Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żyliśmy w zgodzie jak jedna rodzina. Katolicy, prawosławni i Żydzi w Białymstoku

Alicja Zielińska
przekazał swoje zdjęcia z domowego archiwum. Od lewej - I Komunia, ojciec Jachimowicza z siostrą przy Młynowej, na dole - mama Petronela z siostrą Bronisłąwą
przekazał swoje zdjęcia z domowego archiwum. Od lewej - I Komunia, ojciec Jachimowicza z siostrą przy Młynowej, na dole - mama Petronela z siostrą Bronisłąwą
Stare zdjęcia, świadectwa szkolne jeszcze sprzed wojny. Ale przede wszystkim ludzie, mili i serdeczni dla siebie. - Na naszej ulicy mieszkało dziewięć rodzin, pięć katolickich i cztery prawosławne, a wokół jeszcze żydowskie. I wszyscy żyliśmy w wielkiej zgodzie. Tolerancja była ogromna. Jest co wspominać - mówi Zdzisław Jachimowicz.

Pan Zdzisław Jachimowicz zaczyna wspomnienia od historii swojej podstawówki. Publiczna Szkoła Powszechna nr 15 powstała w 1921 r.

- W 1936 roku zacząłem tam naukę. Był to pierwszy rok, kiedy przyjęto chłopaków, bo wcześniej uczyły się tam tylko dziewczęta. Szkoła znajdowała się w parterowym okazałym domu. Nie był on jednak przystosowany do potrzeb edukacyjnych. Sale więc były nieduże, z niektórych przechodziło się do innych. Siódma klasa uczyła się na poddaszu. Ale wszędzie było bardzo ładnie. Plafony, piece kaflowe z ozdobnymi gzymsami. Szeroki hol. W przedsionku szatnia.

W podwórzu był piękny ogród ze żwirową alejką, kończącą się stawem z wyspą, na której rosły wierzby. Na tej alejce odbywały się lekcje wychowania fizycznego, wtedy zwane ćwiczeniami cielesnymi. Ponieważ był to pierwszy rok, kiedy szkoła stała się koedukacyjną, to chłopaków było tylko dziewięciu. Dzieci z innych szkół przezywały nas babskimi królami. Sama szkoła też miała brzydkie przezwisko - kurnik, dlatego że była taka mała. Ale poziom nauczyciele trzymali wysoki. Uczyły się dzieci z rodzin średnio zamożnych białostoczan, przeważnie policjantów, kolejarzy, podoficerów zawodowych z 14. dak, pocztowców.

W 1936 roku właśnie, na 15-lecie szkoły odbyło się poświęcenie sztandaru. Ja tę uroczystość szczególnie przeżywałem, bo matką chrzestną była moja ciocia Ożarowska, a ojcem chrzestnym starszy sierżant sztabowy pan Husarski. Do dziś pamiętam, jaki się czułem dumny z tego powodu.

Zdzisław Jachimowcz do dzisiaj zachował świadectwo za rok szkolny 1937/38. Na nim przedmioty: język polski, arytmetyka z geometrią, ćwiczenia cielesne, zajęcia praktyczne. Same piątki, tylko z arytmetyki ocena dobra.

- Na zajęciach praktycznych uczyliśmy się konkretnych umiejętności przydatnych w życiu, na przykład gotowania, wypieków. Wyszywaliśmy też różne wzory, cerowaliśmy skarpety, pończochy. Chłopcy również, a jakże - ożywia się pan Zdzisław. - Każdy miał swoje pudełko z przyborami do szycia, a w nim igły, naparstek, nici. Nie było w tym nic dziwnego. I wszystko robiliśmy na lekcji, prac nie można było zabierać do domu, nauczycielka sprawdzała, czego kto się nauczył.

Te umiejętności później bardzo się przydały w życiu. Kiedy urodziła mi się córka, to sam wyszyłem jej śliniaczek. Przyszyć guzik, czy coś sobie ugotować nigdy nie było dla mnie problemem. A dzisiaj dzieci przynoszą zadaną pracę do domu i ślęczą nad nią rodzice.

Naszą wychowawczynią była pani Jadwiga Słucka, a kierownikiem szkoły Antoni Malinowski, legionista. W 1937 roku odszedł do kuratorium na wizytatora, zmobilizowany w 1939 roku zginął w Katyniu. Religii uczyła Helena Nowacka. Na zdjęciu z Pierwszej Komunii stoję właśnie przy katechetce. Głowa ogolona na zapałkę, tak wyglądali wszyscy chłopcy, fryzjer zostawiał najwyżej grzywkę. Zdjęcie robił Szymborski, znany w Białymstoku fotograf.

Była jeszcze pani Janina Rybkówna, mówiliśmy na nią Rybka, ostra, choć niskiego wzrostu - miała historię i geografię. Ważną rolę w szkole wtedy odgrywała pani higienistka. Przychodziła codziennie do klasy i sprawdzała głowy, bo niestety panowała wszawica, chłopakom mniej groziła, ale z dziewczynkami bywało różnie, gdyż nosiły warkocze.

Ale pod względem stroju panował porządek - wszyscy chodzili obowiązkowo w czarnych fartuszkach. Do tego biały kołnierzyk, czerwona kokardka. Dziewczęta na głowie nosiły berety, a chłopaki czapki rogatywki z wyłogami na denku i białym wąskim otokiem.

- I jeszcze co charakterystyczne dla tamtych czasów, że zamożniejsze rodziny opiekowały się uboższymi - podkreśla pan Zdzisław. - Delikatnie, żeby nie poniżać nikogo. Zapraszało się takie koleżanki i kolegów, rodzice szykowali paczki i dawali jako prezenty. Na Boże Narodzenie kredki, piórnik, jakiś drobny upominek, w karnawale pączki, chrusty. Na Wielkanoc rodzice zawsze szykowali pół kopy jaj z myślą, że część pójdzie na paczki. Robiliśmy pisanki, mama wkładała jakieś wędliny.

Przyjaźń między dziećmi była wspaniała, żadnych podziałów, wszyscy jednakowi. Panowała wtedy naprawdę wielka tolerancja. Uczyły się z nami dzieci żydowskie, w mojej klasie były dwie dziewczynki i jeden chłopak. Szczególnie pamiętam Lwa Hertza, jego ojciec pracował w banku. Lew trzymał z nami sztamę, często chodziliśmy razem na buzę do Macedońca.

Buza to był biały napój wyrabiany z kaszy jaglanej, o kwaskowatym smaku, lekko musujący i od tego wzięła się nazwa, bo buzował w ustach. Bardzo smaczny, robili go Macedończycy, którzy osiedli w Białymstoku. Buzę często podawano z chałwą. I Macedoniec, jak mówiliśmy, miał swoją firmę na początku Lipowej. Lew zachodził do ojca do banku i mówił: tata, daj pięćdziesiąt groszy, bo idziemy z chłopakami na buzę.

Po napaści Stalina na Polskę 17 września 1939 r. zaczęła się nauka według sowieckiego programu. Na budynku zawisł szyld, że to już niepełnoja średnia szkoła nr 23 w Białymstoku. Przez jakiś czas językiem wykładowym był polski, ale zaraz Sowieci wprowadzili rosyjski, choć według ich porządku Białostocczyzna miała być republiką białoruską. I tak trwało do 1941 r., do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Za okupacji niemieckiej szkoła została zamknięta.

A Lew Hertz ze swoimi rodzicami, jak wszyscy białostoccy Żydzi trafił do getta. Byłem u niego, któregoś razu z kolegami przedarliśmy się do getta, podarował mi pas niemiecki. Nie wiem, skąd go miał, ale to był porządny pas, z klamrą z aluminium, na której widniał napis Gott mit uns. Długo go miałem, spiłowałem klamrę i nosiłem potem, będąc harcerzem.

Czytaj e-wydanie »

Słodkie okazje z wysokimi rabatami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny