Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zanim zasiądziemy wszyscy do wigilijnego stołu

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego
Na pierwsze po odzyskaniu niepodległości Boże Narodzenie mieliśmy też radosną świąteczną białostocką pocztówkę. 1919 rok.
Na pierwsze po odzyskaniu niepodległości Boże Narodzenie mieliśmy też radosną świąteczną białostocką pocztówkę. 1919 rok. Ze zbiorów Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
W 1934 roku po raz pierwszy na Rynku Kościuszki ustawiono miejską choinkę. W wigilię i w dwa dni świąt miała być iluminowana rojem różnokolorowych lampek elektrycznych.

Opłatek, życzenia i siadamy do tej jedynej w roku wieczerzy. I tak od pokoleń. Przedwojenny Białystok miał większe urozmaicenie niż obecnie. Chanuka, katolicy i ewangelicy, no i dwa tygodnie po nich prawosławni. Ale przygotowania i sens tego świętowania łączył wszystkich.

No więc zacznijmy od zakupów. Przebiegam więc myślami po tamtym Białymstoku. Gdzie tu po śledzie? Matecznikiem wszelkiego wodnego stworzenia był Rynek Rybny i odchodząca od niego ulica, a jakże, Śledziowa. To szczególne wyróżnienie Clupea harengus, czyli śledzia pospolitego. Żadna inna ryba nie miała w międzywojniu swojej ulicy. Choć z drugiej strony na prawie każdej ulicy były śledzie.

Dawało się to niestety wyczuć już z daleka, bo i po wojnie panował w Białymstoku oryginalny obyczaj. Otóż zimy wówczas były prawdziwe. Takie ze śniegiem, lodem i mrozem. Gdy w sklepiku już wszystkie śledzie z beczki „wyszły”, to pozostawała po nich buro-szara solna breja, która jak mało co nadawała się do polania chodnika w celu rozpuszczenia lodu czy udeptanego śniegu. A że przy okazji wonie były tęgie? No przecież chodnik służy do chodzenia nie do wąchania!

Ale wracajmy do zakupów. Gdy komuś nie odpowiadały śledziowo-rynkowe klimaty, to mógł udać się na ulicę Kilińskiego do dzisiejszej siedziby WOAK-u. Tu przez całe międzywojnie przy siedzibie Związku Producentów Ryb można było do woli zaopatrzyć się w „ryby żywe i świeże stawowe, jeziorowe i morskie”.

Komponowanie każdego menu, tym bardziej wigilijnego to sztuka skojarzeń, układających się w jeden logiczny ciąg przyczyn i skutków. Wiadomo więc, że rybka lubi pływać. Nie żeby tam jakieś pijaństwo od razu urządzać, ale tak po chrześcijańsku, ot tyle co na zaostrzenie smaku. Tu Białystok dysponował szeroką ofertą. Państwowa Wytwórnia Wódek Nr 8 przy Warszawskiej 65 już zawczasu gromadziła zapasy. Wiadomo: święta - sylwester - karnawał, to i na początek wódeczka pod śledzika nieodzowna. Dyrektor wytwórni dr Janusz Bobotek aż zacierał ręce analizując codzienne raporty. Cieszyli się też właściciele miejscowych miodosytni. Bo te wszystkie półtoraki, dwójniaki, trójniaki, to korzenno-miodowo-monopolowa tradycja. Najlepsza miodosytnia, dość pretensjonalnie nazwana Naturel, znajdowała się przy Rynku Kościuszki 18. Prowadził ją Grzegorz Poźniak.

Skoro już za sprawą miodów jesteśmy przy słodkim, to święta nie obejdą się bez bakalii i różnych korzennych przypraw (ach, pierniki). Te smaki i zapachy, to jedyne w roku doznanie. Zajrzyjmy do sklepów kolonialnych. W tej branży dominował Rynek Kościuszki. Wiadomo - centrum, a sklepy kolonialne uchodziły zawsze za delikatesy. Byszkowicz, Dora Czyżyk, Ebersztejn, Gurwicz, Kaczalski, Stekolszczyk, Weinrach to rynkowi czarodzieje wiedzący do czego imbir, a do czego szafran. Ale prym w tym towarzystwie wiedli bracia Głowińscy, którzy w kamienicy przy rynku pod 9. od 1919 r.prowadzili Dom Handlowy Braci Głowińskich. W jednej z reklam informowali klientów, że na święta mają „największy wybór win zagranicznych, własnego rozlewu, win krajowych, miody, kawę, herbatę, kakaa, czekolady, karmelki śmietankowe, „Brzeźniszki” czekoladowe, tytonie, denaturat i karty do gry”. Te „Brzeźniszki” były cukierniczym wynalazkiem jednego z braci - Antoniego, ale proszę, aby Państwo sami wysilili wyobraźnię, bo ja nie mam pojęcia co to takiego. Nie polecam też na święta denaturatu i kart. To raczej już koniec karnawału. Tradycją świątecznego stołu stawały się też powoli owoce południowe. Sensacją świąt 1933 r. był grapefruit. Pisano, że „w owocarniach białostockich sprzedawany jest od kilku dni nowy rodzaj owocu wschodniego p. n. grape, dotychczas w Polsce nieznany. Grape jest mieszaniną pomarańczy i cytryny, cena jego wynosi 80 gr. Za sztukę”. Ci co go skosztowali, dodawali, że „jeżeli życie macie słodkie obywatelu - skonsumujcie grape; przez trzy dni z rzędu będzie wam - po owocu tym - kwaśnie w buzi”.

Ale wróćmy do świątecznych zapachów. Podstawowym komponentem bożonarodzeniowego bukietu jest choinkowa woń. W 1934 r. pisano, że „do wigilii jeszcze cały tydzień, a już w mieście - tu i ówdzie - zapachniała rześko, żywicznie i świeżo zwieziona sośnica. Na chodnikach pod kościołami i w podwórkach przy ulicy Kościelnej vis a vis Palace - pełno zielonego zwału”. W 1934 r. po raz pierwszy ustawiono też miejską choinkę. Informowano, że „z polecenia p. prez. Nowakowskiego drzewko ustawione zostanie na Rynku Kościuszki, a w wieczór wigilijny i w oba dni świąt iluminowane będzie rojem różnokolorowych lampek elektrycznych”. Jednocześnie nieopodal, bo przy wielkiej synagodze, w pierwszy dzień Chanuki rozpoczynał się bazar chanukowy. To była prawdziwa wielokulturowość. Jej przeciwników różnej maści poinformuję tylko, że przed zapaleniem pierwszej chanukowej świecy zgromadzony tłum śpiewał „Jeszcze Polska nie zginęła”. Cóż za wspaniałe Święta!

No i na koniec tych świątecznych przygotowań kwestia nieodzowna - kąpiel. Tak, tak, to był rytuał a nie codzienna praktyka. Kąpano się jak kto mógł: w baliach, miskach, wannach. Wodę grzano w największych domowych garnkach.

Tu młodym Czytelnikom wyjaśniam, że starsze pokolenia na temat „ciepłej wody z kranu” mają całkiem inne wspomnienia i oczekiwania. Ale przy wigilijnym stole od polityki wara! Co bardziej towarzyscy, a może i nowocześni białostoczanie kąpieli zażywali w łaźniach. Szczególnie popularne były tzw. Wanny prowadzone przez Bolego przy Jurowieckiej. Przed świętami ruch w nich był ogromny. Tuż przed wigilią 1930 r. informowano, że „z poszczególnych numerów łaźni publicznej wydobywają się śpiewy, hałas i gwizdy. Ma się wrażenie, że to nie ludzie myją się w tych termach białostockich, lecz jakaś nieczysta siła sprawuje tam swój dziki sabat”. Bez przesady. Śpiewy w wannie to rodzaj sztuki powszechnie zarzucony w panującej nam epoce kabiny prysznicowej. Chóralne śpiewy przedświąteczne - ech, posłuchałoby się ich zamiast monotonnego szmeru niby kolędowego snującego się z głośników w marketach itp. Co do gwizdów, to nie będę dociekał i komentował ich przyczyny, ale skoro były słyszane aż na ulicy, to i powód musiał być zaiste godny zauważenia.

No cóż, Drodzy Państwo. Życzę Wam wszelkiej pomyślności. Radosnego, rodzinnego świętowania. I pamiętajcie nie jedzcie grape. Słodkie życie jest lepsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny