MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Zobacz, jak pracownik automyjni rozbija auto za 160 tysięcy złotych [FILM]

mar
Sportowe auto rozbite na drzewie. Właściciel "dał się przejechać"?
Sportowe auto rozbite na drzewie. Właściciel "dał się przejechać"? Jaroslaw Jakubczak/ Polska Press
Portal GazetaWroclawska.pl dotarł do filmu, na którym widać, jak pracownik wrocławskiej automyjni rozbija bardzo drogi samochód należący do klienta myjni. To zdarzenie sprzed kilku dni, o którym pisaliśmy na GazetaWroclawska.pl. Pracownik zabrał auto właścicielowi bez jego zgody, czy dostał od niego „żeby sobie pojeździć”? Dotarły do nas nowe fakty i informacje na temat zdarzenia, do którego doszło na parkingu przy myjni samochodowej pod hipermarketem E.Leclerc. Problem polega na tym, że rozbity dodge challenger może być wart nawet 160 tysięcy złotych, a pechowy pracownik myjni wsiadł za kierownicę mimo, że nie miał prawa jazdy. - Zajarałem się tym autem, to był mój chory wybryk - przyznaje ze skruchą.

Mamy nagrania z monitoringu, pokazujące całe zdarzenie. Widać jak dodge wyjeżdża z terenu myjni na parking przy wrocławskim hipermarkecie, skręca w lewo, prostuje koła, rusza do przodu. Po chwili zarzuca autem i pojazd uderza w drzewo. Mamy też nagrania z kamery zamontowanej w biurach myjni. Co ważne, nagrywa ona nie tylko obraz, ale i dźwięk. Widać i słychać jak właściciel auta rozmawia z pracownikiem i pozwala mu wsiąść do swojego dodge’a.

Nagrania nie odpowiadają jednoznacznie na pytanie, co miał zrobić pracownik. Pojeździć sobie luksusowym autem, bo na to zgodził się kierowca? Czy po prostu przestawić dodge’a? Miał bowiem wyczyścić w aucie felgi. Gdyby wyjechał tyłem spod namiotu, gdzie samochód był umyty, stanął, wysiadł i wyczyścił felgi, problemu by nie było.

Zaraz po wypadku na miejscu zdarzenia pojawił się reporter portalu GazetaWroclawska.pl. Ze słów właściciela dodge’a wynikało, że pracownik, bez jakiejkolwiek zgody wsiadł za kierownicę i odjechał. Nagranie, które mamy, tej wersji przeczy. Kierowca widział jak pracownik myjni wsiada za kierownicę i godził się na to.

Ale właściciel nieszczęsnego auta zapewnia, że nie pozwalał pracownikowi myjni nigdzie jeździć. On miał je jedynie przestawić w inne miejsce. Wyprowadzić z myjni i stanąć tak, żeby można było wyczyścić felgi. Jego zdaniem, pracownik prawdopodobnie próbował wycofać samochodem, zawrócić, ale w pewnym momencie zbyt mocno nacisnął pedał gazu, auto przyspieszyło, on spanikował, wpadł w poślizg i stąd całe zdarzenie.

Na pewno nie powiedział niczego, co pracownik myjni mógłby zinterpretować jako zgodę na „przejechanie się” samochodem dalej niż kilka metrów, żeby umożliwić wyczyszczenie felg. To sportowy wóz, w cztery sekundy osiąga prędkość 100 kilometrów na godzinę, trzeba umieć nim jeździć. Właśnie z tego powodu właściciel dodge’a mówi, że nigdy, nikomu nie użyczał tego samochodu.

Nagranie, które mamy, ujawnia też rozmowy prowadzone zaraz po zdarzeniu. Dwie minuty po uderzeniu w drzewo zdenerwowany pracownik dzwoni do kogoś i opowiada, co się stało. „Rozj.. auto. Dodge,a, dodge’a rozj… amerykańskiego. Na prawdę. W ch.... Przestawiałem auto k… - mówi zdenerwowany. Żeby po chwili stwierdzić: „słuchaj, pozwolił mi się przejechać, wiesz.”

Właściciel dodge’a kategorycznie zaprzecza. Na tej myjni był pierwszy raz w życiu i z pewnością nie pozwoliłby nikomu jeździć po parkingu. Chodziło tylko o to, by przestawić samochód. Każdy kierowca – przyjeżdżający na myjnię, do warsztatu czy stacji diagnostycznej oddaje kluczyki i to pracownik wjeżdża samochodem. Kierowca dodge’a nie miał pojęcia, że pracownik myjni samochodów, może nie mieć prawa jazdy.

Ale to nie wszystko. Jak ustaliliśmy, pracownik myjni, dwie godziny przed wypadkiem, jeździł dodgem po parkingu. Jak nas przekonuje - właściciel auta wiedział i zgadzał się na to. Sam mu pozwolił. Ale właściciel zaprzecza. Auto zostawił około godz. 13.30 i poszedł załatwiać swoje sprawy. Przed 17 wrócił - wtedy doszło do wypadku. Od przypadkowego świadka dowiedział się, że po godzinie 14 jego dodge krążył po parkingu. Pracownik myjni zapewnia, że zrobił "jedno kółeczko".

Niezależnie od tego jak było, sprawca wypadku poczuwa się do winy. Wie, że nie powinien wsiadać do samochodu, szczególnie tak drogiego. I to nie mając prawa jazdy. - Zajarałem się tym autem, to był mój chory wybryk - przyznaje ze skruchą.

Zobacz także

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny