje. Z czego żyją? Z zasiłków społecznych i tego, co pomogą dobrzy ludzie. - Ale staram się o pracę - zapewnia Artur. I pokazuje stosy gazet, w których szuka ogłoszeń.

- W mojej sytuacji to nie jest takie proste - przyznaje. Jest po wyroku. Siedział w więzieniu za długi. Dostał pięć lat, odsiedział cztery, w październiku 2007 roku został warunkowo zwolniony. - Nie każdy pracodawca chce przyjąć kogoś takiego.

Pochodzi ze Śląska, Dorota spod Ełku. Nie mają mieszkania. Wiele razy zmieniali adresy. Za to, które obecnie wynajmują, płacą 1500 zł. Bardzo dużo. Ale nie mieli innej możliwości. Z czwórką dzieci mało kto chciał przyjąć. Przez to zamieszanie jednak właściciel wypowiedział umowę. Nie chce takiego rozgłosu. To nic, teraz najważniejsze to odzyskać dzieci.

Do Strasburga pojadę

Dorota co chwila wybucha płaczem. Artur jest spokojniejszy, ale nie kryje żalu do sędzi. - Jak mogła coś takiego zrobić? Zabrać dziecko - mówi o trzyletniej Nikoli - po tym, jak zaginęła i jak przetrzymywali ją przez całą noc obcy mężczyźni na melinie pijackiej. Rozdzielać z matką i skazywać znowu na opiekę obcych ludzi? Trzeba nie mieć serca. A Marcin? To syn. Uczy się w drugiej klasie. Koledzy wytykają go palcami, kiedy przywożą go do szkoły samochodem z domu dziecka.

- Będę walczył do końca. Do Strasburga pojadę - podnosi głos Artur.
Chcieli uciec za granicę. Tak! Wsadził dzieciaki do samochodu i ruszyli w drogę. Ale zadzwonił do kogoś mądrego i ten mu powiedział, że nie mają szans, bo i tak ich znajdą. List gończy wydadzą i dopadną raz-dwa. Posłuchał. I wtedy w tej desperacji postanowili jechać do telewizji.

I tak po raz kolejny cała Polska usłyszała o Nikoli i jej rodzicach. Ale tym razem o problemach głębszych i skłaniających do zastanowienia się nad systemem pomocy społecznej, jaka potrzebna jest takim rodzinom.

Sąd: Bo taka była konieczność

Tak odpowiada sędzia Joanna Toczydłowska, rzeczniczka białostockiego sądu rejonowego i jednocześnie przewodnicząca IV wydziału spraw rodzinnych i nieletnich. Rodzina jest pod nadzorem kuratora. A zarzuty kuratora nie są tego typu, że dzieci są bite czy głodzone, ale że pozostają bez opieki. Rodzice, mimo że oboje nie pracują, odbierają je z przedszkola bardzo późno, o godz. 17. Wiosną dzieci pozostawały same na podwórku nawet do godz. 18. Niebezpieczeństwo ich zaginięcia pojawiało się wielokrotnie - tłumaczyła pani sędzia. - Dodatkowo dotarła informacja ze szkoły, że najstarszy chłopczyk nie uzyska promocji z klasy II do III szkoły podstawowej. Z tego wyłania się obraz, że nie jest to dobra opieka. Istnieje obawa, że dzieciom może stać się coś złego.

Zapytaliśmy o sytuację Marcina w szkole nr 15.

- Chłopczyk jest w drugiej klasie. Zgodnie z obowiązującą klasyfikacją uczniowie w tym wieku otrzymują na świadectwie zamiast ocen opis swoich umiejętności - wyjaśnia dyrektor Ewa Zając. - Ma on braki, bo zaczął u nas naukę w połowie roku, ale jest w stanie je nadrobić. Zostawianie dziecka na drugi rok nie jest dobrą metodą i staramy się jej unikać - dyrektorka podkreśla, że taka decyzja wymaga opinii poradni psychologicznej i zgody rodziców. A takiego wniosku nie było.

Dom dziecka za karę

- Kłopoty z nauką i bawienie się samopas na podwórku! Na takiej podstawie sąd musiałby odebrać wielu rodzicom dzieci - mówi Beata Mirska, prezes Stowarzyszenia "Damy Radę" w Warszawie. To właśnie ona zainteresowała się rodziną Szukielów. Przyjechała do Białegostoku i starała się znaleźć wyjście z ich trudnej sytuacji.

Postępowanie sądu ocenia jako niezrozumiałe i nieludzkie. - To nie jest kara współmierna do winy. Przecież rodzice Nikoli i tak już swoje przeżyli, kiedy dziewczynka zaginęła. Nie są alkoholikami, nie ma tam przemocy. To po prostu rodzina niezaradna życiowo. Znaleźli się na zakręcie i nie potrafią sobie poradzić. A w tej chwili są przerażeni tym, że mogą stracić dzieci. Byłam z nimi trzy dni i gwarantuję, że przy odpowiedniej pracy za pół roku mogą funkcjonować prawidłowo. Tylko że żadna instytucja im nie pomogła.

Bezradność czy patologia

Z tą opinią nie zgadzają się pracownicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Białymstoku. Kilka stron zapisanych gęsto. To dokumentacja pobytów Doroty Szukiel z dziećmi w różnych miejscach. Ośrodek monarowski w Garbasie, Dom Matki i Dziecka w Wasilkowie, Ośrodek Wsparcia Rodziny w Kolnie, Ośrodek Interwencji Kryzysowej w Warszawie i taka sama placówka w Białymstoku. Jacek Reszuta, szef białostockiego OIK, który podlega pod MOPR, po raz kolejny wczytuje się w te opinie. Wszystkie są niekorzystne dla Doroty Szukiel. Znana jest ona jako osoba roszczeniowa, która domaga się pomocy od innych, ale sama nie lubi współpracować - to z jednego z ośrodków.

- Jak mieszkała tutaj, to wielokrotnie zostawała dzieci pod opieką innych kobiet, a sama znikała na wiele godzin - opowiada Reszuta. - Wracała taksówkami. W 2006 roku została przywieziona przez służbę ochrony kolei, bo po północy chodziła po dworcu z dziećmi. Okazało się, że jechała z Warszawy do Ełku, do rodziców, późno przyjechała do Białegostoku i nie miała już połączenia. Więc się tułała, ale następnego dnia nie pojechała do Ełku, tylko została w ośrodku dwa tygodnie.

- Problemem tej rodziny jest to, że nauczyli się tak żyć. Mają czworo dzieci i uważają, że należy się im pomoc. Sami nie próbują niczego zmienić. Od kwietnia do końca czerwca została im przyznana pomoc finansowa w wysokości 5 tys. zł. Są to zasiłki celowe, okresowe, opłata za obiady w szkole starszego syna i pobyt w przedszkolu młodszych dzieci - wylicza Reszuta. - Pan Artur cały czas twierdzi, że szuka pracy, ale nie może znaleźć, pani Dorota mówi, że nie może pracować, bo ją boli kręgosłup.

- To jest ich sposób na życie. Chociaż nie ma tam przemocy i alkoholizmu, to jednak jest to rodzina patologiczna - uważa Zdzisława Sawicka, szefowa MOPR. I przyznaje, że to MOPR powiadomił sąd. - Bo w naszej ocenie źle się tam dzieje.

Porażka systemu

Jacek Reszuta tłumaczy, że wielokrotnie w Ośrodku Interwencji Kryzysowej Dorocie Szukiel oferowano pomoc specjalistów. Są tu psycholodzy, terapeuci. Nie chciała skorzystać. Bo musiałaby zacząć inaczej żyć. I opowiada, że sam ją widział, jak żebrała z dziećmi. - Zaczepiła mnie na ul. Jurowieckiej, kiedy był tam jeszcze bazar, poznałem ją. Kiedy zwróciłem się po imieniu i powiedziałem, że powinna poszukać sobie pracy, to odwróciła się na pięcie i poszła sobie. A drugi raz stała przy banku i też prosiła ludzi o pieniądze.

Beata Mirska ocenia tę sytuację zupełnie inaczej. - Włos mi się na głowie zjeżył, kiedy słuchałam tej wypowiedzi. Miała brzmieć jak potępienie tej kobiety. Ale może ona nie miała na chleb. Zapytałam: A jak MOPR wtedy zareagował, co zrobił? Ano nic - usłyszałam. Bo to ona powinna przyjść do ośrodka i prosić o pomoc, nikt nie będzie za nią chodził. To na tym ma polegać pomoc rodzinie? - pyta. - Umieszczenie dzieci w placówce opiekuńczej jest najgorszym rozwiązaniem, jakie podjęto. Kuratorka sprawuje w tym przypadku nadzór od 2004 roku. Pięć lat! I co przez ten czas zrobił? Nic. Oni mają podstawową potrzebę - własne mieszkanie. Od wielu lat tułają się po różnych miejscach, zmieniają ciągle adresy, co im się teraz zarzuca, ale jakie mieli inne wyjście? Kuratorka nawet wniosku o przyznanie takiego lokalu nie napisał. A jedyne, co zrobiono skutecznie, to odebrano im dzieci.

Chciałam też porozmawiać z panią kurator, ale nie wyraziła zgody.

Po nagłośnieniu sprawy w mediach, ksiądz spod Wyszkowa zaoferował rodzinie Szukielów pomoc. Pracę i mieszkanie. Czy sąd weźmie to pod uwagę? Czy Szukielowie dostaną szansę na normalne życie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny