Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Chwalibóg. Przyjechał na dożynki, został na całe życie

Tomasz Mikulicz
Tomasz Mikulicz
Andrzej Chwalibóg, architekt
Andrzej Chwalibóg, architekt Archiwum prywatne
Andrzej Chwalibóg to architekt, rodem z Górnego Śląska

Kurier Poranny: Urodził się Pan w Gliwicach...

Andrzej Chwalibóg: To jedno z tych lwowskim miast na Śląsku. Jak wspominam lata dzieciństwa? Jak to w moim wieku, czyli często i różnie. Pamiętam „3 x tak” - to wówczas był obowiązujący mural, a ci, którzy go zamalowywali, byli zamykani. Ale wtedy sześcioosobowa rodzina wypełniała mój świat, a nie to, co było obok. Dziś wiem, jak to było ważne. Były też momenty dość... powiedziałbym... niebezpieczne, np. zabawa mojego starszego brata w Wilhelma Tella - moje oko zostało uratowane. Będąc najmłodszym w rodzinie służyłem jako przedmiot doświadczalny, co dało mi, być może, lepszą wiedzę niż badaczom i pozwoliło zauważyć istnienie trzech światów - świata człowieka, świata ludzkiego i świata Bożego. Teraz się zajmujemy światem człowieka - moim. W dzieciństwie nauczyłem się kochać i myśleć. Dziś, będąc już przekonanym, że są tylko te dwa źródła poznania, posiadam wiarę - to więcej niż przekonanie - w źródło, w jego niezbędność do tego, by cokolwiek zaistniało. Nie wnikając w to, czy dzieciństwo mnie nauczyło, czy tylko pomogło przystosować ten dar do życia ziemskiego, na pewno pierwsze myśli i uczucia są z tego czasu. Na przykład pamiętam, jaka to była książka, pozostawiona mi w łóżeczku, bym się nie bał, gdy zostawałem sam w domu. Były to „Dzieje Polski”, oczywiście z międzywojnia, z pięknymi rycinami.

Czy często odwiedza Pan krainę swego dzieciństwa, czy może zakorzenił się Pan już tak bardzo w Białymstoku, że odwiedziny są rzadkością?

Przecież tej krainy się nie da opuścić. Natomiast jeśli chodzi o metaforę zakorzenienia, to moje upodobanie w dendrologii pozwala ją rozwinąć - są takie drzewa, które posiadają korzenie przybyszowe, których gałęzie, a nawet liście, potrafią się ukorzenić. Być może od tego zjawiska pochodzi pojęcie przybysz. Więc - miałem surowego nauczyciela polskiego, który, gdy słyszał na początku wypowiedzi „więc” mówił: jeśli jeszcze raz powtórzysz „więc”, dostaniesz dwóję więc - i siadam z dwóją. Ale tak pod ławką dopowiem, że lubię zwiedzać, a Gliwice nie zostały do końca zniszczone, choć miasto, które ma swoja własną szkołę architektoniczną jest narażone na wielkie ryzyko - i tu wychodzi moje zakorzenienie oraz starcza złośliwość. Nie mogę zapomnieć o Białymstoku.

Kiedy Pan tu przyjechał? Czy powodem była może - jak w wielu przypadkach - „pogoń za miłością swego życia”?

W środkowej części pytanie nieco chybione, bo przyjechałem z miłością. Przyjechałem na dożynki ogólnopolskie - nomen omen - w 1973 roku. A co do miłości - duży wpływ miała piękna przyjaźń z Olkiem Nikitinem, który mnie, jeszcze na studiach, zaraził miłością do Białegostoku i przekonał do wyjazdu, a sam został na Śląsku. Wreszcie przyjechał i trochę się nacieszyliśmy spotkaniami, oczywiście tęskniąc za Gliwicami.

A wracając do Białegostoku, to miasto i jego okolice znane mi wcześniej tylko z opowieści, pociągało innością. Kusiła ta podróż za granicę również i czasu, bo Białystok przejął także historyczną legendę kresową, namiętnie uprawianą we lwowskich Gliwicach. To zwyciężyło w zderzeniu z peerelowską przaśnością - wyobrażałem sobie wówczas, że na Kresach tego być nie może - i ordnungiem niemieckim. Poza tym, chciałem się zmienić, a gdy o tym mówiłem moim przyjaciołom, prosili mnie, żebym nie żartował. Więc to było wyzwanie i wezwanie do nowego życia z młodą żoną i pierworodnym w drodze. Tak wpadłem w to miasto i wir dziwnych wydarzeń, spotkań ludzi i przeżyć. A miasto - to przecież taka koncentracja zdarzeń, ludzi i form, która wszystkiemu służy.

Co na samym początku zwróciło Pana uwagę w tutejszej kulturze, zachowaniu ludzi, mentalności?

Znana odpowiedź: trudne pytanie. Dodam, że socjologiem nie jestem i uogólnień się boję. Lubię tylko abstrahowanie i tą drogą pójdę. Poznanie tego typu zjawisk, to ich opis. Dlatego przedstawię krótkie zdarzenie: To było na samym początku pobytu, szliśmy z żoną oraz z pierworodnym w wózeczku, podeszła do nas staruszka i po prostu się zachwyciła. A nas zachwyciła ta pani.

Jesteśmy też określani jako Zielone Płuca Polski. Jak było z dostępnością zieleni w regionie, gdzie się Pan urodził. Śląsk kojarzy się z tym, że zieleni jest jak na lekarstwo. Czy to może tylko stereotyp?

Ktoś wymyślił tę nazwę, by przyniosła korzyści na terenach tak nazwanych oraz - w stosownej proporcji - całej Polsce. To miało dotyczyć natury i kultury, czyli zieleni oraz wszystkiego, co i kto z zieleni korzysta. Nie mam danych na ten temat, jedynie, będąc zmuszony do wzięcia udziału w jednej z akcji, tylko upewniłem się o względnych pożytkach tego typu działań. A przechodząc do zieleni śląskiej, to muszę z zazdrością donieść, że jeden człowiek nic nie „godając”, tylko stuknął laseczką i więcej drzew wyrosło na hałdach niż w Puszczy Białowieskiej. Piszę tak o słynnym generale Zientku, choć wiem, że za tym stukaniem kryła się potęga PRL-u.

Czy odczuwalne były różnice w mowie? Wiadomo, że na Podlasiu „przeciąga się” wyrazy, mowa jest dość melodyjna. Ale na Śląsku też przecież mówi się w określony sposób…

Mam znowuż dwa obrazki, które wszystko powiedzą: w Kędzierzynie w 1974 roku, jadąc taksówką usłyszałem: pan to chyba ze wschodu. Dodam, że było to po niecałorocznym pobycie tutaj. Nie wiem, czy to jeszcze zasługa lwowskiego towarzystwa, czy to moja empatia białostocka była tak skuteczna. Natomiast drugi obrazek, dużo późniejszy. To był pierwszy dzień stanu wojennego, który zaskoczył mnie w Łomży. Chciałem wrócić do domu, zobaczyć jak moja żona spiskuje. Był taki tłok, że nie miałem szansy wsiąść, pozwoliłem więc sobie głośno ponarzekać na pchające się śledziki i od razu miejsce się znalazło. Choć później się okazało, że tylko kilka ich jechało wraz ze mną do Białegostoku.

Przyjechał Pan w czasach rozwijania się słynnych białostockich kontrastów, które nieraz przetrwały do dzisiaj. Jak Pan patrzył na to zjawisko wtedy, a jak teraz?

Chyba chodzi o czasopismo Kontrasty, bo naturalne kontrasty na moich oczach ginęły, a kwitły takie literackie - spotkał mnie taki zaszczyt, gdy wpisałem do książki życzeń i zażaleń, że coś było nieświeżego w barze, a to zostało uwiecznione przez Redlińskiego w Nikiformach, w Kontrastach...

A jeśli chodzi o architekturę, to do tej pory zastanawiałem się w czym tkwi białostocka specyfika. Dziś, po przetrawieniu wielu koncepcji, przyjmuję, że to agresywne tło stanowi dominujący czynnik tworzący obraz miasta. Na nim występuje nowa i stara architektura, co wobec braku masy krytycznej miąższu miejskiego, zakłóca odbiór - powtórzę i podkreślę - wszystkiego. W nim tkwią słynne białostockie kontrasty, a to przecież także zwyczajny bałagan. To on powoduje wyróżnienie tych kawałków - trochę eklektycznego miasta z XIX i początków XX w. obok wchłoniętej zabudowy wiejskiej i pochłaniającej mieszkaniówki wielorodzinnej, architektury nieudanej w całej Polsce. W tym kontekście nastąpiło - moim zdaniem - nadprogramowe wyróżnienie budynków z tzw. białostockiej szkoły muratorskiej, które powstawały wszędzie gdzie były koszary i fabryki, a przy okazji kilka ulic.

Czyli uważa Pan, że XIX-wieczna białostocka szkoła stawiania budynków była taka sama jak w innych częściach ziem polskich?

Moim zdaniem nie istniała białostocka szkoła muratorska , jako określenie rodzaju, typu, czy też gatunku, a jeśli ktoś używa tej nazwy, to albo jego sprawa, albo będzie musiał przekonać innych.

Szanujmy prawdziwych muratorów i doceńmy prawdziwą sztukę - miejmy świadomość, że mamy jedną z najpiękniejszych rezydencji barokowych i również tej rangi kościół modernistyczny, nie tylko w Polsce. To oczywiste, jak proporcje, które trzeba zachować. Choć te sentymenty, to piękna choroba. Jej historia wydaje mi się dłuższa niż to, co się głosi dzisiaj. Zdrowym bakcylem był zachwyt nad tym, co nie na czasie, co wówczas wstyd przynosiło. Przez wiele lat wieszano na wybranych ruderach z okazji świąt tabliczki z napisem przeznaczono do rozbiórki. Dość wcześnie zarażony, więc mam nadzieję, że to co piszę jest wyrazem ozdrowienia: ten bakcyl przeszedł mutację i dziś niesie miłość do kiczu.

Czym więc białostocka architektura różniła się i nadal różni od reszty kraju?

Jeśli ustalimy, że chodzi o swoisty regionalizm, to moja odpowiedź będzie bardzo krótka: wszystkim. A co się za tym kryje, może wyjaśni to zdarzenie z początków Wydziału Architektury: nasz dziekan, prof. Piniński, nakazał aby każdy nauczyciel wybrał prace wyróżniające się regionalizmem - tak nazywano lokalne próby podgryzania światowego modernizmu - i opisał. Wówczas miałem dużo prawdziwej pracy - projektowałem - więc zrezygnowałem z mozolnego przeglądania stert projektów studenckich przyjmując stosowną teorię i praktykę architektury regionalnej. A mianowicie wszystko, co jest wykonywane przez ludzi w warunkach, gdy zarówno oni, jak i one, są poddane oddziaływaniu otoczenia, musi być regionalne. Tylko trzeba ten wpływ zdefiniować i opisać. Stworzyłem więc odpowiednią macierz, oznaczając wiersze cyframi arabskimi, kolumny łacińskimi, w wyniku czego, wyrok skazujący daną pracę na regionalizm brzmiał: X,VI,III/ 7,3,6. Owa historyjka miała w dowcipny sposób wykazać, że nie jest istotne rozstrzyganie, czy coś jest białostockie, czy gliwickie. Ważne jest to, co było podstawą określenia rodzajów dachu w słynnej definicji prof. Ihnatowicza: są dachy dobre i złe.

Jak wspomina Pan swoje pierwsze projekty?

Już w pierwszych miesiącach pracy w Pracowni Urbanistycznej, czyli w 1973 r., rozpoczęło się moje projektowanie i to od razu z realizacją. Z plastykiem miejskim Jurkiem Grygorczukiem i architektem miejskim Mirkiem Zbichorskim wykonaliśmy zadanie, o którym do dziś mogę mówić, że to jedyny projekt, całkowicie zgodny z realizacją - bo został narysowany po skończonej budowie. Tak powstał pomnik Obrońców Białegostoku z 1939 roku przy wjeździe z Warszawy - z inicjatywy pana Maleckiego, świadka wydarzeń.

Jakby miał Pan podsumować, z którym z licznych projektów czuje Pan największy związek?

Odpowiem szczerze - to płatkowiec przy ul. Mickiewicza obok stawów. Tak studenci nazwali ten dziwny budynek (fundamenty na I piętrze, piwnice na dachu, mało ścian prostych, a budynek miał być parkingiem z usługami). Wybrałem ten budynek dlatego, że podobno forma architektoniczna wpłynęła na jego komercjalizację, czyli jego uroda spowodowała dobrą sprzedaż mieszkań.

Znany jest Pan też z projektów sakralnych.

Zaczęło się w cudownej świątyni w Hajnówce, autorstwa arch. Aleksandra Grygorowicza - mojego nauczyciela z Gliwic. Czując się zdeptanym pod każdym względem, zamarzyłem sobie o pomocy poprzez wymuszone zbliżenie się do spraw świętych. Myślałem o projekcie sakralnym, co było mało realne. Jednak już tego samego dnia, po powrocie do domu otrzymałem telefon z pytaniem: czy nie zechciałbym zaprojektować kaplicy w Kolnicy pod Augustowem? I tak się zaczęła ta moja nowa droga projektowa. W tamtym czasie sztuka projektowania i budowania kościołów była praktycznie zakazana. Również teoretycznie było to trudne - rysował się kryzys modernistycznej świątyni , a jeszcze nie oswojono się z „nową formą tradycyjną”. Byłem w sytuacji sierocej. Kazało mi to wrócić do źródeł, do treści i symboli: - sakralność związana z kultem Maryi, a więc lilia; funkcja sepulkralna (chodziło o ciche upamiętnienie obławy augustowskiej) - rzut na ośmioboku. Doszły jeszcze łodzie Piotrowe i powstała całość na tyle inna, że nazwałem tę architekturę zjawiskową, czyli zaskakującą, co jej wypominano.

Zaskakujące, że projekt został przyjęty i mimo chociażby trudności politycznych oraz technicznych, zrealizowany.

To tajemnica oraz udział wspaniałych ludzi, na czele z ks. biskupem Mikołajem Sasinowskim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny