Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Objawienia

ALICJA BOGIEL
Polscy Nieudacznicy są modni. Na razie w Berlinie. Chociażby dlatego, że występowali w telewizji razem z Britney Spears.

Do berlińskiego Clubu Polskich Nieudaczników muzycy przyszli o 21.00, bo akurat była sobota.
- U nas zespół dostaje tylko trzy piwa - zastrzegł od drzwi szef klubu Wojtek Stamm zwany Lopez Mausere.
- Ale w innych knajpach dają do oporu - zaprotestowali muzycy.
- Tu nie jest knajpa, tylko dom kultury - odparował Lopez i poszedł po koszyk na pieniądze dla zespołu.

Objawienia

O Stowarzyszeniu Polskich Nieudaczników jest głośno nie tylko w Berlinie. Od kiedy dwóch z jego założycieli: Wojtek Stamm i Piotr Mordel wystąpili w niemieckim telewizyjnym talk show Alfreda Biolka. Przed nimi na pytania Biolka odpowiadała Britney Spears. Lopez i Mordellus wywołali mały skandal telewizyjnym wystąpieniem. Szczególnie wśród niemieckiej Poloni. - Kto ich dopuścił do telewizji? - pytali oburzeni Polonusi.
Na pierwszy rzut oka członkowie stowarzyszenia nie wyglądają bowiem na propagatorów polskiej kultury. Bardziej na kawalarzy lub kompletnych idiotów. Lopez chodzi po klubie w wełnianej czapce i zdarza mu się opowiadać o tym, jak Matka Boska Nieudaczników ukazuje się na wieży pobliskiego kościoła ewangelickiego.
- A... o której się ukazuje? - pytamy Andrieja, stałego bywalca klubu.
- Ja tam nic o tym nie wiem - odpowiada czystą polszczyzną Andriej.

Kultowy bohater

Nieudacznicy popierają budowę pomnika Hansa Klossa na Alexanderplatz. "Naszym celem jest, żeby ten Wielki Polak, Bohater Związku Radzieckiego i jakby nie było niemiecki oficer stanął w mieście, które najbardziej na niego zasługuje... Berlinie" - napisali w swoim piśmie Kolano.
W klubie przy Torstrasse pokazywali haftowane penisy i gipsowe biusty. Strzelano tu do kobiety z wiatrówki. Obrazoburcze happeningi ściągają do klubu klientów. Przez rok działalności odwiedziło go kilka tysięcy osób, kilkudziesięciu zapisało się do Stowarzyszenia Polskich Nieudaczników, które powstało kilka lat temu.
- Sporo robi też zaskakująca nazwa - tłumaczy Andriej.
Andriej wygląda na Roma, ale pochodzi z Republiki Kabardyńskiej, położonej 200 km od Czeczeni. Mieszkał w Polsce przez kilkanaście miesięcy. Stąd znajomość naszego języka.
Pierwszy raz do Clubu Polskich Nieudaczników przyszedł 11 września 2001 roku, kiedy waliły się wieże World Trade Center. Klubowicze siedzieli przy herbacie i słuchali radia.
Kilka miesięcy potem Adriej podsumował Nowy Jork. - Też mi miasto. Mieli kiedyś dwie wieże i tyle. Białystok - to jest miasto!
Herbata jest dla klubowiczów za darmo. Także polskie książki do wypożyczenia, wystawy, rozmowy i polska muzyka. Piwo nie wiadomo za ile, ale zawsze tańsze niż w pubach. My płaciliśmy po 1,5 euro.
- Od poniedziałku mamy nowe ceny, brakuje na czynsz - mówił Lopez kolegom w ostatnią sobotę listopada.
A za chwilę pytał nas: - To jak wam policzyć. Po staremu, czy po nowemu?
Z nieudacznictwa zrobili filozofię. Lopez opowiada o tym, jak przez kilkadziesiąt minut trzymał samochód, który staczał się na parkingu, bo nie potrafił po niemiecku poprosić przechodniów o pomoc. Piotr Mordel ma wygląd intelektualisty z piosenki Agnieszki Osieckiej "Okularnicy" i raczej mało mówi. Nie dorobili się na niemieckich saksach i tego nie ukrywają. A berlińczykom to się podoba. Do Clubu Polskich Nieudaczników przychodzą artyści, adwokaci i bankowcy. Głównie Niemcy. Ale także król berlińskich kloszardów - Polak. W koronie i czerwonym płaszczu specjalnym berłem namaszcza miłością gości klubu.

Teraz Polska

Dobry adres

Club Polskich Nieudaczników mieści się w Berlinie Wschodnim, w dzielnicy Mitte, przy Torstrasse 66. Tel. - 00049 30 28 09 37 79, strona internetowa: www. polnischeversager.de.

Pod przykrywką totalnego wariactwa klubowicze prowadzą niezłą "patriotyczną propagandę". W berlińskiej rozgłośni SFB prowadzą audycje radiowe o Polsce, niedługo będą robić podobny program telewizyjny. Piotr Mordel prowadzi wydawnictwo, w którym drukuje polskie książki. Swoim gościom przedstawiają rodaków artystów. To tu żegnano znaną pisarkę Olgę Tokarczuk, której kończyło się stypendium w Berlinie.
- Czytaliście Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną - pyta nas na odchodne Lopez o ostatni hit polskiej literatury.
- Jak przyjedziecie następnym razem, przywieźcie jakieś książki i filmy - dodaje.
- I pół litra siwuchy. Mówiliście, że jesteście z Zielonej Góry - żegna nas w drzwiach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska