Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zuzanna Sosnowska: Wiolonczela to moje życie

Anna Kopeć [email protected]
Zuzanna Sosnowska edukację rozpoczynała w ZSM Białystok
Zuzanna Sosnowska edukację rozpoczynała w ZSM Białystok Wojciech Wojtkielewicz
- Granie to ciągłe szukanie dźwięku i dróg do wyrażania emocji - mówi 21-letnia Zuzanna Sosnowska z Białegostoku, która wygrała prestiżowy konkurs wiolonczelowy.

Tegoroczny Międzynarodowy Konkurs Wiolonczelowy im. Witolda Lutosławskiego - co się dotąd nie zdarzyło - wygrało dwoje Polaków. Wśród zwycięzców była Pani.

Zgadza się. To pierwsza taka sytuacja w historii tego konkursu. Co ciekawsze otrzymałam pierwszą nagrodę ex aequo z Maciejem Kułakowskim z Gdańska, z którym studiuję u tego samego profesora w Weimarze.

Podczas konkursu w ogóle starałam się nie myśleć o konkurencji, rywalizacji. Nastawiłam się na to, by zagrać najpiękniej jak potrafię, przekazać to, co mam w głowie i w sercu. Celowo nie słuchałam innych uczestników, żeby się bardziej nie stresować. Starałam się skupić na sobie, na swoim graniu.

Wyobrażałam sobie, że to koncert, że nie jestem jedną z ponad 40 grających po sobie wiolonczelistów. Traktowałam to jak szansę zagrania dla fantastycznych wiolonczelistów-jurorów. Przy każdym kolejnym etapie cieszyłam się, że chcą mnie dalej słuchać.

To konkurs dla młodych muzyków, którzy dopiero zaczynają karierę. Jak to się stało, że się Pani tam znalazła?

Kiedy mieszkałam w Warszawie, ucząc się w szkole średniej, dwukrotnie byłam na tym konkursie w charakterze publiczności. Moim marzeniem było spróbować swoich sił i wystąpić na tej scenie. Z profesorem starannie dobieraliśmy program.

Przygotowania trwały długo, ale dzięki temu na scenie czułam się pewniej, nie było to uczucie, jakie towarzyszy podczas pierwszego wykonania nowego utworu. Wówczas stres jest ogromny. Właśnie przy finałowym koncercie tak się czułam. Po raz pierwszy wykonałam go z orkiestrą na scenie w trakcie próby.

Pamięta Pani emocje, kiedy dowiedziała się, że dostała się do finałowego koncertu z orkiestrą?

Nie spodziewałam się tego zupełnie. Cieszyłam się, ale jednocześnie bałam, gdyż w finale miałam zagrać z orkiestrą Filharmonii Narodowej, w bardzo prestiżowej sali i na dodatek z "Koncertem na wiolonczelę i orkiestrę" Witolda Lutosławskiego - utworu, którego dotąd nie miałam możliwości ćwiczyć z akompaniamentem.

Włożyłam w to wiele pracy, słuchając mnóstwa nagrań, studiowałam codziennie partyturę i ćwiczyłam po kilka godzin dziennie. Ale to nie wszystko.

Mimo to zagrała Pani, tak że przyznano Pani pierwsze miejsce.

Koncert finałowy był koncertem laureatów. Nie miało dla mnie znaczenia, które miejsce zajmę. Już sam fakt, że mogłam zagrać z taką orkiestrą, w takiej sali, przed niezwykłymi jurorami, rodziną i przyjaciółmi, którzy mnie wspierali, to ogromne wyróżnienie. Na scenie czułam się wspaniale. To uczucie przed występem jest przedziwne.

Z jednej strony już nie mogę doczekać się wyjścia na scenę, a jednocześnie chciałabym uciec gdzieś daleko. Mieszanka tego szczęścia i stresu jest niesamowita, chyba jestem już od niej trochę uzależniona. To taki rodzaj adrenaliny, do której tęsknię, kiedy jej nie ma i nienawidzę, kiedy do mnie dociera.

Dziś studiuje Pani w Niemczech, ale podstaw uczyła się Pani w Białymstoku.

Wszystko zaczęło się od przedszkola muzycznego. Moja mama, która jest flecistką, zauważyła, że przejawiam zainteresowania w tym kierunku. Z wiolonczelą moją przygodę zaczęłam w wieku siedmiu lat. Pamiętam, że sama wybrałam ten instrument. W Białymstoku uczyłam się w Zespole Szkół Muzycznych I i II st. im. I. J. Paderewskiego do III klasy gimnazjum. Dziewięć lat u pani Grażyny Gedroyć.

W międzyczasie na kursach mistrzowskich poznałam prof. Andrzeja Orkisza z Warszawy. Rok zajęło mi podjęcie decyzji o przeprowadzce do stolicy. W wieku 16 lat zmienić praktycznie całe swoje życie, wyprowadzić się z domu do wielkiego miasta, co nie było łatwe. Odbyło się to kosztem rodziny, znajomych, całego mojego środowiska, ale nie żałuję.

W Warszawie uczyłam się w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Zenona Brzewskiego nie tylko muzyki, ale i dorosłości. To też pomogło mi w decyzji wyjazdu na studia za granicę.

Nie chciała Pani studiować w Polsce?

Szukałam najlepszej opcji. Znalazłam idealnego dla mnie profesora Wolfganga Emanuela Schmidta na Uniwersytecie Muzycznym im. Franciszka Liszta w Weimarze praktycznie przez przypadek i miałam wielkie szczęście, że dostałam się do jego klasy, a nie jest to łatwe. Po pierwszej lekcji byłam nim oczarowana i stwierdziłam, że zrobię wszystko, by się tam dostać. Udało się.

Co Panią urzeka w wiolonczeli?

Przede wszystkim jej dźwięk. Niesamowitym dla mnie fenomenem jest to, jaki wielkie możliwości ma wiolonczela, iloma głosami może przemawiać. Mój profesor jest prawdziwym czarodziejem dźwięku.

Uczy mnie wydobywania różnych barw czy to wibracją czy prędkością smyczka. To niewiarygodne, co odkrywam z każdą lekcją. Z każdym dniem, z każdą godziną ćwiczeń jeszcze bardziej się zakochuję w moim instrumencie. Granie to ciągłe szukanie dźwięku i dróg do wyrażania emocji. Przez całe życie. I to jest dla mnie ważne.

Dążę do perfekcjonizmu i z każdym krokiem odkrywam coś nowego. Każde moje doświadczenie, nawet każda zmiana humoru wpływa na to jak gram. Moje wizje, emocje przechodzą przez instrument. Jeśli gram coś smutnego, coś, co jest związane z tęsknotą, najpierw muszę poczuć to w sobie. Wydaje mi się, że właśnie o to chodzi w muzyce - by umieć przekazywać emocje, by docierać do słuchaczy i ich poruszyć.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny