Potężne na 27 hektarów gospodarstwo rolne. A w nim zwierzęta - wszystkim dobrze znane takie jak psy, koty i króliki, ale też i te, które tylko z ukrycia można obserwować w lesie. Lisy, szop pracz, owce kameruńskie, jenoty, daniele, jaki, dziki, jelenie, świnki wietnamskie, lamy, konie, sarny, kolorowe bażanty, bociany, żurawie. Franciszek Januszewicz o ich potrzebach wie niemal wszystko. Jest tu głośno i kolorowo.
Oprócz mini zoo pan Franciszek prowadzi także ośrodek rehabilitacji zwierząt. To właśnie do niego trafiają dzikie zwierzęta, które ucierpiały w wypadkach. Tutaj każde, nawet najbardziej niepozorne stworzenie ma swoje imię i tyle miłości i uwagi, na ile zasługuje.
Najważniejsze jest zwierzę
Franciszek Januszewicz zwierzętami zajmował się od zawsze. Wychował się na wsi, przez jakiś czas nawet mieszkał w mieście, ale nie czuł się tam dobrze. Nadarzyła się okazja, wykupił gospodarstwo za Suwałkami, przysłowiowy rzut beretem od granicy z Litwą.
Przez wiele lat prowadził zakład kowalsko-ślusarski, ale to zawsze zwierzęta były największą jego pasją i to im chciał poświęcić swoje życie. Początkowo hodował świnie i krowy, nie było to jednak zbyt opłacalne.
Z czasem zmienił nieco swoją profesję, zapisał się do Polskiego Związku Hodowców Jeleniowatych i na swoim podwórzu urządził zoo, gdzie można oglądać najróżniejsze gatunki zwierząt. Ludzie zaczęli do niego przynosić ranne zwierzęta, które wymagały fachowej pomocy. I tak w 2005 roku powstał ośrodek rehabilitacji.
- To jedyny taki prywatny ośrodek w Polsce, na prowadzenie, którego zgodził się minister ochrony środowiska. A wcale nie było to takie łatwe - mówi Franciszek Januszewicz. - Musieliśmy spełnić przeróżne wymagania. Na szczęście nasze i naszych podopiecznych udało się. Zapewne dlatego, że głęboko w to wierzyliśmy i byliśmy świadomi tego, jak trudnego zadania chcemy się podjąć.
Każdy inny, wszyscy równi
Prowadzenie takiego ośrodka to nie praca, ale prawdziwa pasja i powołanie. Niezależnie od pory roku, dnia czy pogody trzeba być w pełni dyspozycyjnym, by zajmować się zwierzętami, które trafiają czasem ledwie żywe czy z poważnymi kontuzjami.
- Nasz kodeks etyczny mówi, że powinniśmy przyjąć zwierzynę ranną, każde stworzenie, które potrzebuje pomocy - mówi pan Franciszek. - Zdarza się też, że ludzie dzwonią z prośbą o poradę, pytają, co zrobić ze znalezionym w lesie chorym zwierzakiem. Ale bywa i tak, że przywożą po kilka poturbowanych ptaków, sarny ze złamanymi nogami. Pomagam wszystkim, bez wyjątku, nawet wtedy, gdy szanse na przeżycie są niemal zerowe.
Jelonek jak dziecko
Po podwórku przechadza się uroczy maleńki jelonek. To Gucio. Łasi się do gości, nadstawia ucho, żeby je podrapać. Za swoim opiekunem chodzi krok w krok, jak wierny pies, tyle, że tak naprawdę to dzikie zwierzę. Do Mikołajówki trafił ze złamanymi nogami, najprawdopodobniej ktoś zabrał go z lasu, gdy był bardzo mały.
- Kiedy komuś już się znudził, to go pewnie wypuścił samopas, i mały wpadł pod samochód - uważa pan Franciszek. - Ludzie potrafią wyrządzić zwierzętom prawdziwe okrucieństwa.
Gucio wciąż jest słaby, ale pod troskliwą opieką wraca do zdrowia i nabiera sił. Pan Franciszek i jego żona zajmują się nim z wielką czułością.
- Karmimy go mlekiem z butelki jak małe dziecko. W nocy nawet co dwie godziny trzeba do niego wstawać. Ciągnie smoka jak niemowlak - śmieje się opiekun.
Pod szczególną opieką w ośrodku jest także jastrząb ze złamaną nogą. Rehabilitacji poddawane są także małe sówki, które pewnie mama sowa wyrzuciła z gniazda. Szczególnym podopiecznym jest puszczyk, który stracił oko. Zdaniem pana Franciszka ptak nie nadaje się do funkcjonowania w naturalnych warunkach.
Jest też całe stado ptaków nielotów, które zostaną już na zawsze. W pracy ze zwierzętami panu Franciszkowi pomaga lekarz weterynarii, Piotr Naskręt z Puńska. Przyjeżdża tu dwa, trzy razy w tygodniu i na każde wezwanie telefoniczne.
Powinny wrócić na wolność
Większość zwierząt z Mikołajówki odzyskuje zdrowie. Niestety są też takie, które od razu trzeba uśpić. Dla ich dobra.
- Naszym zadaniem jest pomoc wszystkim potrzebującym, ale nie przetrzymywanie ich, zwierzę powinno wrócić do swojego naturalnego środowiska - podkreśla właściciel ośrodka. - Największą satysfakcję czuję, gdy zwierzę powraca do swojego świata. Nie ma nic piękniejszego niż chwila, gdy mamy pewność, że udało się nam przywrócić kolejne zwierzę do życia. To tak, jak z dzieckiem, które opuszcza rodzinny dom i idzie w świat. Emocje są nie do opisania. Wzruszenie miesza się z dumą i wielkim szczęściem.
Tak było z pewnym myszołowem spod Suchowoli. Na otwartej łące czekała go pewna śmierć, miał połamane skrzydło, był bardzo słaby. Już nigdy miał nie polecieć.
- To była wersja optymistyczna. Tak powiedziałem ludziom, którzy go przywieźli, naprawdę było jeszcze gorzej. Wydawało się, że nie przeżyje do rana. Miał zapadnięty mostek, ważył połowę tego co powinien - opowiada pan Franciszek. - Zaskoczenie było ogromne, gdy rano okazało się że oddycha. Zaczęliśmy rehabilitację, nastawiliśmy mu skrzydło, karmiliśmy strzykawką. Przełykał od razu, a to bardzo ważne, znaczy że ptak ma wolę życia.
Myszołów kurował się w Mikołajówce kilka tygodni. Skrzydło zaczęło się ładnie zrastać, przybierał na wadze. Zaczął polować. Kilka dni temu odleciał gdzieś na południe.
- Moment, kiedy ptak szykuje się do odlotu i łapie tzw. komin jest niesamowity. Jeszcze go mamy na wyciągnięcie dłoni, a za chwilę majestatycznie odlatuje w siną dal. Tam gdzie jest jego miejsce. To piękny widok - mówi pan Franciszek.
Wracają w podzięce
W ośrodku silną reprezentację mają bociany. Najczęściej trafiają tu po zderzeniu ze słupem elektrycznym, z połamanymi skrzydłami. Te, które odleciały czasem wracają do Mikołajówki.
- Przez dwa lata wracał do nas bocian czarny z młodymi. To największe podziękowanie jakim ptak mógłby się odwdzięczyć - mówi Januszewicz. - Nie każdy człowiek może pochwalić się taką zasługą.
Dlaczego to robi? Z potrzeby serca. Dzięki miłości do zwierząt jest w stanie przetrwać najgorsze trudności, nawet finansowe. A tych niestety nie brakuje, bo ośrodek rehabilitacji utrzymuje tylko i wyłącznie z własnych pieniędzy.
- Zwierzęta mają duszę, uczucia, których ludziom często brakuje - mówi Franciszek Januszewicz. - Zwierzę można nauczyć wszystkiego, człowieka niestety nie.
Współpraca z zoo
Do mini zoo przyjeżdżają wycieczki, także niepełnosprawnych dzieci. Maluchy żywiołowo reagują na zwierzęta, dla większości z nich to jedyny bliski kontakt z żywym stworzeniem.
- Właśnie z myślą o dzieciach kupuję nowe gatunki zwierząt lub wymieniam się z ogrodem zoologicznym - podkreśla właściciel ośrodka.
W Mikołajówce można zobaczyć wiele zwierząt, które jeszcze do niedawna były w białostockim zoo. Wśród nich towarzyski jak Marusia i osioł Migdał - wielbiciel damskich torebek.
Gdzie mają lepsze warunki? Odpowiedź sama się narzuca. Wystarczy popatrzeć.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?