Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zespół Czeremszyna podbija świat

Aneta Boruch [email protected] tel. 85 748 96 63
Stare pieśni, prezentowane w nowoczesnych aranżacjach przez Czeremszynę zachwycają słuchaczy
Stare pieśni, prezentowane w nowoczesnych aranżacjach przez Czeremszynę zachwycają słuchaczy Tomasz Famulak
Na festiwalu w Nepalu w ubiegłym roku byli reprezentanci 12 krajów. Tymczasem zespół z podlaskiej wsi Czeremcha zrobił prawdziwą furorę. Czeremszynę od 20 lat prowadzą Barbara i Mirosław Samosiukowie. Stworzyli też festiwal, organizują warsztaty rękodzieła ludowego, promują lokalną kuchnię.

Już front ich domu w Czeremsze, z wymalowanymi stylizowanymi kwiatami, pokazuje, że trafiło się do ludzi, których ludowa kultura fascynuje i którzy z pewnością się jej nie wstydzą. Barbara Kuzub-Samosiuk i Mirosław Samosiuk prowadzą jeden z najlepszych zespołów folkowych w Polsce - Czeremszynę.

Zespół wykonuje piosenki w języku polskim, ukraińskim, białoruskim, ale w ciekawych aranżacjach. Dzięki temu, że wykonawcy są młodzi, utworów tych słuchają wszystkie pokolenia.

Występ po trzech godzinach

Zaczęło się dwie dekady temu. Barbara, jeszcze wówczas Kozub, pracowała w ośrodku kultury w Czeremsze, zebrała grupę ludzi. - I założyłam zespół folkowy - opowiada. - Czeremszyna zaczął nazywać się po dwóch tygodniach. Zadzwoniłam do kolegi, który był organizatorem festiwalu Mikołajki Folkowe w Lublinie. Zgłosiliśmy się jako zespół amatorski do konkursu. On powiedział: dobrze, przyjmę was, tylko musisz powiedzieć jak się nazywa zespół. Powiedziałam: Czeremszyna.

Barbara wtedy pracowała od pięciu lat jako instruktor muzyki. Za sobą miała też trzy lata akompaniowania zespołowi śpiewaczemu. Na festiwalu nieco z przypadku pojawił się Mirosław Samosiuk. Jako widz. Znali się z domu kultury, w którym pracowała Basia. Mirek przychodził tu czasami. Wówczas spędzało się czas, inaczej niż teraz. W domu kultury grało się w szachy, warcaby, bilard, kanastę. Gdy Mirek przyjechał do Lublina, postanowił skontaktować się z zespołem. Dowiedział się, gdzie jest garderoba. Gdy drzwi się otworzyły, Basia przywitała go słowami: grasz z nami na gitarze. Okazało się, że z powodów rodzinnych nie przyjechał gitarzysta. Było południe. O 15. mieli próbę mikrofonową.

- Bałem się, że temu nie podołam, ale jakoś udało mi się nauczyć się tych utworów w ciągu trzech godzin - opowiada Mirek. - Trochę trema mnie zjadała, ale jednak zagraliśmy ten pierwszy koncert.
Po występie Mirek pojechał do Warszawy, gdzie się uczył, a zespół wrócił do Czeremchy. Po trzech dniach Basia zadzwoniła i zaproponowała, żeby został w zespole. - Nie widziałem tam dla siebie miejsca, bo było trzech gitarzystów lepszych niż ja. Ale powiedziałem do Basi: dobrze, jeżeli mi pomożesz, to spróbujemy.

I został. Zaczął grać na mandolinie, potem były cymbały, klarnet. I od dwudziestu lat działają razem w zespole. A od 19 lat idą razem przez życie.

Powoli zyskali szacun

W latach 90. było sporo debiutujących festiwali folkowych. - Folk zaczynał swój byt bardziej powszechny - wspomina Barbara. - W związku z tym wiele domów kultury robiło przeglądy, podczas których były konkursy. Przygotowywaliśmy się do nich i startowaliśmy jako kapela amatorska. Z różnymi efektami. Czasem była pierwsza lub druga nagroda, a czasem nic.

Ludzie, którzy tworzyli zespół, poza Barbarą nie mieli wykształcenia muzycznego. Ale kontakt ze śpiewem mieli w domach, przy okazji rodzinnych spotkań. Muzyka i słowa ludowych przyśpiewek były w nich. Należało je tylko ciekawie zaadaptować. Problem był inny: muzyka folkowa nie była wtedy trendy.
- Wiadomo, zmieniał się system, wszystko się kojarzyło z przeszłością, słyszeliśmy: śpiewacie po rusku - opowiada Mirek. - Wstydzić się nie było czego, jednak komuś, kto był bardziej podatny na takie uwagi, mogło być przykro. Czasem padały one podczas koncertów. A czasem nasi młodzi wykonawcy słyszeli docinki od rówieśników.

Jeśli 18-latek przychodzi do zespołu, który nie gra rocka, poezji śpiewanej czy muzyki popowej, tylko ludową, choć nieco przetworzoną i śpiewa stare, babcine piosenki, to z tego powodu może mu być ciężko. Bo rówieśnicy tego nie robią, czasem tego nie akceptują, śmieją się. Ale wspólnie dali radę.
W 1995 roku Czeremszyna wystąpiła po raz pierwszy w telewizji - u Jana Pospieszalskiego w programie Swojskie klimaty. - To był ten moment, kiedy wyszliśmy poza własne podwórko i, mówiąc młodzieżowym slangiem zyskaliśmy szacun - żartuje Mirek.

Później przyszły programy, które propagowały kulturę ludową: Hulaj dusza, U siebie. W 1996 roku wydali kasetę, nagraną w Radiu Białystok. - To był pierwszy produkt, którym można się było pochwalić, dać znajomym. Czeremszyna poszła w świat.

Jesteśmy stąd

Na przestrzeni tych lat skład zespołu zmieniał się - ludzie przychodzili, odchodzili, wyjeżdżali do pracy, na studia, zakładali rodziny. Do tej pory przewinęło się przez niego około 40 osób. - Wszystko działało na zasadzie przyjacielskiej, ktoś przyprowadził znajomego, ktoś inny brata - opowiada Mirek. - I być w może w tym tkwi siła zespołu, że dał radę istnieć przez te 20 lat.

W 1998 roku wyszła płyta Źródło, potem taka o nazwie "..." (gdzie w miejsce kropek każdy może wstawić swój tytuł), Hulaj póki czas, Uśmiechnij się. Płyta Hulaj póki czas została laureatem konkursu Wirtualne Gęśle 2003.

- Jakoś nam nigdy za bardzo do znawców muzyki nie było po drodze, może dlatego, że nie graliśmy folkloru polskiego - zastanawia się Mirek. - Ale to kłóciłoby się trochę z ideą naszego działania. Wywodzimy się stąd, to jest nasza kultura, którą wynieśliśmy z domu, więc to robimy.

W 1997 roku pojechali na swoje pierwsze koncerty za granicę - do Francji, rok później w trasę po Niemczech, a w kolejnym zostali zaproszeni na festiwal do Włoch. Potem rozwiązał się worek z koncertami zagranicznymi: Szwecja, Belgia, Niemcy, Rosja, Litwa, Łotwa, Węgry, Francja. Szczególne wrażenie zrobiła na nich Bretania, a raczej to, co tam zobaczyli. - Jak z kultury lokalnej można zrobić świetny produkt turystyczny i zarabiać na tym potężne pieniądze - mówi Barbara. - Ale my już wtedy wiedzieliśmy, że każda kultura lokalna, a podlaska mozaika w szczególności, jest świetnym produktem.
W 2001 roku wystąpili na festiwalu w Opolu. - I to był dowód na to, że nie trzeba wstydzić się swojej kultury - mówi Mirek.

Mocnym przeżyciem było zaproszenie na festiwal do Nepalu w ubiegłym roku. Byli tam reprezentanci 12 krajów świata, m.in. Meksyku, Finlandii, Grecji. Czeremszyna zrobiła tam furorę - teraz cały czas ludzie piszą i dzwonią z prośbami, by przyjechali i wystąpili.

- Nigdy nie chcieliśmy być zespołem ze szklanego ekranu, brać udział w jakichś show - mówi Mirek. - Ale nie da się ukryć, że zagraliśmy już kilkaset koncertów, były programy telewizyjne, radiowe. I o Czeremszynie zrobiło się głośno.

Duży festiwal w małej wsi

Wokół Czeremszyny z biegiem lat kiełkowały nowe pomysły. Pod tym względem rok 1996 jest znaczący także z jeszcze jednego powodu. Grając swoją muzykę Samusiukowie wciąż widzieli jednak, że ludzie wciąż trochę się tego wstydzą. Postanowili więc zorganizować festiwal muzyki folkowej z Wiejskiego podwórza.

- Po to, żeby zapraszać znajome zespoły, które spotykaliśmy i uważaliśmy, że grają fajną muzykę, do naszej wsi. I żebyśmy my, jako mieszkańcy mogli pokazać innym swoją kulturę - opowiada Mirek. W tym roku odbyła się już jego 18. edycja.

Na festiwalu grają zespoły z różnych stron. Dzięki temu Czeremcha urosła do folkowej stolicy województwa. A impreza jest uznawana za jeden z najlepszych festiwali folkowych w Polsce. Wszystkie te działania przenikały się wzajemnie. Ale Samosiukowie nigdy nie poszli w komercję. - Siłą Czeremszyny i wszystkich naszych innych działań jest to, że to jest nasza pasja - mówi Mirek. - My nie musimy, a chcemy. Bo poza tym każde z nas ma swój zawód, pracę i źródło dochodu.

Festiwal "Z wiejskiego podwórza" to koncerty, spektakle, warsztaty, filmy, wystawy. Z czasem pojawiły się na festiwalu kulinaria w postaci kuchni regionalnej. - Po to, żeby kobiety z okolicy, które gotują tak smaczne potrawy, często niedoceniane, mogły je pokazać tym, którzy przyjeżdżają z zewnątrz. U siebie często są niedoceniane: bo co tam babki ziemniaczanej napiec? A kutia? To wieśniacka potrawa. A taki warszawiak przyjeżdża i mówi: takiej babki ziemniaczanej, chleba, kiełbasy to nigdzie nie ma, tylko tutaj.
Dzięki swojej pasji Samosiukowie poznali Jacka Kuronia, który sam siebie określał jako korespondencyjny członek Czeremszyny. Jego syn Maciej Kuroń był szefem jury na festiwalowym konkursie kulinarnym i rozdawał nagrody.

- Gdy przyjeżdżał, obejmował te nasze gotujące gospodynie, to dla nich było to wielkie przeżycie - opowiada Mirek. - W domu często ich wspaniałe pierogi są niedoceniane, a tu nagle przynosi taka pani wygrany w konkursie mikser. To są piękne chwile. I dla nich warto to robić.

Żeby móc organizować festiwal, założyli Stowarzyszenie Miłośników Kultury Ludowej. I na jego bazie wydają też różne publikacje, np. na temat tkactwa, wyplatania ze słomy, garncarstwa. Zaczęli organizować różne spotkania. Od trzech lat organizują konferencje o kulturze ludowej. W tym roku zrobili konferencję pt. Kultura ludowa a media. - Mediami rządzą słupki oglądalności czy słuchalności, a my broniliśmy tego, że przecież my też jesteśmy słuchaczami - opowiada Mirek.

Po nitce do kłębka

Samosiukowie nadzieję w przetrwaniu ludowej kultury, muzyki, rękodzieła, zwyczajów upatrują w młodych. Ale uważają, że produkt trzeba umieć dopasować do czasów. Mają świadomość, że współcześni młodzi ludzie nie zainteresują się siermiężną kulturą ludową.

- Nikt z obecnych młodych ludzi nie będzie słuchał starszych kobiet, które śpiewają a capella - doskonale zdaje sobie sprawę Barbara. - Nikt nie będzie już robił karobki ze słomy, bo ona jest już niepotrzebna w gospodarstwie - nikt w takim naczyniu nie trzyma zboża. Nikt już nie zrobi naczynia glinianego, które ma być tylko dzbankiem na mleko, ale chętnie zrobi coś innego np. fajną salaterkę na owoce. Technikę rękodzielniczą można zachować, z pieśni można zachować melodię. Ich ideą jest nauczenie młodych ludzi techniki rękodzielniczej. Co oni z nią zrobią: czy lampę, abażur ze słomy czy kosmetyczkę, a może wytkają sobie torbę - nieważne. Ale nauczą się w ten sposób podstaw tkania, wyplatania ze słomy czy garncarstwa. Będą mieli bazę, którą w przyszłości będą mogli dowolnie wykorzystać. Pracy i pomysłów mają tak wiele, że ich marzenia są skromne. - Zdrowym być - mówi Mirek. - I grać. Coś jeszcze wydać i pozostawić po sobie.

- Jeszcze parę piosenek uchronić od zapomnienia - dodaje Barbara. - Zrobiliśmy badania muzykologiczne i mamy nagranego sporo materiału. Sukcesywnie czerpiemy z tych pieśni. Może ktoś, za ileś tam lat, sięgnie do tych źródeł i dzięki nim dotrze po nitce do kłębka.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny