Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Nerkowski. Teatr już nie jest dla niego wszystkim. Jak wygląda życie artysty i ojca sześciorga dzieci?

Adam Jakuć
Adam Jakuć
Maciej Nerkowski (40 l.) ma sześcioro dzieci: Wiktora (12 l.), Ignacego i Helenę (po 11 lat), Antoniego (6 lat), Stanisława (3 lata), Franciszka (pół roku)
Maciej Nerkowski (40 l.) ma sześcioro dzieci: Wiktora (12 l.), Ignacego i Helenę (po 11 lat), Antoniego (6 lat), Stanisława (3 lata), Franciszka (pół roku) Sweet Moments Karolina Izdebska
- Kiedy jestem w stanie rezygnować z siebie, widzę, że przez to moja rodzina jest szczęśliwsza - zwierza się Maciej Nerkowski, aktor i śpiewak operowy, ojciec sześciorga dzieci. Znany białostocki artysta wyjawia nam, co robi na tacierzyńskim, jak układa mu się w małżeństwie, jak godzi życie zawodowe z rodzinnym.

Czy aktor - ojciec sześciorga dzieci ma w ogóle wolny czas?
Wbrew pozorom, jak mam dużo roboty, to potrafię sobie tak czas zorganizować, żeby zdążyć zrobić wszystko, co mam zaplanowane. Nie jest tak, że w każdej chwili mogę sobie pozwolić na to, żeby usiąść i obejrzeć jakiś film czy poczytać książkę. Są takie książki, które zacząłem dwa lata temu i nie mogę ich skończyć. Ale są takie momenty, że rzeczywiście, jak dzieci pójdą do szkoły i przedszkola, a najmłodszy półroczny Franciszek zaśnie, to wtedy można poświęcić czas dla siebie.

Czyli lekko nie jest...
Nie jest to łatwe, ale też kieruję się zasadą, którą kiedyś usłyszał mój tata od rodziny, gdy wyjeżdżał do pracy za granicę. Powiedzieli mu: „Słuchaj, jak chcesz, żeby ci głupoty do głowy nie przychodziły, to bierz dużo nadgodzin”. Tata kierował się tą zasadą i po pół roku wrócił, kupił mieszkanie oraz samochód.

Wziąłeś przykład z taty?

W operze mamy dużo pracy. Teraz troszeczkę mniej, bo jestem na urlopie tacierzyńskim. To wynika z faktu, że moja żona prowadzi działalność gospodarczą, a niestety te pieniądze z ZUS-u nie są zbyt duże. Dlatego powiedziała: „Słuchaj, chyba ty będziesz musiał przejść na urlop, bo nie wyrobimy się finansowo”. Mam więc teraz więcej czasu na to, żeby poświęcić się rodzinie.

Po raz pierwszy?

Nie, pierwszym takim momentem była pandemia. Wówczas nie grałem w spektaklach. Zauważyłem wtedy, że moja rodzina, to rzeczywiście sfera troszeczkę przeze mnie zaniedbana. Nie wynikało to z tego, że świadomie ją zaniedbywałem, ale że zgadzałem się po prostu na wszystko, co mi proponowano nie tylko w operze, ale również na zewnątrz - czy to za granicą, czy w Polsce. Kiedy był ten czas pandemii, to uzmysłowiłem sobie, że dzieci potrzebują jednak więcej ojca w domu i więcej mojego czasu. Dlatego ostatnio stwierdziłem: dobrze, w takim razie przechodzę na urlop tacierzyński. Myślę, że Franciszek jest zadowolony, bo robimy sobie wózkiem fajne trasy. Franciszek jest najmłodszy, spędzi ze mną dziewięć miesięcy.

Rusza nowy sezon artystyczny w Operze i Filharmonii Podlaskiej. W planach m.in. premiery, koncerty symfoniczne i warsztaty edukacyjne

W jakim wieku są wasze dzieci?
Wiktor ma 12 lat. Później mam bliźniaki Ignacego i Helenę, które mają po 11 lat. Następny jest Antoni, sześciolatek. Stanisław, który ma 3 lata i właśnie półroczny Franciszek.

Co z nimi robisz, gdy masz czas?
Przede wszystkim staram się dużo wyjeżdżać z dziećmi, korzystać z tego, że mamy fajną działkę. Kiedyś tato po prababci dostał pół hektara siedliska na wsi i to jest świetne miejsce, bo tam nie ma zasięgu, więc dzieci zabierając ze sobą komórki, nie korzystają z nich. W związku z tym jest to takie miejsce, gdzie one muszą też wykazywać się kreatywnością, same sobie muszą zorganizować zabawę na podwórku. Wieczorami mamy zaś czas na to, żeby wspólnie obejrzeć film, który akurat leci w telewizji. Ale też mamy czas na to, żeby pograć w planszówki, poukładać puzzle, żeby posiedzieć bezczynnie, popatrzeć, jak w kominku się pali. Albo rozpalamy ognisko i robimy kiełbaski. Dzieciaki też lubią łowić ryby.

Ktoś ma po tobie talenty?
Chcieliśmy, żeby nasze dzieci coś tam pomuzykowały. Nie chcieliśmy ich wysyłać do szkoły muzycznej, bo moja żona i ja spędziliśmy tam dużo naszego życia. Wiemy, jak to jest trudne. Moja Ania ukończyła klasę fortepianu. Nasze chłopaki uwielbiają piłkę nożną. Myślałem, że może ich zarażę bardziej muzyką rozrywkową, może jazzem. Na początek wysłałem Ignacego na lekcje perkusji. Chodził trzy lata i teraz powiedział: „Tata, może trochę więcej pochodziłbym sobie na piłkę nożną”. Wiktor uczy się grać na gitarze basowej. Helena przejawia talenty wokalne. Mnie samego zadziwia, jakie ona ma naturalne wibrato, jak czysto śpiewa i to naprawdę trudne rzeczy. Udało jej się nagrać kilka numerów, które mają dosyć dobrą oglądalność w internecie.

Jak godzisz życie artystyczne z rodzinnym?
To jest bardzo trudne zadanie. Ja zawsze mówiłem, że muzyka jest bardzo zazdrosna i ta praca wymaga wielu poświęceń. Wszystkie weekendy w zasadzie mam pracujące. Teraz jest inaczej, bo mam kilka weekendów wolnych. Moja żona jest zadowolona, że w końcu wieczorami też może na mnie liczyć, że mogę zająć się praniem, suszeniem czy sprzątaniem w domu.

Wspomniałeś, że twoja żona też jest aktywna zawodowo...
Pracuje w dwóch miejscach. Jest stomatologiem.

Kłócicie się o to, kto ma się opiekować dziećmi?
Czasami tak jest, że musimy logistycznie wszystko ogarnąć. Mamy duży kalendarz, w którym zapisujemy, kto ma jakie zajęcia i staramy się to jakoś dopasować. Jeżeli coś wyskakuje nam nagle, to na szczęście mamy z jednej i drugiej strony babcię i dziadka. Są naszą ogromną pomocą.

Naprawdę nie spieracie się o to, czyja praca jest ważniejsza?
Myślę, że nie ma czegoś takiego. Widzę, że od kiedy ta czterdziestka przyszła niespodziewanie, to też mam troszkę inne spojrzenie na pracę, na karierę. O ile wcześniej myślałem o tym, aby jak najwięcej rzeczy zrobić, żeby występować w najbardziej znanych czy lubianych tytułach, to teraz już nie mam takiej ogromnej presji z tym związanej. Wszystko mi się przewartościowało. Widzę, że to często jest taki trochę blichtr i że już łatwiej teraz mi zdzierać te zasłony, te woale, które wydawały mi się takie wspaniałe, a w rzeczywistości to jest strasznie ciężka robota. Obecnie teatr nie jest dla mnie wszystkim tak, jak był jeszcze kilka lat temu.

Co dzisiaj jest ważne dla ciebie?
Niektórzy mówią, że po latach człowiek zdaje sobie sprawę, że rodzina jest taką instytucją, w którą warto inwestować, nawet poświęcając jakieś inne rzeczy. Rzeczywiście to jest prawda. Kiedyś wydawało mi się to niemożliwe, ale teraz widzę, że inwestowanie w rodzinę ma przyszłość. To jest jak inwestycja we własną firmę. Te relacje, które nawiązuje się teraz z dziećmi, są bardzo ważne. Im więcej czasu poświęcę dzieciom, tym bliżsi sobie będziemy. Czas bardzo szybko ucieka, więc myślę, że to jest ten moment, kiedy trzeba łapać chwile, trzeba z nimi być, trzeba nawiązać jak najlepszą relację, żeby później nie było takich sytuacji, jak często się zdarza, że dzieci odwiedzają rodziców dwa razy do roku albo i rzadziej.

Co daje ci rodzina tu i teraz?

To jest taka kotwica, która sprawia, że ja wiem, że jestem w dobrym czasie w dobrym miejscu i że nie błądzę. Wychowywanie dzieci, pomaganie im, często jakby zauważanie też swoich słabości w tym wychowaniu, to jest coś, co bardzo mocno mnie buduje, również wewnętrznie. Ja też uczę się tego wychowywania. Mimo że mam sześcioro dzieci i najstarsze jest teraz w szóstej klasie, to mam świadomość swojej niedoskonałości. Mam takie poczucie stabilizacji, tego, że to jest bardzo ważna część mojego życia, której muszę się poświęcić.

Dzielisz się z żona obowiązkami po partnersku?
Dzielimy się. Tak jak nigdy nie było u nas kłótni o to, czyja praca jest ważniejsza, tak i jeżeli chodzi o wychowanie dzieci, nie mamy czegoś takiego, że są jakieś dwa obozy i ścieramy się ze sobą na różne tematy. Staramy się przedyskutować to wszystko między sobą i później wypracować jedną linię. Wtedy dzieciom też jest łatwiej to przyjąć, nawet jeżeli są to jakieś trudne sprawy dotyczące chociażby tego, że zabieramy im na jakiś czas komórkę.

Czy szóstkę dzieci zaplanowaliście przed ślubem?
Nastawialiśmy się od samego początku, że chcemy mieć dzieci. Jednak nie wiedzieliśmy ile. Ale byliśmy bardzo otwarci na to, żeby mieć rodzinę. Po drodze były różne sytuacje, bo straciliśmy jedno dziecko. Były też różne dylematy wewnętrzne. Mieliśmy ogromny problem, bo nasze bliźniaki urodziły się w szóstym miesiącu. Przez trzy miesiące były w inkubatorach, więc też przeżywaliśmy bardzo trudny czas, kiedy codziennie chodziliśmy do szpitala i nie wiedzieliśmy, czy jak przyjdziemy tam kolejnego dnia, to będą jeszcze żyły. To były dla nas życiowe rekolekcje. Te wszystkie doświadczenia sprawiły, że doceniamy wartość rodziny. Doceniamy wartość tego, że mamy dzieci, że nasze dzieci są zdrowe, że mamy możliwość je wychowywać. Traktujemy nasze rodzicielstwo jako ogromne błogosławieństwo.

Mieliście chwile zwątpienia?
Mówi się, że najtrudniejszy moment jest taki, kiedy przechodzi się z dwójki na trójkę. My nie mieliśmy tego momentu.

Musiała być jakaś trudna chwila...

Myślę, że jak bliźniaki wyszły ze szpitala i wtedy musieliśmy z nimi odwiedzać wszystkich możliwych specjalistów. Wiktor był wówczas niewiele od nich starszy, bo urodził się dokładnie rok wcześniej. Można powiedzieć, że byliśmy w takiej sytuacji, jakbyśmy mieli trojaczki. To było bardzo trudne. Mogliśmy na szczęście liczyć na ogromną pomoc naszych rodziców. Był to trudny czas, więc jak okazało się, że Ania jest w ciąży, pojawił się w niej taki bunt: że już sobie wszystko poukładałam, że ta trójka jest odchowana, że wróciłam do pracy, a tu taka niespodzianka. Można powiedzieć, że to był trochę znak od Pana Boga, bo straciliśmy to dziecko i pojawił się w nas ogromny żal. Ale w niedługim czasie Ania była w kolejnej ciąży i urodził się nasz Antoni. To była już ogromna radość. Ta radość towarzyszy nam przy każdym dziecku. To też był przełomowy moment dla nas, takiej akceptacji tego, że plany Boże mogą być inne niż nasze.

Pochodzicie z dużych rodzin?
Nie z tak dużych rodzin, bo ja mam dwie siostry, co prawda moi rodzice mieli jeszcze syna, ale on zmarł zanim się urodziłem. Z kolei moja żona, Ania, ma jednego brata.

Jak reagowali wasi rodzice na to, że macie tyle dzieci?
Na początku to było zdziwienie, ale jak Ania powiedziała im, że jest w ciąży z szóstym dzieckiem, to już wyglądało tak, jak byśmy po prostu powiedzieli, że wyjeżdżamy na wakacje do Włoch: „Fajnie, gratulujemy, oby wszystko było w porządku”. Niektórzy mówią do mnie: „o jejku, tak dużo dzieci”, ale wydaje mi się, że czy ma się trójkę, czy czwórkę, czy piątkę, czy szóstkę, to już nie ma takiego dużego znaczenia. Myślę, że trudniej jest czasem z dwójką aniżeli z tą szóstką, bo na przykład nasza Helena sama - bez proszenia jej - bierze Franka, przewija go i ubiera w nowe ubrania. Naprawdę dzieci uczą się odpowiedzialności. Każde ma swój dyżur każdego dnia. W związku z tym jest odpowiedzialne za pranie, za suszarkę, za zmywarkę, za wyrzucanie śmieci. Wiedzą, że mają obowiązki. Uczą się tego, jak traktować młodszego brata, który jeszcze nie rozumie wszystkiego, jak go pocieszyć.

A czego ty uczysz się w rodzinie?

Przede wszystkim widzę, jak bardzo uleczyłem się ze swojego egoizmu. To jest cecha, której aktorzy mają dużo. Wynika to ze specyfiki pracy, z myślenia o sobie i kreowania siebie przez cały czas. Współczesny świat generalnie jest ukierunkowany na rozwój osobisty, na ciągłe myślenie o sobie. Rezygnacja z wielu rzeczy, które chciałbym zrobić, ale nie mogę, bo nie pozwalają mi na to obowiązki związane z dziećmi, sprawia, że wyzbywam się egoizmu. To też przekłada się na relacje rodzinne. Kiedy jestem w stanie rezygnować z siebie, widzę, że przez to moja rodzina jest szczęśliwsza.

Kiedy to zrozumiałeś?
Nie od początku. Myślę, że ostatnie pięć lat było kluczowe, bo nauczyłem się, że czasami bywa tak, że nie ma wolnego czasu, że wszystko jest zaplanowane. Nawet bywało tak, że jak coś planowaliśmy, jakiś wyjazd, to zdarzało się, że trzeba było planować na trzy miesiące w przód, bo jakiś tam jeden weekend był wolny i akurat wtedy mogliśmy coś zorganizować.

Artyści rzadko pamiętają, jak dorastały ich dzieci...
To jest bardzo trudne, zwłaszcza jeżeli nie ma się etatu i pracuje się w różnych teatrach, spędza się dwa-trzy miesiące na zewnątrz domu. Ja też takie życie prowadziłem przez jakiś czas i wiem, że ciężko jest w ten sposób funkcjonować. Jestem wdzięczny z tego powodu, że teraz - będąc i pracując w Białymstoku - więcej czasu poświęcam rodzinie. Pamiętam, że zawsze się cieszyłem, kiedy wracałem po studiach do Białegostoku. To zawsze też był mój cel, żeby mieszkać tutaj i tutaj wychowywać dzieci.

Jak długo jesteście już małżeństwem?
Małżeństwem jesteśmy od 2008 roku, czyli 15 lat.

Wyjątek od reguły u artysty...
Przyznam szczerze, że ja to traktuję jako cud. Praca aktora to jest takie babranie się trochę w swoich emocjach, przybieranie czasem cech postaci, którą się gra. Jeżeli na odpowiednim etapie edukacji aktor nie dowie się, jak zostawiać to wszystko w teatrze, jak nie przychodzić z tymi rzeczami do domu, to po pewnym czasie może stać się innym człowiekiem. Ja zauważyłem to w sobie, że po kilku rolach przejmowałem te cechy, które przedstawiałem na scenie. Jest to dosyć trudne i niebezpieczne, zwłaszcza jeżeli chodzi o różne relacje, kiedy ma się partnerów na scenie, z którymi się gra, z którymi nawiązuje się relacje, którzy czasem mogą na scenie stanowić drugą połowę. Jak to zrobić, żeby oddzielić sferę teatralną od sfery życiowej? Nie jest to łatwe. Dlatego nie dziwię się, że jest tyle sytuacji, że ludzie się rozchodzą, że te małżeństwa się rozpadają, bo jeżeli na odpowiednim etapie nie zauważy się problemu, to niestety bardzo szybko może się wszystko zawalić.

Jak wam się udało przetrwać ?

Myślę, że duże znaczenie w tym wszystkim ma duchowość i to taka szeroko pojęta. Jako młody chłopak dużo czasu spędzałem w kościele. Podczas mszy świętej byłem ministrantem. Zawsze byłem blisko Kościoła. Ale kiedy przyszło małżeństwo, kiedy po kilku latach przychodzi jakaś rutyna, człowiek jakby potrzebuje nowych doznań. Pomogło nam to, że znaleźliśmy się w Domowym Kościele, w którym odkryliśmy wartość małżeństwa, w którym wspólnie modlimy się, co jest ogromną wartością i co bardzo mocno wpływa na to, jak nasz związek funkcjonuje. Wspólnie jeździmy na rekolekcje, staramy się pogłębiać wiedzę dotyczącą Pisma Świętego, ale też relacji z Panem Bogiem. Jest taki schemat, który mówi, że im bliżej jesteśmy Pana Boga, tym bardziej zbliżamy się do siebie jako małżeństwo.

Według badań, małżeństwa, które wspólnie się modlą, rzadziej się rozwodzą.
Mieliśmy również bardzo trudne momenty i to też wynikało ze specyfiki pracy, z tego, że nie pracowałem w Białymstoku, tylko spędzałem dużo czasu na przygotowaniach do spektakli w innych miastach. To było bardzo trudne i często niebezpieczne.

Czy model rodziny 2 + 6 to już jest wasze ostatnie słowo?
Powiem tak, moja żona czasem mnie zaskakuje, bo mówi, słuchaj, trzeba będzie zmienić samochód na większy, ale to może jak już szukać, to dziewięcioosobowego. Czyli można powiedzieć, że z jej strony jest otwarcie. Jeżeli tak jest, to cóż ja mogę powiedzieć. Jestem tylko narzędziem. Co ma być, to będzie. Zdajemy się na „Górę”.

Czytaj także:

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny