Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Małysz rusza w Rajd Dakar

Z Adamem Małyszem przed startem w Rajdzie Dakar rozmawia Paweł Puzio
Adam Małysz
Adam Małysz
Kiedy kierujemy samochodem na co dzień, nie zdajemy sobie sprawy, jak dużo wysiłku wymaga kierowanie autem w trakcie rajdu terenowego. Dopiero cały dzień za kółkiem na skomplikowanej trasie pokazuje, jak to jest trudne.

Rajd Dakar

Rajd Dakar

34. Rajd Dakar (po raz czwarty organizowany w Ameryce Południowej) rozpocznie się 1 stycznia w Mar Del Plata w Argentynie, a zakończy 15 stycznia w Limie. Po raz pierwszy uczestnicy rywalizować będą na terenie Peru. Trasa składa się z 14 etapów o łącznej długości 9 tys. km, z czego 5 tys. km to odcinki specjalne. Na liście startowej jest 186 motocykli, 170 samochodów, 76 ciężarówek oraz 31 quadów. W różnych zespołach wystartuje 21 Polaków. Partnerem Adama Małysza jest Rafał Marton.

Od lat jest Pan wielkim fanem motoryzacji. Jak Pan może porównać sport motorowy i skoki? Czy poziom adrenaliny i koncentracji jest podobny?

Adam Małysz: - Skoki narciarskie i jazda samochodem terenowym to dwa różne sporty. Wymagają innego przygotowania fizycznego, ale również koncentracja i adrenalina jest inna. Kiedy się stoi na skoczni, punkt kulminacyjny koncentracji trwa kilka chwil. Skok jest krótki, później można się na chwilę rozluźnić i za jakiś czas powtarzam skok. W samochodzie muszę być skoncentrowany przez cały czas. Trzeba dojechać do odcinka, uważając na innych kierowców, później start, kilkadziesiąt minut albo kilka godzin wyścigu, dojazd do mety i zjazd do strefy serwisowej. W trakcie rajdu kierowca pracuje przez cały dzień i odetchnąć może dopiero po oddaniu samochodu na noc do "parc ferme".

Dlaczego wybrał Pan rajdy terenowe, a nie wyścigi na torze, na przykład w klasie samochodów turystycznych?

- Jazda w terenie zawsze mnie fascynowała. Prywatnie też jeżdżę samochodem dostosowanym do trudnych warunków, ale dopiero w profesjonalnie przygotowanym aucie mogę pobawić się jazdą terenową.

Niebawem ruszy Pan w Rajdzie Dakar po bezdrożach Ameryki Południowej. Jak Pan ocenia stan przygotowań i swoje szanse do dojechanie do mety?

- Wszystkie moje treningi, rajdy i ćwiczenia po odstawieniu nart związane są z przygotowaniem do Dakaru. To bardzo trudne wyzwanie, ale jednocześnie spełnienie marzenia. W tym roku moim celem jest meta. Wierzę, że mam szansę dojechać, i dlatego startuję. Dużo oczywiście zależy od samochodu. Przygotowujemy sprzęt, żeby nie zawiódł i dowiózł nas do końca rajdu.

Jak w Legii Cudzoziemskiej

Jak w Legii Cudzoziemskiej

Dariusz Piątek, uczestnik afrykańskiej serii rajdów Dakar: - Zawodnicy podczas rajdu są jak wielka rodzina. Mimo że jest presja na wynik, to nikt nikomu nie odmawia pomocy. Zawsze o 19 wieczorem była odprawa. Oglądaliśmy film z ostatniego etapu. Były momenty śmieszne i tragiczne, po których następowała żałoba, bo Dakar co roku zbiera swoje żniwo. Nie jest to zabawa dla grzecznych chłopców czy młodzieńców z wybujałą fantazją. Ci kończą albo w aluminiowej trumnie, albo w gipsie. W tym rajdzie liczy się rozwaga, doświadczenie oraz wytrzymałość.
To jest jak pobyt w Legii Cudzoziemskiej na polu walki. Wszyscy sobie pomagają, aby przetrwać tę wojnę. Nie ma lepszych i gorszych. Cel jest jeden - dojechać do mety. Niestety, mnie to się nie udało. Rozumiem jednak ludzi, którzy co roku podejmują to wyzwanie.

Jak po zakończeniu kariery zmieniło się Pana życie? Jak małżonka przyjęła decyzję o poświęceniu się nowej dyscyplinie?

- Żona trochę się o mnie boi i zawsze na koniec dnia dzwonię, mówiąc, co się u mnie dzieje. Kiedy dachowałem podczas bicia rekordu prędkości, zadzwoniłem do niej natychmiast po zbadaniu mnie przez lekarza, żeby się nie denerwowała. Dla odmiany na RMF Morocco Challenge pojechała ze mną, żeby samodzielnie zmierzyć się z pustynią i sprawdzić, co mnie tak kręci w rajdach terenowych. Okazało się, że nieźle sobie radzi za kółkiem. Z pewnością mam teraz trochę więcej czasu dla rodziny i znajomych. Mogę zaplanować normalny urlop i co najważniejsze - mam czas, żeby wybrać się zimą na narty.

Czy nie tęskni Pan za nartami, za atmosferą wielkich skoczni?

- Bardzo lubię jeździć na nartach i planuję na kolejnych feriach zimowych nieco pozjeżdżać. Oczywiście, trochę brak tej atmosfery, ale część moich kibiców teraz dopinguje mnie, kiedy siedzę w samochodzie rajdowym. To bardzo pomaga i dziękuję im za to.

Podsumowując karierę skoczka, co Pan uznaje za największy sukces, a co za porażkę?

- Największym sukcesem było to, że mogłem "wyskakać" mistrzostwo i godnie reprezentować Polskę. Zawsze starałem się uzyskać jak najlepszy wynik i skakałem bez odpuszczania. Sport to jednak nie zawsze same sukcesy. Trudno mówić o największej porażce. Zawsze chciałem osiągnąć więcej i każdy słabszy wynik był w jakimś stopniu taką niewielką porażką. Teraz koncentruję się na jeżdżeniu i też daję z siebie wszystko. Tyle że sprawia mi to ogromną frajdę - jak zawsze, kiedy można realizować marzenia.

Czy nie tęskni Pan za słynną bułką z bananem? Czy sławetna pieczona kaczka często gości w Pana menu?

- Bułka z bananem stała się na tyle sławna, że każdy o to pyta. Na rajdzie Hungarian Baja też zostałem złapany przez fotografa z bananem w ręku i bułkami w torbie. Teraz mogę sobie pozwolić, by jeść, co chcę. Dieta w tym sporcie nie jest kluczowa.

Czy ponad 20 lat kariery i zawodowego uprawiania sportu pomaga Panu w przygotowaniach do morderczego Dakaru?

- Bardzo przydaje się przygotowanie kondycyjne, choć inne partie mięśni pracują w samochodzie, a inne na skoczni. Kiedy kierujemy samochodem na co dzień, nie zdajemy sobie sprawy, jak dużo wysiłku wymaga kierowanie autem w trakcie rajdu terenowego. Dopiero cały dzień za kółkiem na skomplikowanej trasie pokazuje, jak to jest trudne. Przygotowanie wymaga też olbrzymiej dyscypliny, a to z pewnością zostało mi po skokach.

Za sprawą Pana triumfów skoki stały się niemal narodową dyscypliną sportu. Czy rajdy terenowe mają szansę na taki sukces?

- Rajdy terenowe są bardzo popularne. Może tego na pierwszy rzut oka nie widać, ale wiele osób bierze udział w rajdach, a ludzi, którzy zabierają swój samochód, motocykl czy quad w trudny teren, jest jeszcze więcej. Wystarczy zobaczyć, jak wiele załóg startuje w imprezach typu Rajd Drezno-Wrocław.

W jednym z wywiadów Pana żona mówiła, że w końcu dłużej będzie pan w domu. A tymczasem obowiązki wzywają. Jak żona przyjmuje kolejne rozłąki?

- Proszę pamiętać, że rajdy nie są organizowane przez cały sezon, co tydzień. Teraz mam dużo więcej czasu dla rodziny. Treningi i rajdy to ułamek tego czasu, który poświęcałem skokom. Najdłużej nie będzie mnie w domu w trakcie Dakaru. Sam rajd trwa 15 dni, do tego przygotowania, badania i wszystkie procedury administracyjne zajmą kilka kolejnych. Ale Dakar jest raz w roku. Inne rajdy trwają krócej.

Czy kibice nie namawiają Pana do powrotu na skocznię?

- Z pewnością nie tylko kibice chętnie zobaczyliby mnie na skoczni. Teraz jednak chcę spełniać się jako kierowca. Wielu moich dotychczasowych kibiców dopinguje mnie nadal i jestem im za to wdzięczny. Takie wsparcie bardzo pomaga w przygotowaniach i za kółkiem. Po części jadę wtedy dla nich.

Czytaj e-wydanie »

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny