Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pielęgniarka nie przyjechała na zmianę opatrunku. Niedołężną panią Stasię do przychodni przywieźli sąsiedzi. Będzie skarga do NFZ

Bartosz Wacławski
Bartosz Wacławski
W ten sposób pani Stasia opuszczała przychodnię przy ul. Radzymińskiej w Białymstoku. Tu pomagają sąsiedzi - od lewej pan Zbigniew i pan Andrzej oraz pielęgniarka.
W ten sposób pani Stasia opuszczała przychodnię przy ul. Radzymińskiej w Białymstoku. Tu pomagają sąsiedzi - od lewej pan Zbigniew i pan Andrzej oraz pielęgniarka. Bartosz Wacławski
Dlaczego oni mnie tak traktują? Dobrze, że już po wszystkim - mówi Stanisława Cechnistro. Po zabiegu pękniętej żyły na nodze miała mieć zmieniony opatrunek. Ale pielęgniarka z przychodni nie przyjechała. Niedołężnej, ledwie chodzącej, 84-letniej kobiecie kazano przyjechać do przychodni. Będzie skarga do NFZ na działanie przychodni przy ul. Radzymińskiej 16 w Białymstoku.

Sąsiedzi pomogli, bo inaczej by się nie udało. Cała operacja trwała dobrze ponad godzinę. Najpierw panią Stasię trzeba było sprowadzić po schodach w bloku, usadzić w aucie, zawieźć kilka przecznic dalej i zaparkować tuż przed przychodnią na chodniku. Potem wnieść panią Stasię po schodach i czekać. Bo przez pół godziny - jak mówi pan Zbigniew - nikt nie otwierał drzwi. Były zamknięte na klucz, a telefonu nikt nie odbierał.

Sama zmiana opatrunku trwała 10 minut. Niemal tyle samo, ile sprowadzenie pani Stanisławy po schodach do samochodu. Pielęgniarka wywiozła pacjentkę na stołeczku na kółkach. W drzwiach przychodni nie chciał przejechać przez próg, więc pani Stasia musiała wstawać. Ze schodów musiała zejść sama, bo podjazd dla wózków jest niebezpieczny. Przynajmniej dla stołków na kółkach.

W ten sposób pani Stasia dotarła do przychodni przy ul. Radzymińskiej 16

Gdy pani Stasia siedziała już w aucie, odetchnęła z ulgą. - Ciągnie, ale już przynajmniej jest po wszystkim. Wrócę do domu i odpocznę. Im muszę podziękować - pokazuje na panów Zbyszka i Andrzeja. To jej sąsiedzi. Nie wahali się ani chwili. Po prostu jak trzeba było, to pomogli. Ale swoje zdanie mają.

- To skandal, żeby tak traktować człowieka, szczególnie starszego i schorowanego - denerwuje się Zbigniew. Nie może uwierzyć, co się dzieje.

- Żeby schorowanej kobiecie kazać chodzić na opatrunek po pęknięciu żyły? Nie wierzę - mówi Andrzej.

Zobacz koniecznie:Koronawirus w Białymstoku. Trzech pracowników urzędu marszałkowskiego zakażonych. Dezynfekcja budynku przy Skłodowskiej

Pękła żyła, przyjechało pogotowie

Cała historia rozpoczęła się 5 maja. Wtedy pękła żyła. Pani Stasia była już w łóżku - musiało być dobrze po godzinie 10. Przerażona zdołała wstać i doczłapać do przedpokoju. Zostawiła wielką kałużę krwi. Pogotowie wezwał pan Rysiek, partner pani Stasi. Przyjechała karetka, zabrała do szpitala. Nad ranem odwieźli kobietę po zabiegu.

Najpierw wszystko szło jak z płatka. Pan Rysiek zadzwonił do przychodni chirurgicznej, przyjechała karetka, pacjentka trafiła na prześwietlenie, przygotowano opatrunek. Wtedy też lekarz zlecił, by następny opatrunek został zmieniony w przychodni rodzinnej. To standardowa procedura.

W środę 21 maja pan Rysiek wraz z sąsiadem zawieźli skierowanie do przychodni przy ul. Radzymińskiej 16. Już przeczuwali, że będzie problem. Bo powiedziano im, że muszą się zastanowić, co zrobią. Pan Rysiek miał nadzieję jednak, że pielęgniarka przyjedzie do domu.

Przeczytaj:Pracownica Przedszkola Samorządowego nr 14 w Białymstoku zakażona koronawirusem

Pielęgniarka nie przyjedzie, proszę przyprowadzić pacjentkę

Nic z tego. - Dziś (22 maja - red.) poinformowano mnie, że mam przywieźć Stasię - opowiada pan Ryszard. Ona prawie nie chodzi, on ma POChP czyli przewlekłą obturacyjną chorobę płuc. Gdy się zmęczy musi podłączyć sobie tlen. Za nic nie doprowadzi partnerki do przychodni. - Dlatego poprosiłem sąsiadów - mówi.

Dwóch mężczyzn, ciągnących pod ramię staruszkę, przystąpiło do operacji - dostarczyć panią Stasię do przychodni.

Na miejsce przyjechałem już, gdy Pani Stasia siedziała na stołeczku w środku przychodni. Tym samym, na którym 10 minut później dwóch sąsiadów i pielęgniarka wywozili pacjentkę na zewnątrz.

- W czym problem - denerwuję się, widząc co się dzieje.

- Chirurg wypisał skierowanie na zmianę opatrunku w warunkach ambulatoryjnych - odpowiada pielęgniarka. Okutana w odzież ochronną, w maseczce, z przyłbicą na twarzy.

- Czyli błąd popełnił chirurg? - dopytuję.

- Zabrakło mu wyobraźni - rzuca pielęgniarka.

- A wam nie...? - nie wytrzymuję.

Proszę pielęgniarkę, by dała mi numer do szefowej przychodni. Ona wskazuje okno, gdzie są ogólne numery - jeden stacjonarny, jeden komórkowy.

- Przecież na żaden nie można się dodzwonić - przypomina sąsiad Zbigniew, który pół godziny wydzwaniał na jeden i drugi numer.

- Nie można, bo jestem tutaj, a w recepcji jest tylko jedna koleżanka. A telefonów dużo.

- A lekarze? - pytam.

- Trzech pracuje, zajęci.

- Przecież nie ma pacjentów w przychodni - dopytuję.

- No nie ma, ale udzielają teleporad - odpowiada pielęgniarka.

- Teleporad? Przecież nie można się do was dodzwonić - odparowuję. Ale pielęgniarka już znika za drzwiami. Przekręca klucz w zamku. Przychodnia znów jest zamknięta.

Pani doktor nie będzie udzielać informacji

Dzwonię o godzinie 13. Wtedy na dyżurze ma się pojawić Joanna Dobrowolska, szefowa przychodni przy ul. Radzymińskiej 16. Chcę wiedzieć, jak doszło do takiej sytuacji. Jak to możliwe, że w czasie pandemii nakazuje się pacjentce z grupy ryzyka przyjazd do przychodni. Ale stacjonarny - oczywiście - jest zajęty, a komórkowego nikt nie odbiera. Wiadomości na poczcie nie można zostawić, bo skrzynka jest zapełniona.

Po dwudziestu minutach wreszcie się udaje. Odbiera kobieta, nie przedstawia się. Muszę dopytać, czy dobrze się dodzwoniłem. Pani doktor nie może ze mną rozmawiać, bo ma inny telefon. Oddzwoni, gdy skończy. Nic z tego. Mój telefon milczy.

Dzwonię więc znowu. - Doktor nie będzie udzielać informacji - mówi głos w słuchawce. - Może się pani przedstawić? - pytam. Nie, nie mogę - kobieta odkłada słuchawkę.

Będzie skarga na przychodnię

Faktycznie, w związku ze stanem epidemii rekomendowaną formą kontaktu lekarza z pacjentami są teleporady, ponieważ w ten sposób można zminimalizować ryzyko transmisji koronawirusa. Trzeba jednak podkreślić, że nie uprawnia to świadczeniodawcy do całkowitego zaprzestania udzielania porad ambulatoryjnych lub wizyt domowych w przypadkach, w których jest konieczność udzielenia takich świadczeń - mówi nam Małgorzata Jopich z Narodowego Funduszu Zdrowia w Białymstoku.

I przypomina, że każdy pacjent może złożyć skargę na działanie służby zdrowia. Pani Stasia chce to zrobić jeszcze w poniedziałek.

Dzwonię do pana Rysia, by zapytać, jak się czuje pacjentka. - Dobrze, odpoczywa - mówi. Jemu też już emocje odchodzą. - Nie uwierzy pan. Mam tutaj skierowanie na kolejną zmianę opatrunku. Ale teraz tu czytam, że 29 maja ma przyjechać pielęgniarka. Czyli jednak można?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny