Spotkania żniwne
Spotkania żniwne
Żniwa pod hasłem "Oleń po boru chodit", odbyły się w ramach Podlasko-Poleskich Spotkań Żniwnych. Ich organizatorem było Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach. - Przedstawione tu zachowania: prace, śpiewy czy tańce, są najbliższe oryginalnym zwyczajom tutejszej ludności sprzed lat - mówi Joanna Bernatowicz, przewodnicząca Klubu Białoruskiego na Wydziale Rosjoznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
- To impreza kameralna: dla prawdziwych miłośników folkloru autentycznego - przyznaje Doroteusz Fionik, założyciel Muzeum Małej Ojczyzny w Studziwodach.
W imprezie wzięli udział artyści i zespoły folklorystyczne z Białorusi, Łotwy i Polski.
Z sierpami w owies ruszyli kolejny raz w ostatni piątek. Pole w Studziwodach - dzielnicy Bielska Podlaskiego - błyskawicznie pokrywało się świeżymi snopkami.
- Jeszcze w latach pięćdziesiątych używaliśmy głównie sierpów - wspomina Witalij Socha z Malinnik. - Dobrze to pamiętam, bo już stary chłop jestem. Z sierpami szło się głównie na grykę i łubin. Najcieższą pracą było jednak rżnięcie żyta.
Goło ale wesoło!
Kosy w okolicach Bielska Podlaskiego pojawiły się później.
- To zależy od wsi, ale w niektórych nawet dopiero w latach sześćdziesiątych - mówi Wiera Niczyporuk.
Nie do pomyślenia było, by jeden gospodarz poradził sobie sierpem ze swoimi uprawami. Zbierała się więc cała wieś i szła - od pola do pola - dzień po dniu.
- Przecież trzeba sobie pomagać - mówi Piotr Niczyporuk.
- Na przodzie szła kobieta, która nadawała tempo. Reszta musiała za nią nadążyć - opowiadają mieszkańcy wsi z okolic Bielska Podlaskiego. - Po śpiewie można było poznać, gdzie są dziś żniwa.
A śpiewano różne pieśni: zachęcające do pracy, podtrzymujące przy siłach, opowiadające o życiu.
- Śpiewało się "jak ciężko żyć" czy "jak dzieci muszą ciężko pracować" - wspomina Wiera Niczyporuk.
Nie ścinano całego zboża na polu. Zostawiano "perepelicię" - czyli mały snopek nieściętego zboża, który dekorowano i przy nim się bawiono.
- Było goło, ale wesoło! - śmieje się Piotr Niczyporuk.
Kąsek słoninki, kąsek chleba
Na co dzień, po pracy, niewiele było czasu na odpoczynek.
- Szliśmy nad rzekę. Latem woda była nagrzana, więc wszyscy kąpaliśmy się. A potem szliśmy spać - mówi Wiera Niczyporuk.
Dzieci znajdowały też czas na zabawę
- Pamiętam z dzieciństwa, że było bardzo wesoło - wspomina pani Wiera. - Miałam starsze rodzeństwo. Spotykaliśmy się z innymi młodymi w soboty, śpiewaliśmy. Szliśmy do sadu, który był kilometr od wsi. Na noc kładliśmy się spać w stogach siana.
- W święta wszyscy chodzili śpiewać do cerkwi - wspominają mieszkańcy podbielskich wsi. - Było ciężko, ale pięknie.
Żniwiarzom należała się też wdzięczność ze strony właściciela pola.
- Po robocie gospodarz stawiał chłopom gorzałkę i zagryzkę. Kąsek słoninki, kąsek chleba. Tak było zawsze: gdy byli "pany" i bogaci gospodarze. Jakoś się żyło - opowiada Piotr Niczyporuk.
Na babę nic nie pomoże
Od pracy w polu nie można było wziąć sobie "urlopu".
- Najtrudniej było, gdy wyszłam za mąż i byłam w ciąży. Ze zmęczenia płakałam - wspomina Wiera Niczyporuk.
- Ale, gdy już sprzedało się zboże, to była rozkosz! - rozpromienia się Witalij Socha.
Praca w takim znoju musiała przynosić cudowne właściwości.
- Chlebem z pierwszego ziarna karmiono dzieci, które długo nie mogły nauczyć się mówić - opowiadają żniwiarze.
Ten chleb pomagał zresztą na wszystko.
- No, może z jednym wyjątkiem: nie przywracał głosu żonom pokłóconym z mężami - śmieją się chłopi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?