Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Leokadia Kaireliene, konserwator druków: Przyznaję, że ręce czasami drżą

Aneta Boruch
Gdy biorę taką starą książkę do ręki, czuję powiew historii – mówi Leokadia Kaireliene
Gdy biorę taką starą książkę do ręki, czuję powiew historii – mówi Leokadia Kaireliene Andrzej Zgiet
- W dziale starych druków mamy około pół miliona - około 20 procent z nich potrzebuje konserwacji. - mówi konserwatorka Leokadia Kaireliene - A w dziale rękopisów jest ćwierć miliona i z tego też mniej więcej jedna piąta potrzebuje konserwacji lub kompleksowego odnowienia.

Z Leokadią Kaireliene, atestowanym restauratorem dokumentów i sekretarzem naukowym Biblioteki im. Wróblewskich Litewskiej Akademii Nauk, rozmawia Aneta Boruch

Przyjechała Pani z Wilna do Białegostoku, by rozmawiać o digitalizacji, czyli technologiach XXI wieku. Tymczasem jest Pani specjalistą od ratowania cennych, starych dokumentów. Dlaczego ten zawód Panią fascynuje?

Leokadia Kaireliene: - Jest się w nim twórczym, ciągle poszukuje się nowych metod badań. A rezultat, który czeka na końcu, rekompensuje wszystkie chwile zwątpienia i trudności, które występują w trakcie pracy. Bo bywa tak, że nawet możesz zaszkodzić dokumentowi. Przyznaję, że ręce czasem drżą.

Jest Pani konserwatorem dokumentów z bardzo bogatym doświadczeniem. Jak trafiła Pani do tego zawodu?

- W tej pracy spędziłam piętnaście lat. Gdy przyszłam do pracy w Bibliotece imienia Wróblewskich Litewskiej Akademii Nauk, od razu poszłam na staż do działu restauracji i konserwacji Uniwersytetu Wileńskiego. Pracowałam tam jako chemik, bo ta wiedza jest bardzo przydatna w konserwacji i restauracji. Dzieki niej można np. zbadać dobrze stan pergaminu, papieru czy skóry. Ten zawod to sztuka i nauka, i pasja. Taka specjalność, o której może marzyć każdy człowiek, tylko nie każdy ma cierpliwość w tym pracować. Wymaga to wiedzy, precyzji, skupienia, ale też pracy z ludźmi. Każdy dokument jest inny, nie ma jednej technologii pracy.

Bierze Pani do rąk rękopis powiedzmy z XII wieku. Jakie emocje temu towarzyszą?

- Miałam taką kolekcję, którą odnaleziono w Królewcu. Pojechała tam ekspedycja z Akademii Nauk Litwy. Na miejscu odnaleziono duże zbiory rękopisów - długi czas leżały w ziemi, były schowane w stajni. Bierze się taki dokument w strasznym stanie, prawie nic już z niego nie zostało i nie wiadomo nawet od czego zacząć. Bywa tak, że bierze się wspaniały pergamin, który gdzieś długo leżał, jest już twardy, nie ma elastyczności, ale gdy się pomyśli, że jest na nim podpis królewski, naszych władców Litwy - to czuje się powiew historii i ogromną odpowiedzialność. Myślą wtedy przechodzi się przez te wieki i stara się człowiek poczuć atmosferę tego czasu, kiedy to zostało napisane. Ja czasem pracuję nawet we śnie, wtedy przychodzą mi jakieś pomysły.

Co najciekawszego trafiło w Pani ręce?

- Miałam parę starych pergaminów z XIV i XV wieku. Ale była też pewna książka - śpiewnik średniowieczny, bardzo interesująco ilustrowany. To była taka mrówcza praca - trzeba było zdecydować, jak mu nie zaszkodzić i oszczędzić wszystkie te farby, które zostały w nim użyte. Jednak cały dół książki był uszkodzony pleśnią. Ona była wręcza czarna. Należało wzmacniać dół książki, a wszystkie ilustracje na górze, farby oszczędzać. To była bardzo trudna praca i czasochłonna. Po zakończeniu prac konserwatorskich śpiewnik bardzo zainteresował badaczy, bo dotychczas był dla nich niedostępny. Przyjeżdżali nawet badacze z Holandii. Teraz kiedy czasami przychodzi do nas wycieczka do działu starych druków, z dumą go pokazujemy.
Ile czasu potrafi trwać praca nad restaurowanym dokumentem?

- Bardzo różnie. Bywają takie dokumenty, jak np. Biblia Brzeska, nad którą moja współpracowniczka pracowała dwa lata. Dlatego, że oprawa była zachowana w oryginale i wszystkie prace konserwatorsko-restauratorskie trzeba było prowadzić z każdą stroną osobno. Podkładało się pod nie szkło organiczne, bibułki. Trzeba było każdą stronę myć tamponami, a potem suszyć. Wszystkie brakujące części kartki trzeba było uzupełniać ręcznie. To była praca jak lekarza ze skalpelem. A ta biblia jest bardzo gruba. Naprawdę trzeba mieć dużo zawodów w ręku, żeby sobie w tej pracy poradzić. Czasem, gdy trzeba konserwować oprawę, pracuje się i ze skórą, i z drzewem, sznurami. Albo trzeba wyczyścić srebrne oprawy na brzegach.

A zatem jak wygląda Pani miejsce pacy?

- To jest po prostu laboratorium do badań. Niektóre rzeczy, np. badania promieniami ultrafioletowymi robimy w Muzeum Narodowym w Wilnie, które ma takie pracownie. Teraz dostaliśmy z projektu Unii Europejskiej nowe urządzenia do uzupełniania brakujących miejsc kart mechanicznie, tzn. robi się taką masę papierową i odlewa się ją. Wtedy nie trzeba ręcznie pracować ze skalpelem.

Ile procent zbiorów Biblioteki im. Wróblewskich stanowią druki, które wymagają pilnego odnowienia?

- W dziale starych druków mamy około pół miliona - około 20 procent z nich potrzebuje konserwacji. A w dziale rękopisów jest ćwierć miliona i z tego też mniej więcej jedna piąta potrzebuje konserwacji lub kompleksowego odnowienia.

Pracowała też Pani w programie UNESCO Pamięć Świata. Na czym on polega?

- Jego zadaniem jest ochrona i rozpowszechnianie dziedzictwa państw, które są członkami UNESCO. Mają one swoje narodowe rejestry najcenniejszych posiadanych zbiorów. Z Litwy jest to np. ewangelia z XI wieku, będąca w posiadaniu naszej biblioteki. To najstarszy dokument rękopiśmienny, który mamy na Litwie.

Ma Pani jeszcze jakieś marzenie zawodowe?

- Już dłuższy czas nie pracuję bezpośrednio przy restaurowaniu dokumentów. Ale nie ma tygodnia, żebym nie szła do działu konserwacji i restauracji. Gdy przejdę na emeryturę chciałabym chociaż ze dwie godziny dzienne tam pracować. Dostałam skierowanie do biblioteki 38 lat temu. I od tego czasu, choć było dużo pokus, nigdy nie zrezygnowałam z tego. Innej pracy sobie nie wyobrażam.

Ładnie mówi Pani po polsku. Czyżby jakieś polskie korzenie?

- Moja babcia była Polką. W szkole nigdy nie uczyłam się polskiego. Ale jeździłam do babci na wieś, tam dzieci chodziły do polskiej szkoły, odrabiały lekcje i ja razem z nimi. Dlatego kiedy poszłam do pierwszej klasy to zamiast: arbata po litewsku, mówiłam - herbata. Bardzo interesowała mnie literatura polska, dużo czytałam. Ale po polsku piszę z błędami, bo nie znam za bardzo gramatyki. Ale gdy tylko mam okazję, lubię rozmawiać po polsku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny