Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Konkol: Ludzie bywają jak pierścienie rzucone w błoto

Z ojcem Edwardem Konkolem, werbistą, prezesem białostockiego Stowarzyszenia Pomocy Rodzinie "Droga", rozmawia Maryla Pawlak-Żalikowska
Edward Konkol: Ludzie bywają jak pierścienie rzucone w błoto
Edward Konkol: Ludzie bywają jak pierścienie rzucone w błoto Anatol Chomicz
Dochodzę do wniosku, że kolejny ośrodek, jaki otworzę, będzie dla dzieciaków z klarownych jakoby domów. Nie będą potrzebowali chleba, ubrań, tylko drugiego człowieka, który będzie miał dla nich czas - mówi o. Edward Konkol.

Pamiętam, jak kilka lat temu jedna z wolontariuszek "Drogi" opowiadała mi o chłopczyku, który przyjechał na organizowane przez was wakacje do Jastarni z jednym dresem. Przez cały pobyt zwijał na noc swoją pościel, w każdej chwili gotów do ucieczki. Przed czymś. Przed kimś. Czy zmieniła się liczba dzieci, którym dorośli odebrali poczucie bezpieczeństwa?

O. Edward Konkol: - Lata temu problem braku poczucia bezpieczeństwa dotyczył głównie dzieciaków, które pochodziły z poranionych domów. Obciążonych problemami związanymi z uzależnieniami, olbrzymią biedą. Dziś z przerażeniem obserwuję, że przychodzą do mnie dzieci, młodzież z domów wydawałoby się klarownych. Stała się bowiem rzecz makabryczna. Kiedyś wydawało się, że możemy wielu rzeczy nie mieć dla dzieci, ale możemy im dać to, co najcenniejsze, czyli swój czas. Obecnie rzeczywistość, która nas otacza, zmusza ludzi chcących utrzymać dom i stanowiska do całkowitego oddawania się pracy. Dlatego młodzi z tych domów zaczynają funkcjonować podobnie, jak ci z domów obarczonych problemami uzależnień.

To dzieci poszukujące akceptacji. Kontaktu z kimś, kto ma dla nich czas. I najczęściej okazuje się, że to młodzież biorąca środki odurzające, ginąca w alkoholu, dysponuje i czasem, i zainteresowaniem. A rodzice z tych "porządnych" rodzin pytają, co się stało? Pracowaliśmy, dawaliśmy wszystko, a on czy ona ćpają, piją, uciekają... Zapominamy, że dzieci bardziej potrzebują nas, niż tego, co mamy dla nich w kieszeni.

Coraz częściej młodzież na terapię w naszych ośrodkach podjeżdża pięknymi samochodami. I bywa bardziej potrzaskana i zmiażdżona niż dzieciaki z tzw. domów patologicznych.

Bo potrafią wspierać się wzajemnie?

- Tak. Mają świadomość, dlaczego u nich jest bieda, dlaczego mają problemy z relacją z innymi i jest im ciężko w życiu. Dzieci z tych domów, gdzie jest dobrobyt a nie ma rodziców, bo są oni zajęci przetrwaniem, czy nie daj Boże wyjechali za granicę, słyszą zewsząd: Jak ty masz dobrze! Wszystko masz! I nie potrafią określić, czego im właściwie brakuje, że jest im tak źle. Gdy zaczynają brać narkotyki, nie usprawiedliwiają tego faktem, że w domu było piekło, bo np. tata pił. Mają poczucie, że są mniej ważni dla rodziców niż komputer czy inny atrybut pracy. Przychodzą do mnie, bo zagubili się w alkoholu, środkach odurzających i zagubili się sami w sobie. Mają poczucie bezwartościowości. Są wyssani w środku. Mali.
Gdy idą w środowisko młodzieży zagubionej, to nie po to, aby zniszczyć samych siebie, tylko po to, aby być obdarowanym.

Akceptacją?
- Czymś więcej. Gdy rozmawiam w grupach przestępczych, to ci młodzi wreszcie wiedzą, że tak jak oni nikt się nie bije, nikt tak dobrze nie kradnie. Nareszcie jest w nich coś tak wartościowego według tej grupy, jak nigdy nie było! Dlatego dochodzę do wniosku, że kolejny ośrodek, jaki otworzę, będzie dla młodzieży z klarownych jakoby domów, gdzie będę się starał odbudowywać w nich ich wartość. Nie będą potrzebowali chleba, ubrań, tylko wielkiego parkingu na ich wielkie samochody i drugiego człowieka, który będzie miał dla nich czas. Zauważy, że coś dobrego zrobili i że mogą dać z siebie innym coś dobrego.

Kiedyś Ojciec opowiadał, że w dzieciństwie wchodził na wieżę kościoła w rodzinnej Jastarni i modlił się tam mając przed oczami piękno morza, Zatoki Puckiej, kaszubskiego rybackiego miasteczka. Czy miał Ojciec kiedyś potem taką refleksję: Jak mnie ten świat zaskoczył tym jaki jest brudny i zły?

- Nie. To ciekawa rzecz: przychodzą do mnie często ludzie, którzy zrobili okrutne rzeczy, bezdomni żebrzący, uzależnieni i zagubieni totalnie. I nie wiem, skąd Bóg mi dał ten dar, ale ja zawsze widzę w nich coś pięknego. Mówię im, że to, co mi opowiadają, jest błotem drogi, którą kroczyli, ale sami nie są błotem. Ktoś ich kiedyś skopał, zranił, ale wyjęci z tego błota są jak pierścień, który zachowuje swoją wartość obmyty z brudu i kurzu. Mam taki dar zauważenia tego blasku i przekazania im tej radosnej nowiny, że jest w nich coś pięknego.

Wbrew pozorom często gorzej jest z tymi, którzy ponakładali na siebie "maski" czerwonych pasków w szkole, dodatkowych zajęć z muzyki, języków obcych. Schowali się za tytułami naukowymi, sukcesami zawodowymi, powodzeniem materialnym.

Niemniej jednak wszystkie ośrodki tworzone przy "Drodze" służą wydobywaniu ludzi z sytuacji żebrania, pozostawiania dzieci bez środków do życia czy poszukiwania przez nie akceptacji przez ćpanie lub picie. Ponad 20 lat temu zaczynaliście jako stowarzyszenie od organizowania dzieciom wakacji w Jastarni i enklawy dobroci w Naszym Domu. Teraz jest to wielka konstrukcja oddziałująca poprzez Etap, Aniołkowo, Dom Powrotów. Zbieracie paczki z żywnością, ale i rozdajecie żywe kaczki czy kury, żeby ludzie mieli przysłowiowe wędki, a nie tylko ryby. Czyli ta filozofia pomocowa się zmienia?

- Oczywiście, że tak. Ale to są "drobnostki". Co mamy to rozdajemy, bo tu się przecież ustawia kolejka na 4 tysiące potrzebujących jedzenia ludzi! Słabnących z głodu tak, że trzeba wzywać karetki!

Kurczaki dajemy, żeby ludzie hodując je mogli się usamodzielniać. Ale nie na tym ta nasza prawdziwa pomoc polega. Dać ubrania nieubranym, odrobić lekcje z dzieciakami, zapewnić terapię tym, którzy nie potrafią funkcjonować bez niej - to nie są istotne rzeczy.

Jak nie są, kiedy są?!

- Usiłuję powiedzieć, że ważne jest coś głębszego, na czym się koncentrujemy. Mamy oczywiście psychologów, pracuje ich z nami bardzo wielu i to świetnych. Po wizytach u nich można się oczywiście lepiej poczuć. Ale można też wziąć prochy, które poprawiają samopoczucie! Nie w tym jest istota naszych działań - istotą jest, żeby człowiek biedny, potrzaskany odkrył w sobie w wyniku tej pomocy coś wartościowego. Dlatego rodzice czy więźniowie, którzy byli na samym dnie pracują w naszych pracowniach i ośrodkach. Nie po to, aby coś zrobili, a po to, aby odkryli, że sobie i innym mogą dać coś dobrego przez swoją pracę.

Odkrywają wtedy w sobie ten skarb, tę szczęśliwość, dzięki której widzą potem piękno w innych ludziach. Tak jak ja najpierw odkryłem to piękno kiedyś w sobie, chodząc w ciszy w dolinie w Pieniężnie. W seminarium.

Chodzi o znalezienie tej krainy diamentów, którą mamy w sobie, a gdy ją odkryjemy, to wystarczy nam nawet w życiu do picia deszcz i w plecaku chleb. Nawet nie jest nam niezbędne osiągnięcie sukcesu w życiu. Tę potrzebę sukcesu, to moim zdaniem, demon wymyślił! I bez tego można być wartościowym człowiekiem.

Jednak ludzie zawsze mają pragnienie dostosowania się do obowiązującego systemu ocen. To naturalne.

- Tak, ale to nie może nas niewolić! Chrystus nie przyszedł na ziemię uczyć nas porządności, tylko wyleczyć potrzaskane serca. Odkryć w sobie te diamenty, które często mylone są z życiową pozycją, naukowymi tytułami, statusem materialnym. Maskami.

Dzieci to właśnie osoby, które tym wszystkim jeszcze nie poobrastały. Wrócę do tego różnicowania dróg, jakimi w stowarzyszeniu do nich docieracie. To się ciągle zmienia?

- Jak już mówiłem, koncentrujemy się na tym, aby dziecko odkryło, że jest godne tego, aby świat go pokochał. A te maluchy są w różnych sytuacjach i różną mamy wtedy drogę dojścia do tego, aby im pomóc. Na przykład, gdy mają domy, nawet zmiażdżone alkoholizmem lub inną dysfunkcją, pracujemy z ich rodzicami.

Nawet na melinach?

- Oczywiście. A dziecku w tym czasie staramy się dać to wszystko, czego rodzice nie są w stanie mu dać. Jedzenie, edukację. Dlatego pojawiło się tu przedszkole, Nasz Dom dla dzieci starszych, grupa dla gimnazjalistów, gdzie oni dają z siebie coś innym. Ale cały czas między nimi przewijają się rodzice, z którymi pracują asystenci rodzinni. Osoby pełniące taką rolę są u nas już od 16 lat. Wskazywała na to potrzeba, wybrana przez nas logicznie droga. Wyprzedziliśmy w ten sposób ustawę, która wprowadziła instytucję asystentów dopiero dwa lata temu. A swoją drogą nie rozumiem, dlaczego urzędnicy MOPS nie przychodzą do nas słuchać, jak to się robi zamiast analizować papierowe wytyczne.

Są jednak też dzieci, które nie mają żadnego oparcia w rodzinie, bo np. ich rodziców pozbawiono praw lub nie żyją.

- To dla nich otworzyliśmy Dom Powrotu na ul. Morelowej. Staramy się dotrzeć do tych ojców i matek, bo uważamy, że programy pomocowe powinny być nakierowane na rodziny, a nie na same dzieci.

W rezultacie mamy przychodzą do nas i powoli uczą się znowu funkcjonować jak w domu rodzinnym. Przychodzą kapać dzieci, poczytać im książkę, pobawić się. My pomagamy im odremontować dom, załatwić papiery w sądzie i odzyskać prawa rodzicielskie. Gdybyśmy się koncentrowali tylko na dzieciach, wyręczalibyśmy rodziców i patologia by nie znikła.
Stąd tak niezwykła jest rola asystenta, który postawi diagnozę rodzinom i znajdzie dla nich motywację do działania. Mamy przygotowaną cała drogę odbudowy domu rodzinnego. Pracują u nas wspaniali ludzie: pasjonaci i fachowcy. Kiedyś przejmą tę całą robotę po mnie i będzie jeszcze lepiej i cudowniej.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny