Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy filozof odchodzi... wspomnienie Leszka Kołakowskiego

Mirosław Miniszewski
Nie jest ważne to, o czym filozof myśli, ale jak myśli. Wczesne teksty polskiego profesora są tak samo mocne, tak samo wyraźne i podobnie pasjonujące, jak te późniejsze.
Nie jest ważne to, o czym filozof myśli, ale jak myśli. Wczesne teksty polskiego profesora są tak samo mocne, tak samo wyraźne i podobnie pasjonujące, jak te późniejsze. Fot. Internet
Charakterystyczna sylwetka Profesora, zawsze nienagannie ubranego, z kapeluszem na głowie, pozostanie na długo w naszej pamięci. Dla tych, którym było dane go usłyszeć, czytać, pozostanie nie tylko wielkim filozofem, ambasadorem polskiej tradycji intelektualnej w świecie anglosaskim. Pozostanie także świadectwem ciekawego i niespokojnego czasu, w którym przyszło mu żyć i pracować.

Zaraz po wiadomości, że umarł Leszek Kołakowski, w radiowej "Trójce" nadano ostatni przeprowadzony z nim wywiad. Na sam koniec filozof powiedział do swojego rozmówcy: "Moją główną zasadą życiową jest nic nie robić". Nie wiem, czy można piękniej i dosadniej wyrazić ducha filozofii...

Coraz mniej nauczycieli

Kiedy dowiedziałem się, że Kołakowski zmarł, od razu zadzwoniłem do mojego przyjaciela, także filozofa, który przebywa właśnie w Cambridge na stypendium. Oznajmił, że już wie i że właśnie siedzi w uniwersyteckiej stołówce oraz patrzy na ludzi w tym jednym z najlepszych uniwersytetów świata - sama młodzież, tylko jeden starszy pan, bardzo podobny do naszego filozofa. "Coraz mniej nauczycieli" - powiedział...

Coś w tym jest. Jako młodzi i niedoświadczeni filozofowie, z wielkim niepokojem patrzymy na to, że coraz mniej wśród nas mistrzów. Póki żył Kołakowski, to chociaż często się z nim można było nie zgadzać - ale przecież nie o to we filozofii chodzi, żeby się zgadzać - to było jakieś takie poczucie, że póki on jest, to jakoś raźniej jest być polskim filozofem. Zostało takich osób naprawdę niewiele i nie widać, aby ktoś był gotów ich zastąpić. Wraz z odejściem każdego z nich umiera też sama filozofia.

Coraz bardziej zyskuje sobie ona status dziedziny bezużytecznej, a jej uniwersyteckie katedry, gdzie jeszcze ma swoje enklawy, są nader często posądzane o szerzenie próżniaczego stylu życia i marnowanie ograniczonych środków finansowych, za które moglibyśmy kształcić inżynierów. Coraz mniej ludzi - także wśród tych, od których zależy los polskiej kondycji intelektualnej - jest w stanie pojąć, że filozofia polega właśnie na tym, aby "nic nie robić" i że to z tego "nicnierobienia" pochodziła siła kultury i cywilizacji w jej najlepszych aspektach. Gdyby nie było tych, co "nic nie robią", to, paradoksalnie, ci, którzy robić coś chcą, nie mieliby zbyt dużego pola do popisu.

O filozoficznym "nieróbstwie" pisał Kołakowski tak: "Nie, nie jesteśmy stworzeni do próżniactwa absolutnego, to znaczy do śmierci. Nie lubimy jednakowoż - przynajmniej większość z nas - dyscypliny pracy i nie lubimy pracy, która polega na monotonnym powtarzaniu tej samej prostej czynności, niewymagającej namysłu ani postanawiania".

Dlatego odejście jednego z ostatnich, którzy poświęcili swoje życie myśleniu, tej najbardziej bezowocnej z ludzkich aktywności, jest smutnym znakiem naszego czasu. Bo w filozoficznym "nicnierobieniu" nie chodzi wcale o ostentacyjne próżniactwo, tylko o zajęcie dogodnej pozycji obserwacyjnej. Tylko stamtąd widać to, czego z perspektywy działania dostrzec nie sposób.

Marks nie jest ważny

Tak zwane "zimne nóżki", czyli artykuły, które ukazały się jeszcze w dzień śmierci Leszka Kołakowskiego, to w większości epitafia, których autorzy, w zdecydowanej większości, za najważniejszą rzecz uznali wspomnieć o tym, że był on kiedyś marksistą, a potem się "nawrócił". Szkoda, że takie "pochwały" jesteśmy gotowi prawić naszym rodakom dopiero kiedy odejdą. Żyjącym jesteśmy skłonni wybaczać mniej. Póki Profesor żył, wielokrotnie mu wypominano jego dawne poglądy.

Zarzucenie marksizmu było, owszem, ważnym zwrotem w życiu Leszka Kołakowskiego. Ważniejsze jednak wydaje się nie tyle to, z jakich poglądów się wycofał i jakie przyjął, ale to, że w ogóle zmienił radykalnie myślenie i nie bał się ponieść tego konsekwencji. W świecie współczesnej, akademickiej filozofii niewiele mamy takich przykładów. Na myśl przychodzi chyba tylko jeszcze Ludwig Wittgenstein. Większość ludzi w coś wierzących, jakieś poglądy wyznających, jest gotowych toczyć boje o swoje pozycje intelektualne nawet wtedy, kiedy w głębi serca wiedzą, że nie mają racji. Odwaga publicznego przyznania się do intelektualnej porażki jest cechą ludzi największego formatu. Jak sam Kołakowski pisał: "gdy nie ma czegoś takiego jak prawda, nie ma również miejsca na wątpienie".

"Marks nie ma już nic do powiedzenia współczesnemu światu" - powiedział filozof we wspomnianym już wcześniej radiowym wywiadzie. Nie można ocenić życia jakiegoś człowieka dopóty, dopóki nie wypowie on ostatniego zdania. Czy jednak byłby Kołakowski gorszym filozofem, gdyby tego zwrotu nie dokonał? Czy mógłby być "jednym z najważniejszych polskich filozofów", gdyby dalej wierzył w materializm dialektyczny i socjalizm?

Tymczasem nie jest ważne to, o czym filozof myśli, ale jak myśli. Wczesne teksty polskiego profesora są tak samo mocne, tak samo wyraźne i podobnie pasjonujące, jak te późniejsze. To, że jest "dwóch Kołakowskich", tak jak jest "dwóch Wittgensteinów", jest tylko świadectwem bogactwa ludzkiego intelektu. Zaprzeczanie sobie nie jest li tylko świadectwem odwagi, ale przede wszystkim stanowi znak tego, że myślenie jest nigdy nieukończonym procesem.
Sam Kołakowski pisał: "W pewnym momencie filozofowie musieli uświadomić sobie prosty, boleśnie niezaprzeczalny fakt i stawić mu czoła: pośród pytań podtrzymujących europejską filozofię przy życiu przez dwa i pół tysiąclecia ani jedno nie zostało nigdy rozstrzygnięte ku naszemu powszechnemu zadowoleniu; wszystkie bądź nadal budzą kontrowersje, bądź zostały dekretem filozofów unieważnione".

Chyba to właśnie trzeba mieć przede wszystkim na uwadze, jeśli chodzi o autora tychże słów. Zręcznie filozof ujmuje ten aspekt niepewności w innym miejscu, posługując się cytatem: "Cadyk wspomniany przez Martina Bubera powiadał, że wszystkie wzajemnie sprzeczne twierdzenia (...) są prawdziwe w niebie, jako że wszystkie prawdy tam się jednoczą. Zobaczymy".

Mówić prosto i jasno

Niewiele było osób, które o wielkich koncepcjach intelektualnych stojących u podstaw naszej cywilizacji potrafiły mówić w sposób tak prosty i zrozumiały, jak Leszek Kołakowski. Tymczasem jeśli czegoś nie da się w taki sposób właśnie przedstawić, to należy się zastanowić nad wartością takiej koncepcji. Niewielu z nas ma dzisiaj czas na to, aby zgłębiać myśli wielkich filozofów. Dlatego inicjatywy takie jak cykl wykładów Profesora pt. "O co nas pytają wielcy filozofowie" pozwala ocalić od zapomnienia to, co warto przemyśliwać nieustanie, cały czas od nowa stawiając podstawowe pytania.

We wstępie do tychże wykładów, publikowanych na przestrzeni kilku lat, pisał Kołakowski tak: "Dobrych podręczników, słowników i encyklopedii jest pod dostatkiem. Nie zamierzam "streszczać" Platona, Kartezjusza czy Husserla, byłaby to śmieszna ambicja. Chciałbym mówić o wielkich filozofach w taki sposób, by u każdego wyłowić jedną myśl, która dla niego samego jest ważna, należy do filarów domu, jaki zbudował, a zarazem dla nas, teraz jest zrozumiała, jakąś strunę w naszym umyśle potrąca".

Filozof to wszak nie tylko ten, co myśli na odosobnieniu, to także, ale i przede wszystkim ten, co myśli wraz z innymi. Z jednej strony zaprasza do dialogu tych, co odeszli przed nami, zostawiając spisanymi swe wywody, z drugiej zaś myśli, dialogując z tymi, wśród których żyje. To trudne zadanie. Kołakowski był świadom wszystkich wątpliwości, które towarzyszą rozmawianiu z innymi, odpowiedzialności za spisane i puszczone w obieg słowa. Dlatego mógł też powiedzieć, że "filozof współczesny, który nigdy nie miał poczucia, że jest szarlatanem, to umysł tak płytki, że dzieła jego nie są pewnie warte czytania".
Zmagać się z tym, co ujawnia świat i ludzkie życie, to trwać w ciągłej niepewności. Ciągle poszukiwać sensu, wbrew temu, że trudno go zobaczyć.

Dlatego rzut Kołakowskiego w wiarę, wyjście z materializmu dialektycznego i uznanie obecności Boga może się wydawać czymś osobliwym w przypadku umysłu tak racjonalnego, jak ten, którym obdarzony był Profesor. Nie bał się tego. Sam mówił, że "(...) prima facie (na pierwszy rzut oka - przyp. red.) nie ma nic absurdalnego w przekonaniu, że świat jest absurdalny".

Charakterystyczna sylwetka Profesora, zawsze nienagannie ubranego, z kapeluszem na głowie, pozostanie na długo w naszej pamięci. Dla tych, którym było dane go usłyszeć, czytać, pozostanie nie tylko wielkim filozofem, ambasadorem polskiej tradycji intelektualnej w świecie anglosaskim. Pozostanie także świadectwem ciekawego i niespokojnego czasu, w którym przyszło mu żyć i pracować. Sfalsyfikować w obrębie intelektu jedną z najbardziej oddziałujących na świat idei, jaką był marksizm; głośno krytykować władzę w czasach terroru, znieść infamię i pozbawienie katedry uniwersyteckiej oraz wyemigrować tam, gdzie myśleć było wtedy wolno i pozostać niezhańbionym człowiekiem wielkiego formatu - to rzeczy, o których trzeba mu pamiętać, bez względu na prawowierność konfesyjną, która, niestety, cały czas pozostaje w naszym kraju kryterium, według którego oceniamy osoby publiczne.

Tylko on jeszcze, filozof, stary mistrz, nosi kapelusz z szerokim rondem, by nadmiar nie raził mu oczu i parasol, by ślina wypluta w formacie mp3 nie brudziła mu garnituru. Spokojnym krokiem odchodzi w świetle rozproszonym przez biblioteczny kurz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny