Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzieci kwiaty PRL-u. Co robią wyśmiewani i ścigani przez milicję pierwsi polscy hipisi?

Jerzy Doroszkiewicz
Kamil Sipowicz sam doskonale poznał środowisko polskich hipisów. Po latach spotkał się i przeprowadził szereg rozmów z najważniejszymi postaciami tego ruchu w Polsce końca lat 60. XX wieku.
Kamil Sipowicz sam doskonale poznał środowisko polskich hipisów. Po latach spotkał się i przeprowadził szereg rozmów z najważniejszymi postaciami tego ruchu w Polsce końca lat 60. XX wieku. Andrzej Banas
Kamil Sipowicz, filozof, malarz i pisarz, zgłębia początki hipisów na Zachodzie. Niezwykle dociekliwie omawia też znane mu postaci i przypadki z historii peerelowskich długowłosych.

Niemal w pół wieku od początku zmian w światowej kulturze, która przybrała znaną już wcześniej nazwę hippie, wydaje się że przeniesienie jej nad Wisłę było przede wszystkim efektem fascynacji muzyką młodzieżową. Chyba dziś nikt nie wątpi, że Polacy żyjący w połowie lat 60. XX wieku w PRL czuli, że ich bezpieczeństwo, 20 lat bez wojny, sławna gomułkowska „mała stabilizacja” to za mało, by żyć pełnią życia. W czasach przedinternetowych, cud fal ultrakrótkich sprawiał, że zachodnia muzyka, z szumami i trzaskami, docierała do uszu młodych ludzi i w Polsce, i w Czechach, a nawet w Związku Radzieckim. Przywożone do kraju płyty ozdobione były niezwykłymi grafikami, a zdjęcia sławnych The Beatles prezentowały ich jako długowłosych, zarośniętych jegomościów, którzy przecież tworzyli najcudowniejszą muzykę wszech czasów. Pojawiało się też obco brzmiące słowo - hipisi. Paradoksalnie, polska prasa, w całości opanowana przez komunistów, szukająca możliwości wyśmiania przywar „zgniłego Zachodu” opisywała długowłosą młodzież żyjącą w komunach i sprzeciwiającą się wojnie tak sugestywnie, że szybko znalazła ona w Polsce naśladowców.

Kim byli pierwsi polscy hipisi

Kamil Sipowicz stawia ciekawą tezę, popartą zresztą licznymi wywiadami zamieszczonymi w książce, i osobistym doświadczeniem, że naszymi hipisami byli „lokalni outsiderzy, ludzie niepogodzeni ze światem i ze sobą”. Wielu miało problemy psychiczne, tkwiło w rodzinnych konfliktach, ale też autor przyznaje, że sporo osób pasożytowało na innych. Z drugiej strony Sipowicz przypomina, że w latach 60. XX wieku „chleb i żółty ser kosztowały dosłownie grosze”.

Ówczesny ideolog ruchu „Prorok”, czyli Józef Pyrz (urodzony w 1946 roku) tłumaczy, że „wtedy liczyło się to, że mieliśmy swobodę mówienia, myślenia, rozwoju duchowego. Że wątpimy że zadajemy pytania... Hipis to człowiek zawsze otwarty. Nie tolerancyjny, lecz otwarty. Ktoś, kogo życie jest ciągłym procesem”.

Po latach Sipowicz wysnuwa tezę, że ci młodzi ludzie eksperymentowali z własną wolnością. Tak zwani prawdziwi hipisi nie aprobowali obłudy w jakimkolwiek wydaniu. Może dlatego nie było im też szczególnie po drodze ani z partią, ani z Kościołem. Zdecydowana większość hipisów nie miała nic wspólnego z polityką, świadomie odrzucała jakiekolwiek zainteresowanie władzą. A jednak PZPR zwalczała hipisów szczególnie zaciekle, wykorzystywała do tego celu SB, prasę, polskie dzieci-kwiaty chętnie lżył na łamach „Życia Literackiego” Olgierd Terlecki, ojciec sławnego krakowskiego hipisa o pseudonimie „Pies”, czyli Ryszarda Terleckiego - dzisiejszego wicemarszałka Sejmu z ramienia PiS, uznawanego za jednego z twórców całego polskiego ruchu hipisów. Swego rodzaju spadkobierców hipisowskich ideałów Sipowicz widzi też we wrocławskich performansach Pomarańczowej Alternatywy już w latach 80. XX wieku.

Długowłosi narkomani

W świetnie edytorsko przygotowanej książce nie brak faksymil artykułów prasowych mających za zadanie oczernić polskie dzieci-kwiaty. Oprócz przypisywania im mętnej ideologii i ślepego naśladownictwa Zachodu, dziennikarze szybko przypięli długowłosym kontestatorom łatkę narkomanów.

Najważniejsi ideolodzy tamtego ruchu zaprzeczają rozpowszechnianym wówczas legendom o narkotycznym działaniu smażonego na patelni proszku do prania czy wciąganiu zapachu płynu „Tri”. Co niewyobrażalne, to właśnie komunistyczna prasa urządzając nagonkę na długowłosych podawała przepisy, jak stosować ów wybielacz plam. Niektórzy dziennikarze byli takimi idiotami, iż potrafili wmawiać czytelnikom, że ten środek się pije. Podobno po takim artykule wiele osób zatruło się “Tri”, a milicja odnotowała nawet zgony. Sipowicz rzetelnie jednak wylicza wiele osób, które popadły w uzależnienie od polskiej heroiny, zmarły z przedawkowania, bądź nadużywając dostępnych wówczas bez problemów silnych leków psychotropowych popełniły samobójstwa.

Inwigilacja nie miała końca

Dostęp do archiwów prywatnych i IPN ubarwia książkę niezliczonymi zdjęciami ze zlotów hipisów, ale też ujawnia szokujące dokumenty policyjne wyliczające postaci życia społecznego i politycznego popierające polskich hipisów. W czerwcu 1970 roku bezpieka ściśle kontrolowała życie członkini Związku Literatów Polskich Stanisławy Zakrzewskiej, która co tydzień udostępniała grupie długowłosych swoje mieszkanie na spotkania. Z dokumentów wynika, że SB doskonale znała poglądy literatki, miała też wgląd w prowadzone podczas tych spotkań dyskusje. Nie oszczędzała własnego współpracownika, wspomnianego już redaktora Olgierda Terleckiego, którego oskarżała o sprzyjanie hipisom. Na celowniku był też wybitny krytyk literacki Artur Sandauer, redaktor „Więzi” Andrzej Wielowieyski, a nawet ksiądz Adam Boniecki. Wszyscy oni chętnie spotykali się z młodymi ludźmi i publicznie wyrażali poparcie dla ich pokojowych aspiracji.

Według Sipowicza to właśnie na polskich hipisach milicjanci wypróbowywali niesławne „ścieżki zdrowia”, znane z pacyfikacji robotniczych protestów w Radomiu i w Ursusie w roku 1976. Już bowiem w 1969 roku Milicja Obywatelska nie tylko szczuła długowłosych psami podczas ich nieformalnych zlotów w Chęcinach niedaleko Kielc, ale też zatrzymana młodzież, bez względu na płeć, musiała przejść przez szpaler bijących ich pałkami milicjantów.

Kryminaliści kontra długowłosi

Polscy hipisi nie tylko wzbudzali nienawiść MO i SB. Wielu środowiskom, szczególnie kryminogennym, nie odpowiadał barwny styl i szyk ich kontestujących peerelowską szarość rówieśników. Na początku lat 70. XX wieku osoby opuszczające więzienia język osadzonych, czyli grypserę i obyczaje panujące „za murem” przeniosły na wolność. Styl więziennych symboli i tatuaży przejęli tak zwani git ludzie albo gitowcy. Młodzi bandyci z upodobaniem ścigali długowłosych, bo w ich świecie taki wygląd oznaczał zniewieściałość i homoseksualizm. Policja polityczna szybko znalazła w nich sprzymierzeńców i często wręcz nasyłała bandy na hipisowskie zloty w Częstochowie, by cudzymi rękoma pacyfikować nielegalne w świetle PRL-owskich przepisów spotkania.

Muzyka im nie wyszła

Chociaż zainteresowanie ideami hipisów zaczynało się zwykle od fascynacji muzyką rockową, sam Sipowicz przyznaje, że w Polsce zespołów typowo hipisowskich właściwie nie było. Czy było to winą systemu tępiącego takie przejawy artystycznej niezależności, czy koniunkturalizmu samych artystów - dziś trudno rozstrzygać. Wspomina tylko o „Grupie w Składzie”, „Zdroju Jana” i „74 Grupie Biednych”, której jednego z członków utopili milicjanci. Przypomina artystowski Klan i ich opus magnum „Mrowisko”, długie włosy Tadeusza Nalepy i sławne wersy o „trzymaniu królika w dłoni i głaskaniu jego sierści” jako symbolu narkotycznej podróży po LSD. Dopiero założony w 1971 roku Ossjan wydaje się być spełnieniem hipisowskiej idei muzyki improwizowanej, pełnej duchowości, a jednocześnie zapisanej w formie płyt, których i dziś można się nie wstydzić.

Byli pierwszą solidarnością

Bez Internetu, z rzadko działającymi telefonami stacjonarnymi, z niewielkim dostępem do nowoczesnej muzyki i wartościowej literatury w jakiś sposób polscy hipisi stali się przez kilka lat awangardą kontrkultury. Dawali sobie wsparcie, poszukiwali sensu życia, nawet żyli w zaimprowizowanych komunach. Mieli odwagę głosić hasła wolności i pokoju, które choć zgodne z doktryną socjalizmu, tak bardzo złościły komunistyczny system.

Wielu zapłaciło za szaleństwa młodości przedwczesną śmiercią, inni stali się znanymi psychologami, terapeutami, czy wreszcie politykami. Wiele osób odkryło w sobie talenty artystyczne, inni do dziś żyją na uboczu, gdzieś w Bieszczadach, starając się dochować wierności ideałom sprzed pół wieku. Nie zmienili Polski, ale w jakiś sposób pokazali Polakom, że można się nie zgadzać na otaczający świat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny