Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dopalacze: Za zatrucie czterech koleżanek i siebie Marek wyleciał ze szkoły

fot. Wojciech Oksztol
Marek martwi się, czy uda mu się znaleźć szkołę, która go przyjmie
Marek martwi się, czy uda mu się znaleźć szkołę, która go przyjmie fot. Wojciech Oksztol
Marek, za to że przyniósł dopalacze na ognisko, wyleciał ze szkoły. Cztery dziewczyny, które zapaliły z nim skręta, dyrekcja dopuściła do nauki warunkowo. Wszyscy wylądowali zatruci w szpitalu. Rodzice są w szoku. - Te świństwa mogły zabić nasze dzieci - mówi matka jednej z uczennic.

To miała być zwyczajna impreza integracyjna. Na wycieczkę do Wasilkowa wyjechało z XIII LO kilkadziesiąt osób. Sami pierwszoklasiści. Mieli się lepiej poznać.

Dopalacze przywiózł Marek. Kupił je kilka dni wcześniej. Zajrzał do sklepu, który w centrum Białegostoku polecił mu kolega. Sprzedawczyni nawet nie zapytała nastolatka o dowód. Kupił jedną działkę popularnego wśród młodzieży zioła. Początkowo wcale nie zamierzał wykorzystywać skręta na tej imprezie. Miał być na weekend, na wypad z kolegami.

- Ale przypadkiem znalazłem go wtedy w kieszeni kurtki. Trzymałem w ręce i dziewczyny zaczęły mnie namawiać, żeby spróbować - opowiada Marek.

Zapalili. On, Karolina, Monika, Pamela i Agnieszka. Teraz wszyscy zapierają się, że to był pierwszy i ostatni raz. Chcieli tylko sprawdzić, przekonać się, jak to jest. Żałują. Obiecują, że już nigdy więcej tego nie zrobią.

- To był tylko jeden skręt, przekazywaliśmy go sobie wokół ogniska. Koleżanka spytała mnie, czy chcę spróbować. Spróbowałam. Dopiero potem zapytałam, co to jest - mówi jedna z licealistek.

Zabawa przybrała nieoczekiwany finał. Dziewczyny podczas ogniska zaczęły tracić przytomność. Nauczycielki wezwały pogotowie. Przyjechało kilka karetek. Piątka szesnastolatków trafiła na oddział ratunkowy Dziecięcego Szpitala Klinicznego.

- W rzeczywistości paliło więcej niż te pięć osób. My mieliśmy pecha - mówi jedna z dziewczyn.

I chociaż teraz uczniowie posypują głowę popiołem, trudno ocenić, czy to ciągle wpływ ekstremalnej sytuacji, w jakiej się znaleźli, czy naprawdę dotarła do nich groza tego, co zrobili. Rodzice twierdzą, że z dziećmi nie było wcześniej problemów. No najwyżej kilka razy złapali je na paleniu papierosów.

- Przyjrzałam się koleżankom mojej córki, z którymi zapaliła tego skręta. Normalne dziewczyny. Miłe, sympatyczne. Nigdy bym nie powiedziała, że poznam je od takiej strony - uważa mama Agnieszki.

Doznała szoku. Nigdy wcześniej nie słyszała o dopalaczach. Zaraz w szpitalu kobieta odnalazła Marka, tego który przyniósł dopalacze. Zapytała go, skąd je wziął. Od razu poszła do sklepu. Spytała młodą ekspedientkę, dlaczego sprzedaje dzieciom truciznę.

- Ale ona tylko się roześmiała. Dla niej to nic nie znaczy - opowiada.

Matka Marka o dopalaczach dowiedziała się z telewizji. - Nawet prosiłam męża, żeby porozmawiał z synem, przestrzegł.

Ojciec rozmawiał z nim we wtorek z rana. Ale wtedy już chłopak miał kupiony towar. Po południu wypalił go z koleżankami.

Wyrzuceni za dopalacze

Rada pedagogiczna XIII LO wszystkich złapanych na dopalaczach uczniów karnie skreśliła ze szkoły. Dziewczyny miały więcej szczęścia. Wstawiła się za nimi wychowawczyni. Podpisały specjalny kontrakt i mogą zostać. Marka dyrekcja wyrzuciła na dobre.

- Nikt nie chciał za niego poręczyć - mówi Adam Śledziewski, dyrektor XIII Liceum Ogólnokształcącego w Białymstoku.

Matka Marka, jak każda matka, broni syna. - To niesprawiedliwe - mówi z żalem. - Owszem popełnił błąd, ale nie dano mu szansy. Nikt z nim nie rozmawiał. Ani wychowawczyni, ani dyrektor. Dostał wilczy bilet. Co teraz będzie? Żadna szkoła go nie przyjmie - denerwuje się kobieta.

Rodzice Marka chcą się odwoływać od tej decyzji, ale chłopak i tak straci przynajmniej miesiąc nauki, bo tyle potrwa procedura. Inni rodzice jednak uważają, że wyleciał ze szkoły słusznie.

- Należało mu się. Przecież to on przyniósł dopalacze - mówi mama Agnieszki.

W domu Agnieszki teraz artykuły o dopalaczach leżą wszędzie. Licealistka wróciła już do szkoły. Matka zastanawia się co dalej.

- Nie zdawałam sobie sprawy, że to takie groźne. Z jednej strony jest mi wstyd, że tak wyszło, ale z drugiej strony cieszę się, że rozpętano tę wojnę - mówi. - Gdyby nie to, pewnie wróciłaby do domu i nikt niczego by nie zauważył. Najwyżej, że źle się poczuła, coś zjadła, przejdzie. I tyle. Teraz przynajmniej wiemy, że mamy problem.

Wąchała wszystko, jadła liście

Pani Marta jeszcze w maju bezskutecznie starała się zatrzymać sprzedaż dopalaczy.

- Moja córka ma 15 lat. Kupiła dopalacze bez problemu. Sprzedawczyni była bardzo uprzejma. Chociaż Paulina zdecydowanie wygląda na 14 lat, sprzedała je. Nawet poradziła, jak korzystać z nich, bo przecież na opakowaniu jest napis, że to tylko produkt kolekcjonerski. Jak znaczki - denerwuje się kobieta.

To, co działo się potem, matka usłyszała od policjantów i koleżanki, która była tego dnia razem z jej córką. Paulina nic nie pamięta. A utraciła poczucie rzeczywistości i świadomość racjonalnego zachowania. Po zapaleniu skręta wąchała wszystko, co spotkała na drodze. Wyglądało to tak, jakby poruszała się określonym torem, nie widząc nic po prawej i lewej stronie. W którymś momencie zaczęła jeść liście z krzaków. Mówiła, że umarła i jest niewidzialna.

Dostała ataku agresji. Na skwerku przy pomniku Zamenhofa popchnęła starszego mężczyznę. Przewrócił się nieszczęśliwie i złamał rękę - opowiada ze smutkiem pani Marta.

Paulina uciekła. Wróciła na plac dopiero po jakimś czasie, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się stało. Tam czekała na nią już policja. Sprawa trafiła do sądu dla nieletnich. Pierwsza rozprawa ma się odbyć w tym miesiącu.

Ale to nie koniec problemów Pauliny. Substancja poczyniła spustoszenie w jej organizmie. Dziewczynka straciła poczucie smaku, wystąpiły poważne zmiany na skórze. Cierpi na zaburzenia wzroku i równowagi.

Matka Pauliny postanowiła działać. Chciała, żeby ci, którzy sprzedali jej córce truciznę, odpowiedzieli za to. Twierdzi, że pomocy szukała wszędzie. Na policji, w prokuraturze. Bezskutecznie.

- Wszyscy odpowiadali mi, że dopóki handel dopalaczami jest legalny, mają związane ręce. To straszne, że dzieciaki musiały trafić do szpitala, żeby ktoś zajął się tą sprawą - podkreśla kobieta.

Sanepid zamknął sklepy z dopalaczami

Białostoccy licealiści nie byli jedynymi ofiarami dopalaczy. W ciągu kilku dni w różnych miastach w Polsce do szpitala trafiło kilkanaście osób. Sami młodzi. Dwie osoby zmarły.

To przeważyło szalę. Rząd wypowiedział wojnę dopalaczom. Zmasowana akcja ruszyła w ubiegłą sobotę. Jednocześnie w całej Polsce. Sanepid zdecydował, że wycofuje produkt o nazwie Tajfun i wszystkie podobne do niego substancje.

Kontrolerzy w asyście policji weszli do wszystkich sklepów, które mogły oferować takie wyroby. W ciągu trzech dni sanepid zamknął ponad 800 sklepów z tymi specyfikami w Polsce, w Białymstoku dziewięć.
Policja i straż miejska pilnują, by nikt nie wszedł do środka. Za ponowne otwarcie właścicielom grożą dwa lata więzienia. Próbki, które kontrolerzy pobrali w sklepach, są badane w laboratoriach.

- Sklepy pozostaną zamknięte dopóki główny inspektor sanitarny nie odwoła swojej decyzji - mówi Alicja Gabrylewska, podlaski wojewódzki inspektor sanitarny.

To co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się niemożliwe do zrobienia, nagle stało się faktem.

- I bardzo dobrze. Na coś takiego czekaliśmy. Nareszcie jest jakaś reakcja na problem, który od dawna sygnalizowaliśmy. Wierzę, że od tej pory nie będzie już legalnego handlu dopalaczami - mówi Marian Kociuba, kierownik Katolickiego Ośrodka Wychowania i Terapii Uzależnień Metanoia w Czarnej Białostockiej.

Rząd zapowiada: To koniec dopalaczy

Zmiany, które chce wprowadzić rząd, mają rozwiązać problem ostatecznie. W ciągu miesiąca ma wejść w życie odpowiednia ustawa. Nowe przepisy pozwolą, żeby podejrzane substancje były wycofywane z handlu, nawet na 18 miesięcy. W tym czasie można by je przebadać i udowodnić ich szkodliwe działanie.

Nie wolno też będzie reklamować dopalaczy jako środków powodujących odurzenie. Za ich udostępnienie nieletnim grozić będzie do trzech lat więzienia. I nie chodzi tu tylko o sprzedawców, ale o każdą osobę, która poda taki środek nieletnim.

Ale na razie handel dopalaczami, mimo że nie działają sklepy, trwa dalej. Bo po prostu przeniósł się do podziemia. Środki psychoaktywne nadal można kupić przez internet, i to jeszcze wygodniej, bo z dostawą do domu.

Marian Kociuba nie ma złudzeń. Ta walka będzie jeszcze długo.

- Są klienci i będą też dilerzy - mówi. - Nie należy się spodziewać, że jedna ustawa załatwi problem. Przecież narkotyki nigdy nie były legalne, mimo to ciągle mamy narkomanów.

Właśnie dlatego do akcji przeciw dopalaczom włącza się też białostocki magistrat. Urzędnicy chcą się skupić na edukacji młodzieży. W związku z ostatnimi wydarzeniami, ma być ona dodatkowo wzmocniona. Szczegóły mamy poznać na początku przyszłego tygodnia.

PS Imiona dwóch uczniów, na ich prośbę zostały zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny