Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żałoba po Makbecie

Redakcja
Zelnikowy "Makbet" mógł być największym w Białymstoku wydarzeniem teatralnym ostatnich lat. Niestety, okazał się wielkim rozczarowaniem. Jerzy Zelnik poniósł klęskę totalną - jako scenarzysta, reżyser i aktor.

Jerzy Zelnik jeszcze kilka dni temu ostrzegał, że premiera będzie raczej wydarzeniem towarzyskim, a nie artystycznym. Radził, by z ostatecznymi ocenami "Makbeta" poczekać do ósmego, może dziesiątego przedstawienia. Wydarzenia sobotniej premiery przekonują, że nie ma raczej na co czekać.

Niemoc podwójna

Zelnik scenarzysta zapowiedział, że jego "Makbet" nie będzie ekwiwalentem lektury - teatr to teatr, literatura to literatura. Drugim imperatywem scenarzysty było wybranie z Szekspira tego, co najważniejsze, esencji. Na premierze okazało się, że Zelnik zachował się jak krawiec z dowcipu, który ciął trzy razy, a i tak wyszło za krótko: dwa akty po około czterdzieści minut. Dla ortodoksyjnych teatromanów to zbrodnia. O klasie scenariusza najlepiej świadczy to, że pomimo drastycznych skrótów, pozostała w nim fraza "Nie trzęś tak tymi zlepionymi krwią/ Włosami". Tymi słowami Makbet zwraca się do zjawy Banqua, którego gra Robert Ninkiewicz - prywatnie i na scenie łysy (wygolony "na zero")...
Gdyby jeszcze Zelnik reżyser odpowiednio wyeksponował resztki z wiwisekcji "Makbeta", gdyby użył jakiegoś silnie awangardowego opakowania, mógłby liczyć na rozgrzeszenie. Nic z tego. "Makbet" to jak najbardziej tradycyjnie (by nie powiedzieć staroświecko) skonstruowane widowisko: podział na akty, wyciemnienia w przejściach pomiędzy scenami. Do tego dymy i duża ilość tekstów z offu (aktorzy ruszają ustami, a w tle puszczane są wcześniej nagrane monologi). W czasie wyciemnień następują jawne zmiany scenografii. Jest ich dużo. Na początku atrakcyjne, potem robią się zbędne: z elementu przedstawienia szybko stają się elementem czysto technicznym.
Odnosi się przykre wrażenie, że głównym celem zabiegów scenarzysty było pokrycie niemocy reżysera. Z kolei reżyser robił co mógł (dymił, huczał muzyką, gadał z pogłosem), żeby zamaskować niemoc Zelnika aktora. Bez skutku: jeszcze przed końcem pierwszego aktu premiera zamieniła się w stypę po "Makbecie".

Śmierć naiwnym

Jerzemu Zelnikowi można byłoby wybaczyć, że nie jest reżyserem, że nie podołał dziełu tworzenia scenariusza - że tak, jak Makbeta, zgubiła go pycha, że sięgnął po władzę, której brzemienia nie potrafił unieść. Jednak dla Zelnika aktora nie ma wyjść pośrednich: albo cokół, albo baty. Po tym, co można było zobaczyć na sobotniej premierze, chłosta wydaje się łagodnym wymiarem kary.
Role w przedstawieniu ustawione tak, że gra Jerzy Zelnik i Anna Korcz (lady Makbet), czasem włączają się Macduff (Marek Tyszkiewicz) i Banquo (Robert Ninkiewicz). Reszta z kilkunastoosobowej obsady zasadniczo stoi w milczeniu i patrzy - zazwyczaj na Makbeta. Nie byłoby w tym nic strasznego (mowa jest srebrem, a milczenie złotem), gdyby było na co (na kogo) patrzeć. O ile Anna Korcz broni całkiem skutecznie swojej postaci, Tyszkiewicz próbuje wycisnąć ile się da z krótkich "wejść" Macduffa, a Ninkiewicz bez specjalnego zaangażowania poddaje się rozwojowi wypadków, to Zelnik - przynajmniej na premierze - wydawał się kompletnie pogubiony. Wypuszczane jedna po drugiej kwestie, których nie musnęła żadna, chwilowa choćby refleksja, można naprawić. Można też w następnych spektaklach uniknąć (zauważalnych szczególnie w drugim akcie) kłopotów z emisją głosu i z dykcją. Natomiast błędem kardynalnym jest to, że aktor nie miał żadnej koncepcji swojej roli. A może miał, ale przed widownią się nie zdradził... "Dał" Makbeta dziwacznego, nieciekawego - jakiegoś przystojniaka w średnim wieku, który z niezbyt jasnych powodów zabił króla, a potem zabijał dalej i miał zwidy.
Sobotnia premiera to była zbrodnia na Makbecie, Szekspirze i naiwnej publiczności, która przyszła zobaczyć wielkiego Jerzego Zelnika w wielkim dramacie Szekspira. O wielkości można zapomnieć - jej ziarna nie wykiełkują już w tym "Makbecie". Ciągle jednak można walczyć o przyzwoitość i zachowanie godności. Ciągle jeszcze można powtórzyć za Makbetem: "Mam jeszcze miecz i w tarczy mam osłonę:/ Dopóki walczę, nie wszystko stracone"...
Jerzy Szerszunowicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny