Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W poszukiwaniu lekarza

Czytelniczka (imię i nazwisko do wiadomości redakcji)
Przez cały czas zastanawiam się komu mają służyć reformy Na pewno nie przeciętnemu Polakowi. Zastanawiam się też, ile ludzie jeszcze wytrzymają

Mieszkam na wsi. Był to przed laty wybór mój i męża. Mamy dorosłe lub prawie dorosłe dzieci, które uczą się w liceum ogólnokształcącym. Oczywiście mamy nadzieję, że będą kształciły się dalej, tym bardziej że obydwoje z mężem mamy ukończone studia wyższe.
Nasz syn ma swoje hobby. Niestety jest to dość kosztowne hobby, a mianowicie jazda konna. Jeździ już kilka lat, startuje w zawodach, zrobił już nawet klasę sportową. Nie w tym jednak rzecz. Największy problem stanowią badania w poradni sportowej i pieczątka lekarza sportowego. Bez tego dokumentu nie może startować w zawodach. No i słusznie, ale zdobycie tej pieczątki kojarzy się z cudem.
Poradnia już od kilku lat zmienia ciągle swoją siedzibę. Za każdym razem, kiedy trzeba przedłużyć ważność książeczki, należy wytropić nowe miejsce i nowe (niezbyt częste) godziny przyjęć lekarza sportowego. Było to jednak do zrealizowania. Dopiero ostatnie udogodnienia dobiły nas. Poradnia sportowa jest w zielonogórskim szpitalu, a lekarzem sportowym jest nie kto inny, tylko sam pan dyrektor. No i co z tego
Otóż dzwoni mój syn do szpitala i pani łączy go z poradnią sportową, w której nikt się nie zgłasza. Trwa to może tydzień. No więc zdesperowany chłopak (bo zawody tuż, tuż) pyta panią przy telefonie co zrobić, bo tam nikt nie odpowiada Miła pani informuje, że tam prawie zawsze nikogo nie ma i trzeba dzwonić do sekretariatu dyrektora. Szkoda, że pani nie powiedziała mojemu synowi tego za pierwszym razem. No, ale to nie koniec.
Po uzyskaniu połączenia z sekretariatem taki delikwent dowiaduje się, że akurat pan doktor jest na urlopie i będzie dopiero w przyszłym tygodniu. Chłopak ma jeszcze szansę zdobyć na czas niezbędny dokument. Niestety w następnym tygodniu pan doktor jest nieuchwytny, a na wizytę trzeba umawiać się osobiście z panem dyrektorem, który wyznaczy łaskawie godzinę. Żegnajcie zawody.
Zdesperowany młodzieniec jedzie do Zielonej Góry, do pana doktora i... oczywiście nie zastaje go o godzinie 10.00 w szpitalu. Pani w sekretariacie zgodziła się zapisać go na następny dzień na wizytę, ale czy załatwi sprawę Czy następne zawody go ominą Oczywiście chłopak musi za każdym razem opuścić zajęcia w szkole.
Zastanawiam się, co więcej mnie będzie kosztowało utrzymanie konia czy telefony i podróże do oddalonej o prawie pięćdziesiąt kilometrów Zielonej Góry. Może jest jakieś inne rozwiązanie tego problemu Tym bardziej że na wszystkie niezbędne do książeczki sportowej badania kieruje lekarz rodzinny, który ma uprawnienia lekarza sportowego, ale nie jest zatrudniony w poradni i jego pieczątka jest nieważna.
Reforma miała nam ułatwić życie. Podobno dostaliśmy możliwość wyboru lekarza, tymczasem zostaliśmy jeszcze bardziej przywiązani jak chłop pańszczyźniany do kas chorych. W postępowaniu lekarzy niewiele się zmieniło. Nadal trzeba czekać na nich godzinami. Często przyjmują w godzinach, kiedy ludzie pracują, co zmusza do zwalniania się z pracy lub leczenia się w prywatnych gabinetach. Tymczasem nasze pieniądze odciągane z naszej pensji idą w nieznanym dla nas kierunku. Chciałabym te wszystkie pieniądze odciągnięte na kasę chorych dostać na swoje konto. Nawet pod warunkiem, że wolno mi je wykorzystać tylko na rachunki od lekarzy. Bank pilnowałby tych wydatków, a ja wiedziałabym na czym stoję i mogłabym naprawdę wybrać tego lekarza, który mi odpowiada. Miałabym też świadomość, że nikt nie korzysta z moich pieniędzy, a ja nie muszę wyciągać dodatkowych setek na leczenie zębów mojej rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska