Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podlaska nuda. Czy łatwo uciec od cywilizacji?

Mirosław Miniszewski
Wszędzie całe rodziny zajeżdżające samochodami, z których dobiega łomot muzyki tyleż popularnej, co podłej. Krzyki, piłki wodne i pontony. Koszmar! Wszystko, co żywe, ucieka natychmiast. Ja też uciekłem.
Wszędzie całe rodziny zajeżdżające samochodami, z których dobiega łomot muzyki tyleż popularnej, co podłej. Krzyki, piłki wodne i pontony. Koszmar! Wszystko, co żywe, ucieka natychmiast. Ja też uciekłem. Fot. sxc.hu
Jeśli jednak znudzenie w mieście skłania człowieka do szukania ratunku przy telewizorze lub w klubie, przy kuflu piwa w towarzystwie innych znudzonych ludzi, to nuda wśród przyrody ma zgoła inny charakter.

Wystarczyło mi wyjechać za granicę Białegostoku, aby natychmiast wejść w rzeczywistość, która - pogłębiona efektem wywołanym przez wakacyjną atmosferę - sprzyja całkowitemu odklejeniu się od poczucia czasu. Ten stan, w którym każda sekunda spada niczym ciężka kropla oleju, zwykle określa się mianem nudy.

Jeśli jednak znudzenie w mieście ma charakter destrukcyjny i przyprawia człowieka o bladość oblicza, czasami aż o sine worki pod oczami, oraz skłania do szukania ratunku przy telewizorze lub w klubie, przy kuflu piwa w towarzystwie innych znudzonych ludzi, to nuda wśród przyrody ma zgoła inny charakter. Nie daje ona co prawda nadmiernego poczucia szczęścia, ale pozwala na nicnierobienie bez najmniejszego poczucia winy.

W końcu dążenie do bycia szczęśliwym za wszelką cenę i szukanie rozrywek przy każdej nadarzającej się okazji jest cechą charakteryzującą każdego przeciętnego idiotę. Pozwolić sobie na pozostawanie w stanie równowagi, bez doświadczania dyskomfortu oraz radości, to przywilej, z którego niewielu umie korzystać.

Nicnierobienie

Jesteśmy systematycznie oduczani wielkiej umiejętności nicnierobienia. Stan wiecznej krzątaniny, unikania nawet małych chwil zastoju i wchodzenia w kontakt ze samym sobą oraz otoczeniem bez pośrednictwa mediów, muzyki, gadaniny jest charakterystyczny dla końca cywilizacji. Czujemy się postawieni nie tyle nad przepaścią przyszłości, co pod ścianą niemożności i niewyobrażalności jutra. W głębi serca każdy z nas wie, że jakikolwiek wysiłek jest i tak daremny, a każde działanie jawi się jako bezcelowe. Potrzebujemy nieustającej stymulacji, wypełniaczy marności doświadczanego czasu. Dlatego boimy się ciszy, bezruchu i mijających sekund, z których każda przypomina nam o nieubłaganej prawdzie, że w końcu rozsypiemy się w pył.

Nuda jest faktem odsłaniającym się w każdej z tych chwil, kiedy zaprzestajemy działania i pozwalamy nieść się niemrawym falom upływającego czasu. Jego nieprzebrane oceany nie dają jednak poczucia spełnienia. Jest to paradoksalne połączenie umiarkowanej i całkiem znośnej trwogi wobec faktu przemijania z poczuciem powolności tego procesu. Nigdy chyba bardziej nie można czuć swej ludzkiej kondycji, jak siedząc bez celu i odliczając upływający czas; kiedy nic nie nagli, nikt nie wzywa do działania lub nawiązania kontaktu; gdy w końcu można pozostawać z samym sobą bez rozpraszających bodźców. To naprawdę dziwne doświadczenie...

Nauka sztuki nudzenia się

Uczę się więc nudy. Chyba po raz pierwszy od chwili ukończenia szkoły podstawowej mogę się nareszcie bezkarnie nudzić, jak mops. Celowo i z pełną świadomością postanowiłem spędzić część moich wakacji właśnie na dryfowaniu po bezkresach podlaskiego czasu, wijącego się wśród łąk, pól i pagórków wypełniających krajobraz dookoła Krynek. Ponieważ nie mogę oderwać się do końca od miasta i muszę napisać ten artykuł, jestem niepocieszony. Konieczność monotonnego stukania w klawiaturę komputera sprawia mi teraz prawdziwy ból.

Przez cały dzień leżałem na werandzie drewnianego domku, z dala od jakichkolwiek siedzib ludzkich i oglądałem to deszcz, to słońce, odganiając łakome mojej wolno płynącej krwi komary. Piszę zatem o tym, w czym teraz jestem zanurzony - o niczym innym po prostu nie mogę. Perwersyjnie i prowokacyjnie dzielę się swoją nudą. To bardzo ciekawe zatrzymać siebie samego i świat dookoła. To protest wobec konieczności biegania z wywieszonym językiem po świecie, w którym coraz trudniej doświadczyć sensu.

Niektóre podlaskie pustkowia, choćby te w okolicach Krynek, są idealnym miejscem do uprawiania nudy. Najważniejszym tego powodem jest brak miejsc tak zwanych "atrakcyjnych turystycznie" - wodnych szlaków, łatwego dojazdu i infrastruktury mogącej obsłużyć, wykarmić i napoić piwem typowych "miłujących naturę" mieszczuchów. Byłem całkiem niedawno nad jeziorem Siemianówka, odwiedziłem także okolice Tykocina nad Narwią. Chciałem trochę odpocząć. Niestety. Wszędzie całe rodziny zajeżdżające samochodami, z których dobiega łomot muzyki tyleż popularnej, co podłej. Krzyki, piłki wodne i pontony. Koszmar! Wszystko, co żywe, ucieka natychmiast. Ja też uciekłem.

Tutaj mam wreszcie ciszę. Nawet bociany, które w tym roku po raz pierwszy uwiły koło mojej chałupy swoje gniazdo i mają cztery małe bocianiątka, są wyjątkowo ciche. Telefon komórkowy milczy, bo w tym roku polikwidowali kilka anten - podobno sygnał sięgał za daleko w głąb Białorusi i były jakieś protesty. Nie mam więc zasięgu. Aby wysłać ten artykuł do redakcji za pomocą mojej komórki podłączonej do laptopa, będę musiał za chwilę wejść na małe, pobliskie wzgórze, chociaż zupełnie nie chce mi się ruszać z wygodnego fotela. Z tego samego powodu nie mam pojęcia, co się dzieje na świecie. Nie mam dostępu do gazet, stron internetowych, a radia i telewizora tutaj, na całe szczęście, nie ma.

To, że inaczej niż każdego ranka w mieście, nie dowiaduję się ile osób zginęło na podlaskich drogach, jaką nieuprzejmość znów premier uczynił prezydentowi oraz jaki jest kurs euro, w niczym nie zmienia zrównoważonej jakości mojego życia. Nie ma to wpływu na smak owsianki. Tak samo, jak każdego ranka w mieście, piję kawę. Tutaj jednak smakuje ona inaczej, bo nie czytam w tym czasie gazety i mogę ją siorbać powoli, smakując dokładnie każdy łyk. Niczego nie wiem. Mogę żyć bez informacji z kraju i ze świata. Okazuje się, że nie są mi one do niczego potrzebne.

We mgle

Dzisiaj padał deszcz i wiał wiatr. Czasami na chwilkę wychodziło słońce. Wieczorem zrobiło się cicho i ciepło. Zanim zasiadłem do kolacji, wraz z nadchodzącym zmierzchem przyszła mgła i zalała wszystko dookoła. Wespół z nią ustały też ataki komarów. Boso wyszedłem więc na łąkę. Widoczność: niecały metr. Jest coś wspólnego, jakiś rodzaj tożsamości między nudą a mgłą. Ta druga zasłania widok, sprawia, że gubimy orientację. Można w niej tylko spocząć w bezruchu i wpatrywać się w mleczność niedającą żadnych obrazów. Podobnie nudzenie się jest w odczuciu ciała niczym zanurzenie w wacie. Nie widać perspektywy żadnego działania.

Rosa osiadła mi na dłoniach, włosach, brwiach. Co jakiś czas skroplona woda spływała powoli. Każda z nich niczym minuta nudy. We mgle nigdzie nie trzeba iść. Wszędzie jest tak samo blisko i tak samo daleko. Wszystko, co mogłoby być interesujące, jest zasłonięte mlecznym muślinem.

Tego roku trwa na łące jest wyjątkowo wysoka. Człowiek jako gatunek wyszedł podobno z traw - ze stepu. Bardzo musiało mu się tam nudzić, więc założył pierwsze miasto. Teraz ja wróciłem tam, skąd kiedyś mój daleki przodek wyszedł. Nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Moglibyśmy nie tworzyć w ogóle całej tej cywilizacji. Znalazłem się dokładnie w tym samym miejscu, co ktoś tysiące lat temu. Cały wysiłek tylu pokoleń - całkowicie daremny.

W nocy mgła zrobiła się jeszcze bardziej gęsta. W pewnym momencie ktoś mocno zapukał do drzwi. Była druga nad ranem. Ze strachu nie otworzyłem. Dobijał się agresywnie jeszcze kilka razy. Pytałem kto tam, ale się nie odzywał. Zadzwoniłem po straż graniczną. W końcu na pustkowiu czułem się w tej sytuacji raczej nieswojo - zwłaszcza że domek stoi kilometr od granicy, więc wyobraźnia pracuje. Przyjechali dwaj bardzo mili panowie, z wieloma gwiazdkami na pagonach.

Na niebie, wysoko ponad mgłą, też migotały gwiazdy. Droga Mleczna kończyła się na Podlasiu, dokładnie u moich stóp. Strażnicy zlustrowali teren, nikogo nie znaleźli i powiedzieli, że "pewnie komuś z pobliskiej wsi się w nocy nudzi i chodzi sobie, płatając figle".

Chciałbym utrzymać na dłużej ten stan obojętności, tej przyciężkawej, aczkolwiek miękkiej otoczki umysłu, która pozwala obijać się bez poczucia radości i winy, w doskonałej harmonii między potrzebami ciała i znużeniem umysłu. Leżenie w wysokiej trawie, milczący telefon, wyłączony komputer. To, że nie ma telewizora, to jednak za mało. Przeszkadza mi, że wokół mnie plączą się fale radiowe, na których ktoś cały czas nadaje informacje z kraju i ze świata. Gadające głowy nigdy nie śpią. U kresu mej podlaskiej nudy zacząłem mieć wrażenie, że zaczynam je słyszeć bez pośrednictwa elektroniki.

Patrzę na te ostatnie dni wielkiej cywilizacji Zachodu bez najmniejszego poczucia żalu. Mam nadzieję, że pewnego dnia ziemia odsłoni mój szkielet. Będę sobie leżeć wśród wysokich traw. Inni też. I nikt już nie będzie nam mierzył czasu i rozliczał z niego. Między wiecznością i nicością nie ma żadnej różnicy. Nuda jest tylko ich zwiastunem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny