Gramy od dawien dawna. Od przedwojny - żartuje Ewa Doroszko. Razem z mężem Tadeuszem liderują zespołowi Ewa Band. I tak naprawdę w tych słowach nie ma wiele przesady. Bo choć Ewa Band istnieje 20 lat, to Doroszkowie na scenie są już od ponad 40.
- Mnóstwo lat prześpiewaliśmy - dodaje Tadeusz Doroszko, mąż pani Ewy, który w zespole gra na basie.
Pani Ewa studiowała śpiew operowy. - Musiałam przerwać, bo pojawiły mi się guzki na strunach głosowych. Mam za słaby tzw. aparat na operę, a wtedy innych specjalizacji nie było - mówi. Ale ze śpiewania nie zrezygnowała. Przerzuciła się na inny repertuar.
- Wszystkie polskie festiwale wtedy przebiegłam - uśmiecha się. - Śpiewałam i w Kołobrzegu, i w Opolu, i w Zielonej Górze.
Do tej pory ma nagrody. Potem tak się złożyło, że przestała korzystać z zaproszeń.
- Żałuję, że nie motywowałem Ewy bardziej. Ale tak to już jest, że nie każdy walczy, nie każdy potrafi to robić. A potem właśnie takie refleksje przychodzą, że człowiek trochę za dużo swojej przestrzeni oddał ludziom - mówi Tadeusz.
W rzeczywistości mieli wtedy trochę inne plany na życie. Polska była siermiężnym krajem. Ciągnęło ich na Zachód. Właśnie dlatego w różnych zespołach, w różnych składach, Doroszkowie chodzili na - jak to się dziś mówi - castingi. I wypływali w rejsy statkami: przede wszystkim do Skandynawii. Na statkach wieczorami zapewniali turystom program rozrywkowy. W dzień - mogli zwiedzać, ile tylko dusza zapragnie. Najlepiej poznali Kopenhagę i Oslo. Nie nudzili się: grali na przykład z saksofonistą Tiny Turner.
- Podróżował statkiem jako turysta. Zapytał, czy może z nami zagrać. Na scenie był z nami kilka godzin, a potem jeszcze chodził po statku i grał każdemu, kto chciał słuchać - wspomina pan Tadeusz.
Rozmawiali też z Tonym Halikiem. Wiedzą, dlaczego nigdy nie robił programów o Finlandii: - Sam tam spędzał wakacje. Mówił, że szkoda tego kraju na zmarnowanie - opowiada pani Ewa.
Przygód na statkach mieli mnóstwo. A to koledzy z zespołu narozrabiali i trzeba było przepraszać kapitana, żeby nie wysadził całego zespołu w najbliższym porcie, a to fale były tak wysokie, że choć grali na siódmym piętrze, to gdyby nie szyba z tyłu zalewałoby im instrumenty. Bywało, kołysało tak, że instrumenty trzeba było przywiązywać do podłoża, bo inaczej by się poprzesuwały, a artyści w czasie występu nie mieliby się czego złapać. Albo, że na koniec rejsu kazano pani Ewie przygotować imprezkę dla całej załogi. Nie mogła na początku połapać się w ogromnej kuchni, znaleźć sprzętów, ba - nawet z podpaleniem gazu miała kłopoty. Ale koniec końców zrobiła pyszny bigos. Do dziś go wszyscy wspominają. No i zabawę przy nim - bo też była przednia.
Wspomnień jest więc mnóstwo, bo i podróży było niemało. Na statkach spędzali niemal cały czas.
- Lekko jednak nie było. Bo my w pracy, w podróży, a w domu małe dzieci - przyznaje pani Ewa. - Ale z drugiej strony już się nie dziwiłam, jak ktoś mówił, że marynarza ciągnie w morze. Coś w tym jest.
Gdy nie pływali, podróżowali samochodem.
- Raz się wybraliśmy do Jugosławii. Kolega kupił starego tarpana kilka dni przed wyjazdem. Nie dojedziecie nawet do Supraśla, mówili nam znajomi - wspomina pan Tadeusz.
Dojechali do Jugosławii, ale bez kłopotów się nie obyło: najpierw policja jugosłowiańska myślała, że to samochód wojenny, potem okazało się, że zamiast bezpieczników siedziały złotówki i światła gasły w każdym tunelu. Paliła się kierownica, wypadła szyba... Na koniec w czasie jazdy odpadło koło i toczyło się przed samochodem.
- Ale dojechaliśmy i wróciliśmy - śmieje się pani Ewa.
Czas na Ewę Band
W latach 90. postanowili się ustatkować. Zrezygnowali z grania, otworzyli sklep kosmetyczny. Ale gdzie tam. Pan Tadeusz kręci głową. - To nie było to. To nie było nasze życie.
Po roku nie mieli wątpliwości - wracają do grania i śpiewania.
- Pewnego dnia Tadek wrócił do domu i powiedział tylko dwa słowa: Ewa Band! - opowiada pani Ewa. - A ja na to: Eureka!
Nazwa od razu im się spodobała: krótka i wpadająca w ucho.
- Choć czasami przez to ludzie mylą mnie z Ewą Bem. Mówią: pani taka sama, jak w telewizji. Nie wiem, dlaczego: ja blondynka, ona czarna. Może przez te puszyste nieco kształty - śmieje się pani Ewa.
Ze skompletowaniem składu zespołu nie mieli kłopotów. Od tylu lat przecież działali w branży. Co dziwne skład pozostał niemal niezmieniony przez 20 lat. Ewa śpiewa, Tadeusz gra na basie, Jan Chocha odpowiada za instrumenty perkusyjne i gitarę, a Wojciech Jatkowski za instrumenty klawiszowe i akordeon. Tylko perkusiści się zmieniają. Ale i tak o każdym, z którym drogi się rozeszły, mają dobre słowo.
- Pierwszym naszym perkusistą był Mirek Kozioł. On był również pierwszym perkusistą Kasy Chorych. Później pojawił się Wojtek Bronakowski, przyszedł do nas od razu prawie po maturze i tak właściwie to wychowaliśmy chłopaka. Śpiewa teraz w chórze w operze - uśmiecha się pani Ewa. Potem perkusistą był Krzysztof Ostasz. Teraz na perkusji gra z nimi Piotrek Tokajuk.
Na początku również Ewa i Tadeusz razem z zespołem Ewą Band jeździli na kontrakty za granicę.
- Później się okazało, że i w Polsce zaczyna się zmieniać. Coraz więcej więc graliśmy tutaj - mówi pan Tadeusz.
Tym bardziej, że markę już mieli wyrobioną: w branży wiedzieli, że można na nich polegać. A goście imprez znali ich dobry gust muzyczny i dobry repertuar. Joe Cocker, Queen, Celine Dijon czy Whitney Huston albo Steve Wonder - to grają najchętniej.
- Ale zawsze staramy się dopasować do konkretnej sytuacji. Nawet jak gramy jakąś muzykę coverowo-taneczną, nie wciskamy na siłę czegoś, co akurat nam się podoba, i tak ma być. Chcemy, żeby goście byli zadowoleni - podkreśla pani Ewa.
I zawsze są. Nawet ci, którzy na początku imprezy kręcą nosem, że nie ma disco polo, później biją im brawo, a czasem nawet śpiewają "Sto lat".
Wszyscy z zespołu Ewa Band z przekonaniem robią to, co robią. I dzięki temu na imprezach jest naprawdę fajna atmosfera.
- A Ewa to prawdziwa gwiazda estrady - chwali żonę pan Tadeusz. - Ja będę o tym opowiadać, bo jej nie wypada - śmieje się. I zapewnia, że żona potrafi rozbawić każde towarzystwo.
- Bo chodzi o to, że ja nie mówię do tłumu, ale do konkretnego człowieka - tłumaczy pani Ewa.
Zresztą ta dyplomacja i umiejętność rozmowy i współpracy sprawiły, że Ewa Band, mimo upływu lat wciąż ma się świetnie.
- Jakoś nam razem tak spokojnie. Trafili się po prostu ludzie, którym z nami po drodze - wyjaśnia pan Tadeusz tajemnicę dobrej współpracy.
- Po prostu się lubimy. I to nie tylko w pracy. Czasem z całym zespołem spotykamy się też prywatnie, na przykład u nas w ogrodzie - mówi pani Ewa.
Kilka lat temu Ewa i Tadeusz Doroszkowie wyprowadzili się z Białegostoku na wieś.
- Chciało się już nam odpocząć. Bo jakby nie było, grając doczekaliśmy się emerytury - śmieje się pan Tadeusz. Choć ta emerytura tak naprawdę to tylko na papierze. Bo zapytany o plany na przyszłość, ożywia się:
- Właśnie nagraliśmy płytę. Są tam covery, ale i kilka naszych autorskich utworów. Dwudziestolecie zespołu planujemy uczcić jakimś koncercikiem. Marzy mi się znów zająć się muzyką autorską - zdradza plany. - Ostatnio posłuchaliśmy trochę naszych starych piosenek i przyznaliśmy zgodnie z żoną, że całkiem są przyzwoite - uśmiecha się.
- A że teraz Owsiak zapoczątkował modę na starych - możemy próbować robić karierę - śmieje się pani Ewa.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?