Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zanim powstała Straż Graniczna były KOP i WOP

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Plut. Chobotów i szer. Prokop przy motocyklach z koszem, Białystok 1959 r.
Plut. Chobotów i szer. Prokop przy motocyklach z koszem, Białystok 1959 r.
Wopista to żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza, a kopista - Korpusu Ochrony Pogranicza. Jedna litera różnicy, a zupełnie inny kontekst historyczny.

KOP strzegł granicy wschodniej II Rzeczypospolitej, WOP powstał po II wojnie światowej i miał za zadanie chronić głównie granicę zachodnią PRL, bo ta wschodnia była przecież granicą "niewzruszonej przyjaźni". Prawdą jest, że i WOP w miarę upływu czasu wzmacniał swą tożsamość, a ponadto nie powinno się żołnierzy z poboru obwiniać za obowiązujące układy polityczne, chyba że wykazywali się nadgorliwością polityczną.

Eugeniusz Prokop, urodzony w 1938 roku we wsi Krasne Folwark, został powołany do odbycia służby w 1958 roku. Jak zły sen minęły czasy ministra marszałka Konstantego Rokossowskiego i doradców sowieckich, osłabł dryl. Wojsko nie stało się bynajmniej przedszkolem, pozostała część kadry frontowej, panoszyli się politrucy i co poniektórzy podoficerowie.

Eugeniusz miał szczęście, bez koszmarów dotrwał w Kętrzynie do przysięgi, a w styczniu 1959 roku znalazł się w Podoficerskiej Szkole Samochodowej WOP w Białymstoku. W koszarach przy ul. Bema kwaterowały obok siebie oddział WOP i szkoła. Warunki nie bulwersowały, po przedwojennych artylerzystach konnych pozostały nie tylko gmachy, także staw, strzelnica, duży plac zamieniony na stadion sportowy.

W szkole dowodził ppłk Dojlido, przynajmniej część zajęć budziła zainteresowanie, co zdają się poświadczać również prezentowane zdjęcia. Ważne, że wśród nauczających byli również cywile, co łagodziło obyczaje. Grozę zaś niespodziewanie wywołała latem 1959 roku epidemia czerwonki. Straszono ponadto paniami kręcącymi się przy wojsku, szpiegami i dywersantami.

We wrześniu 1959 roku kapral Prokop wrócił do Kętrzyna i został pomocnikiem dowódcy plutonu samochodowego do obsługi Oficerskiej Szkoły Samochodowej WOP. Przynajmniej nie trzeba było za dużo maszerować, karmiono w miarę dobrze, spokój zakłócały z rzadka alarmy ogłaszane po naruszeniach granicy. Ocena ogólna wypadła pozytywnie. Jak na wojsko, zdaniem pana Eugeniusza - luksus! A jednak mój rozmówca nie skorzystał z propozycji zostania w wojsku na zawodowego.

Atrakcję stanowiły wyjazdy na budowę szkoły podstawowej we wsi Nowodziel koło Kuźnicy. Przez dwa lata powstał obiekt murowany, piętrowy, z wygodami. Nie tylko pracowano przy jego wznoszeniu, ale i zbierano pieniądze, więc szkoła ta w pełni zasadnie przybrała imię WOP. Była wówczas potrzebna, a potraktowano ją jako wizytówkę nadgraniczną. Czekam, że ktoś opowie o pracy i nauce w tej placówce.
Wcześniej, bo w jeszcze Białymstoku mój rozmówca machał łopatą przy plantowaniu terenów przeznaczonych na Park Centralny. Nie zdawano sobie sprawy, że pod spodem leżą macewy z Cmentarza Rabinackiego.

Formowano i ulicę Konstantego Kalinowskiego, na co z okien patrzyli towarzysze wypełniający gabinety Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Ich szczególnie cieszyły sprawozdania o masowych czynach społecznych, żołnierze mieli też swoje kalkulacje, chrapkę na przepustkę, pooddychanie "cywilnym powietrzem", popatrzenie na płeć piękną, a dni leciały, jak liście jesienią.

Kto był w wojsku, ten wie doskonale, jak rozregulowane są koszarowe zegarki. Bywa, że wskazówki kręcą się - relatywnie rzecz ujmując - kilka razy szybciej niż w chronometrach szwajcarskich, ale i często czas ciągnie się jak klej. Co gorsze, obowiązywał plan zabezpieczenia czasu wolnego żołnierzy, który był skutecznie korygowany z wykorzystaniem dziury w koszarowym ogrodzeniu.

Wróćmy jeszcze do wopistów. Byli mile widzianymi kompanami, bo znali wiele ciekawych opowieści o przypadkach znad granicy.

Tuż po wojnie była to wielka improwizacja, podział na niektórych odcinkach granicy zrobiono tak durnie (perfidnie?), że zagrody oddzielono od pól, cmentarz od kościoła (Jałówka), staw z wodą od młyna. Najgorzej, że nagle sąsiedzi i krewni stali się obywatelami dwóch państw. Dziwiono się z takich obrotów sprawy i czekano na korekty, a w tak zwanym międzyczasie opracowano metody nielegalnego przekraczania granicy.

Bywało, że do przerzucania małych ładunków (przykładem leki) używano proc, z nieco większymi wysyłano psy, a i krowy mogły wystąpić w roli łączników.

W sposób zorganizowany, w razie konieczności z użyciem broni i granatów, przedostawali się przez granicę - ze wschodu na zachód - grupy partyzanckie. A enkawudziści bezkarnie porywali ludzi i przewozili na swoją stronę.

Potem jednak pojawiły się zasieki, wieżyczki, pola bronowane, a na koniec systemy alarmowe, pułapki, wybuchające petardy. Już nie pomagały proste sposoby, jak na przykład zakładanie butów do chodzenia "tyłem do przodu". Za przestępstwa graniczne groziły ostre kary, a mimo to desperatów nie brakowało.

Niestety, taka "granica przyjaźni" wygenerowała tzw. ścianę wschodnią, wyludniać się poczęły wioski, zarastać pola. Ale to już inny temat. W 1991 roku miejsce WOP zajęła Straż Graniczna, ta odwołała się do tradycji KOP-u. I tak zamknęło się koło historii.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny