Zmarzlik tak naprawdę szansę wygrania miał cztery razy. Kiedy Grand Prix zagościło w Warszawie po raz pierwszy, czyli w roku 2015 młody Bartuś miał nikłe nadzieje na wygraną. Był w tym turnieju po prostu rezerwowym. Dostał jedną szansę i… od razu wygrał swój debiutancki bieg przed wielką warszawską publicznością. Okoliczności były jednak z lekka kuriozalne. Bartek wyjechał na tor w momencie, kiedy uszkodzona była już maszyna startowa, a zawodnicy ruszali na zapalenie przez sędziego zielonego światła. W pierwszej odsłonie wyścigu 6. tamtego pamiętnego wieczoru „szybszy od światła” okazał się Australijczyk Jason Doyle, który dotknął taśmy, której w rzeczywistości nie było! W zastępstwie wyjechał Zmarzlik, który przywiózł za plecami Duńczyków – Nielsa Kristiana Iversena i Nicki Pedersena. Andreas Jonsson ze Szwecji miał defekt.
W późniejszych czterech, rozgrywanych już bez przeszkód z maszyną startową i torem edycjach, Zmarzlik nigdy nie awansował do finału. Zawsze zajmował miejsce szóste lub ósme, choć raz, kiedy wszystko układało się pomyślnie, czyli w roku 2017, pomylił się mocno z wyborem pola startowego w półfinale.