Marcel i Nikodem Legunowie zachwycili publiczność w całym kraju, występując w programie "Mam talent". Jutro zawalczą o finał.
Czy mają szansę? - zastanawiają się widzowie. I wielu od razu odpowiada: Kto, jak nie oni, ma prawo do pierwszej nagrody? Talent i praca. Fachowcy ich głos określają jako kontratenor. To rzadka barwa. Chłopcy mają skalę trzech i pół oktawy.
Próbujemy się z nimi umówić, ale akurat są w drodze na lotnisko.
- Szwajcaria, potem Paryż, gdzie mają konsultacje z wybitnym śpiewakiem - przeprasza Beata Legun, mama braci, która pilnuje ich planu zajęć. Po ich powrocie nie jest łatwiej o spotkanie.
Zwyczajni niezwyczajni
Zaczynam się zastanawiać, jak ci młodzi ludzie wytrzymują taki natłok obowiązków. I czy przypadkiem nie są już zarażeni manierą gwiazdorstwa. Ale kiedy wreszcie się spotykamy, widzę zwyczajnych nastolatków, ubranych jak wielu rówieśników. Markowe ciuchy?
- Bardzo dużo oglądamy - śmieje się Nikodem, spoglądając wymownie na mamę. - Jak chłopcy chcą coś mieć, to muszą wiedzieć, że trzeba na to zapracować - wyjaśnia pani Beata.
- Czasami znajomy rodziców urządza nam koncerty. Wtedy zarabiamy trochę pieniędzy - przyznają. To pierwszy sygnał, że poza talentem te nastolatki mają jeszcze poukładane w głowach. O to też dbają rodzice.
- Jak podczas mutacji straciłem głos, to jakby mi ktoś wyrwał duszę - przyznaje Marcel. - Popłakałem się, bo przecież tyle lat pracy, wyrzeczeń i miałbym już nie śpiewać? Moje dotychczasowe życie było przepełnione śpiewem - mówi szczerze. Na szczęście po mutacji głosy im się nie zmieniły.
- To chyba największy cud, bo cały czas śpiewać kontratenorem sopranowym to praktycznie bardzo rzadkie zjawisko. 95 procent osób po mutacji już nie wraca do tej barwy - dodaje Marcel.
- Nauka jest w tej chwili najważniejsza - powtarza kilka razy podczas rozmowy Beata Legun, gdy pytam o plany estradowe. Koncerty i zarabianie pieniędzy - na to przyjdzie czas.
Mają poukładane w głowach
Bliźniacy podkreślają, że przed nimi jeszcze wiele lat nauki. Nie tylko szkolnej, choć podręczniki towarzyszą im w każdej podróży. Przed nimi także ciężka praca nad głosem. Wiele zawdzięczają profesor Marii Wleklińskiej, jeżdżą też na lekcje śpiewu do Wiednia.
- Jak oglądam nagrania sprzed roku, to łapię się za głowę, jak ja śpiewałem! I wiem, że przed nami jeszcze wiele lat nauki - mówi chłopiec, poprawiając kosmyk niesfornych włosów spadających na czoło. I dlatego zdecydowali się wziąć udział w programie. Dla nagrody.
- 300 tysięcy złotych to przecież przynajmniej dwa lata nauki w najlepszej szkole, gdzie roczne stypendium dla jednego z nas kosztuje 30 tysięcy dolarów - tłumaczą. Marzy im się też nagranie płyty w profesjonalnym studiu. A ten program może im to umożliwić.
- Zaczynamy też rozumieć powiedzenie, że sukces ma wielu ojców - śmieją się. - Jeszcze pół roku temu staraliśmy się uzyskać pomoc od różnych osób. Nie odpowiadali. Teraz to oni dzwonią i proszą o spotkanie - uśmiechają się chłopcy.
Mamie zależy na jednym: aby nie przewróciło się im w głowach. Nie obawiają się tego?
- Absolutnie! - kręcą głowami. A mama potakuje z aprobatą.
- Na pewno nie. To normalni chłopcy, którzy doskonale wiedzą, że to, co osiągną, jest okupione ciężką pracą.
Zastanawiam się, czy nie mieli żalu do rodziców, że zgotowali im taki los.
- My innego sposobu na życie nie znamy - mówi Nikodem, śmiejąc się. Mają czas na sport i słuchanie innej muzyki.
- Bardzo lubią grać w siatkówkę i tenisa. W szkole w Wiedniu codziennie pływali - opowiada mama. Na słowo "hip-hop" lekko się krzywi. A przecież kiedy pojawili się na ekranach telewizorów, w milionach domów widzowie ujrzeli ich w czapkach z daszkiem nad uchem, szerokich spodniach i bluzach dresowych. Agnieszka Chylińska złapała się za głowę. Potem jednak kiwała nią z niedowierzaniem.
- Baliśmy się zaśpiewać coś z naszego repertuaru, bo nie każdy by to zrozumiał, docenił - tłumaczą. I dlatego świadomie wybrali na bis szlagier Celine Dion. Ale w półfinale postanowili zaśpiewać coś z klasycznego repertuaru.
Międzynarodową karierę bracia rozpoczęli w znanym na całym świecie wiedeńskim chórze Wiener Sängerknaben. Koncertowali już w wielu państwach na kilku kontynentach (m.in. w Meksyku, Gwatemali, USA, Panamie, Japonii oraz w wielu krajach europejskich). Ich solowy śpiew słyszeli uczestnicy koncertu inaugurującego 250. rocznicę urodzin Mozarta. Wrócili po prawie trzyletnim pobycie z Wiednia, bo Marcel nie chciał już tam przebywać, chociaż dyrektor szkoły namawiał ich, aby zostali. Wrócili do Karlina i rozpoczęli naukę w II LO.
- Szanujemy ich decyzję - podkreśla mama bliźniaków. - Byliśmy w Wiedniu wszyscy. Razem z o dwa lata młodszym synem Piotrem. Także babcia, która robiła nam doskonałe polskie obiadki - uśmiecha się. - To był ich wybór. Staramy się szanować ich zdanie i dajemy prawo do podejmowania decyzji. Ale też ponoszenia ich konsekwencji.
Czy rodzice musieli podporządkować swoje życie karierze braci?
- Nic podobnego - zapewnia ich mama. Przyznaje jednak, że są w wyjątkowej sytuacji. Wraz z mężem pracują, ale ich zajęcia pozwalają na rozwój dzieci. Ona, "specjalista od jąkania", prowadzi własną praktykę terapeutyczną. Tata, Paweł Legun, jest malarzem i pracować może wszędzie tam, gdzie rozstawi sztalugi.
- Trudno jednak być rodzicem zdolnego dziecka. I nie chodzi wcale o pieniądze, choć te są potrzebne, żeby rozwijać zdolności - przyznaje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?