Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chciał zająć moje miejsce

Rozmawiała: Anna Łubian
Kurier Poranny: Pana były podwładny zapłacił znajomemu, aby jego krewna dała Panu łapówkę. Jest Pan zaskoczony? l Tomasz Hirnle, kardiochirurg: O tym, że ten człowiek miał coś wspólnego z tą historią wiedziałem od dawna, natomiast nie miałem pojęcia o pieniądzach. l Dlaczego doktorowi S. tak bardzo zależało na tym, żeby przestał Pan być szefem kliniki kardiochirurgii? - Od pewnego zaczynałem wątpić w morale i etykę tego człowieka. Dostawałem na niego skargi od pracowników i pacjentów. Mówili, że zachowuje się grubiańsko. Rozmawiał z nimi w ordynarny sposób, zostawiał ich bez opieki. Z jego powodu z pracy odeszła młoda lekarka.

l Rozmawiał Pan z nim o tym?
- Tak, jednak skargi nie ustawały. W końcu, jakieś dwa tygodnie przed tą akcją powiedziałem mu, że dostaje czerwoną kartkę: jeszcze jedna skarga i się pożegnamy. To samo powtórzyłem jego żonie, którą akurat spotkałem na korytarzu.

l Myśli Pan, że właśnie to był motyw?
- Jest jeszcze coś. Tuż przed prowokacją przyszedł do mnie jeden lekarz z prośbą o podpisanie wniosku na specjalizację. Przyniósł także wniosek doktora S. Powiedziałem, że ten drugi zatrzymam u siebie. Mam takie wrażenie, że doktorowi S. bardzo zależało na szybkim zrobieniu specjalizacji, a potem objęciu kierownictwa nad kliniką.

l Prokuratura twierdzi, że podczas prowokacji przyjął Pan korzyść majątkową. Jak było według Pana?
- To był poniedziałek, właśnie wróciłem z urlopu. W pewnym momencie wszedł do mojego gabinetu pacjent w pidżamie z dwiema kobietami. Nie byli umówieni. Jednak skoro weszli, to ich przyjąłem. Po zapoznaniu się z dokumentacja medyczną zapisałem tego pacjenta na operację za kilka dni. Ci ludzie zachowywali się dziwnie, ale wtedy nie zwracałem na to uwagi. Za chwilę miałem trudną operację, a czekała na mnie jeszcze żona pacjenta, którego wcześniej operowaliśmy. I kiedy wszedłem z nią do gabinetu, zobaczyłem na biurku kopertę. Nie widziałem, skąd się wzięła, nie wiedziałem do kogo należy. W końcu nie było mnie przez tydzień w klinice. Wziąłem kopertę do ręki i schowałem do szuflady, żeby nie zobaczyła tego kobieta, która ze mną weszła. Bo co miałem innego zrobić? Wybiec za tymi ludźmi? Ich już nie było. Wiedziałem jednak, że wrócą na zabieg. Jeśli to oni zostawili kopertę, to wtedy bym im ją oddał. Kiedy przekazałem żonę pacjenta innemu lekarzowi i chciałem się szykować do zabiegu, zatrzymała mnie policja.

l Zapis z ukrytej kamery nie przesądza, czy wziął Pan łapówkę. Jak zachowywali się policjanci i prokuratorzy?
- Ani razu nie byłem przesłuchiwany przez prokuratora. Rozmawiałem tylko z policjantami, którzy radzili mi się przyznać. Mało tego, to moi obrońcy, a nie prokurator wnioskowali w sądzie o obejrzenie nagrania z prowokacji. Chcieliśmy, żeby od razu zostali przesłuchani uczestnicy akcji. Wówczas w ciągu jednego dnia udowodnilibyśmy, że to wszystko się nie trzyma kupy. Jednak sprawa została zawieszona. I żałuję tego. Bardzo mi zależy na tym, żeby przed sądem udowodnić swoją niewinność.

l Spędził Pan w areszcie sześć tygodni. Będzie się Pan domagał odszkodowania?
- Jeszcze za wcześnie, żeby w ogóle myśleć o takich rzeczach. Ja ciągle jestem oskarżonym. Moja sprawa w sądzie się jeszcze nie skończyła i tak naprawdę nie wiem, jaki będzie jej finał.
Ale z perspektywy czasu wiem jedno: podrzucając na biurko kopertę z pieniędzmi można zniszczyć każdego lekarza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny